07.10.2016 | 20:53

Adam Haertle

Jak czechosłowacki kontrwywiad węgierskich szpiegów za nos wodził

Lubimy się czasem oderwać od komputerów i przyjrzeć historiom szpiegowskim z dawnych czasów. Często są one równie ciekawe jak kradzieże BTC a fakt, że wydarzyły się naprawdę, sprawia, że są dużo ciekawsze niż niejeden film z Hollywood.

Dzisiaj zabierzemy Was na chwilę do międzywojennej Czechosłowacji, która zmagała się z wrogo nastawionymi sąsiadami otaczającymi ją z każdej strony i za wszelką cenę próbowała poznać ich zamiary. Opisywana operacja, znaleziona w bibliotece CIA, przeciwko wywiadowi Węgier była spektakularnym sukcesem na niespotykaną skalę.

Pułkownik Ujszaszy

Pułkownik Ujszaszy był od roku 1934 attaché wojskowym Węgier w Pradze. Z uwagi na pełnioną przez niego rolę był naturalnym obiektem zainteresowania czechosłowackiego kontrwywiadu. Pułkownik prowadził zwykłe życie oficera na placówce. Mieszkał w eleganckiej willi, spał ze swoją piękną pokojówką, pił wino i dawał się obwozić szoferowi po okolicznych przybytkach rozkoszy. Jego asystentem był oficer Kovacs, który podzielał zamiłowanie do podobnego stylu życia. To jego obrano za pierwszy cel operacji. Czeski funkcjonariusz po kilku miesiącach ciężkiej dla wątroby pracy zaprzyjaźnił się z Węgrem i któregoś wieczoru zapytał go, co słychać w pracy. Kovacs odpowiedział, że w zasadzie to strasznie się nudzi, tylko co piątek musi kupować pułkownikowi czeskie znaczki pocztowe. Ta z pozoru mało znacząca informacja okazała się być prawdziwą perłą dla czechosłowackiego kontrwywiadu.

Praga, 1936

Praga, 1936

Węgierski łącznik

Czesi wiedzieli, że w piątki do Pragi przyjeżdża kurier z pocztą dyplomatyczną. Znaczki pułkownika Ujszaszy oznaczały, że być może jego zadaniem jest rozsyłanie niektórych listów wewnątrz Czechosłowacji. Dla kogo mogły być przeznaczone listy? Nie trzeba zbyt bujnej wyobraźni, by zobaczyć wizję agentów czekających na komunikację od centrali. Czesi ruszyli do akcji. Najpierw jednak musieli przekonać dyrektora narodowej poczty, by pozwolił im naruszyć świętą nietykalność przesyłek. Względy bezpieczeństwa narodowego przeważyły i dyrektor zgodził się na akcję pod warunkiem, że listy zostaną wyciągnięte ze skrzynek wrzutowych zaraz po ich tam umieszczeniu a pracownicy poczty nie będą w żadnym stopniu zaangażowani w akcję. Funkcjonariusze otrzymali odpowiednie mundury pocztowców i klucz do praskich skrzynek.

Czesi zmontowali wielką operację. Nie widzieli, jak wygląda transport poczty. Pułkownik mógł listy rozsyłać z wielu miejsc rozsianych po całej okolicy, mógł dawać je do wysłania swojej pokojówce czy szoferowi, mógł kluczyć i zwodzić obserwatorów, zatem trzeba było przygotować się na każdą ewentualność. Ekipy obserwatorów obstawiały dworzec, gdzie miał dotrzeć kurier z Budapesztu, ambasadę Węgier, gdzie mogło dojść do wymiany listów i całą okolicę. W pogotowiu były zespoły fałszywych listonoszy, eksperci od otwierania tego co zamknięte, fotografowie i odczynniki do wykrywania tajnego pisma. Pułkownik Ujszaszy, jego pokojówka, szofer i oficer Kovacs byli objęci czujną obserwacją od samego rana.

Żyła złota w pocztowej skrzynce

Kurier z Budapesztu dotarł punktualnie. Udał się prosto do ambasady, gdzie spędził noc. Rano do ambasady dotarł pułkownik Ujszaszy, który wyszedł po chwili z plikiem ok. 7-10 listów w dłoni. Ku zaskoczeniu i i ogromnej radości Czechów podszedł do pierwszej z brzegu skrzynki, wrzucił do niej wszystkie listy i wrócił do ambasady. Prawie prawdziwy listonosz podszedł do skrzynki chwilę później, wyjął górne 12 listów i oddalił się spiesznym krokiem. W biurze okazało się, że 8 listów zaadresowanych było do węgierskich agentów w Czechosłowacji. Wykonano testy na ukryte pismo, zrobiono zdjęcia, zaklejono koperty i odniesiono do tej samej skrzynki, z której listy wcześniej wyjęto.

Czesi nie mogli uwierzyć swojemu szczęściu. W listach znaleźli kopalnię skarbów. Instrukcje dla agentów, pseudonimy, gotówka, tajne szyfry – było tam wszystko, czego potrzebowali. Ich głównym zmartwieniem było teraz ukrycie źródła swoich informacji by jak najdłużej móc z niego korzystać.  Wszystkich adresatów listów objęli obserwacją – podejrzewali, że ważniejsi węgierscy agenci mogą komunikować się z centralą za pomocą innych kanałów i mieli nadzieję dopiero wpaść na ich tropy. Cały misterny plan mógł jednak pójść złą drogą przez jednego nerwowego generała. Gdy ten dowiedział się, że kapitan Josef Skladal, odpowiedzialny w jego armii za opracowywanie planów mobilizacyjnych, także znajduje się na liście adresatów, zażądał jego natychmiastowego aresztowania. Nie pomogły tłumaczenia kontrwywiadu wskazujące, że Węgrzy mogą się szybko zorientować i zmienić kanały komunikacji – generał pozostał nieugięty. Do zatrzymania miało dojść w poniedziałek. Przez cały weekend rozpaczliwie szukano pretekstu do zatrzymania, lecz ani akta kapitana ani całodobowa obserwacja nie dały zadowalającego rezultatu. Kapitan Skladal został aresztowany a zatrzymujący go funkcjonariusze modlili się, by w mieszkaniu szpiega natrafić na dowody, które pomogą uzasadnić jego winę. Na szczęście kapitan był nieostrożny i funkcjonariusze znaleźli kilka wcześniejszych listów, które pozwoliły na udowodnienie jego winy. Kapitan krótko po zatrzymaniu pękł i przyznał się do przekazywania Węgrom kluczowych wojskowych dokumentów. Jego motywacją były finanse – pięknu jego żony dorównywała jedynie jej ekstrawagancja i związane z nią koszty. Kapitan Skladal nie doczekał się procesu – powiesił się po kilku dniach w swojej celi.

Dwa lata dominacji

Węgrzy nigdy nie domyślili się, że ich agenci są świetnie znani Czechom. Pułkownik Ujszaszy dwa tygodnie później pojawił się przy tej samej skrzynce i wrzucił do niej kolejne 8 listów. Taka sytuacja powtarzała się jeszcze 53 razy. Tylko raz pułkownik spóźnił się o 10 minut, przyprawiając czeskich funkcjonariuszy prawie o zawał, lecz szybko wrócił do swojej rutyny. Przez dwa lata cała korespondencja listowa węgierskiego wywiadu z czeskimi agentami była w 100% kontrolowana przez Czechów.

Od lata 1936 do lata 1938 Czesi zatrzymali 253 agentów węgierskiego wywiadu wszelkich kategorii – od kurierów i obserwatorów po głęboko zakonspirowanych szpiegów, którzy mogli wyrządzić bardzo istotne szkody bezpieczeństwu kraju. Na wolności zostawili tylko tych agentów, których zadaniem było obserwowanie mobilizacji wojska – ta grupa została zatrzymana dopiero na dzień przed planowaną mobilizacją. W trakcie tych dwóch lat Węgrzy wprowadzili tajny atrament do swojej korespondencji. Każdy agent obserwowany przez Czechów otrzymał identyczny atrament i wywoływacz. Przez chwilę Czesi myśleli, że to węgierska prowokacja obliczona na zatkanie czeskich analityków dużą ilością materiału, jednak inne źródła potwierdziły, że Węgrzy po prostu nie byli dobrzy w te gry. Tajny atrament bardzo ułatwił Czechom pracę – można go było znaleźć przy każdym zatrzymaniu a jego ujawnienie znacząco ułatwiało zyskanie przyznania się szpiega do winy.

Czesi zlokalizowali na swoim terenie 9 szpiegowskich radiostacji. 6 używanych do komunikatów cywilnych zostało przejętych wraz z księgami szyfrów i podstawieni operatorzy pracowicie karmili węgierski nasłuch fałszywymi informacjami. Ostatnie 3, które tkwiły w uśpieniu i miały zostać użyte dopiero w trakcie działań wojennych, zostały zneutralizowane gdy napięcie polityczne między oboma krajami sięgnęło zenitu.

Koniec historii

Świetnie działającą operację rozbił dopiero incydent w willi pułkownika Ujszaszy. Pewnego dnia jego pokojówka i zarazem kochanka została znaleziona martwa a ślady wskazywały na morderstwo. Pułkownik wykonał najlepszy ruch, jaki wpadł mu do głowy i zgłosił się do czeskiego kontrwywiadu. Funkcjonariuszom udało się zneutralizować policyjne śledztwo w sprawie morderstwa, jednak nie wiedzieli, co zrobić z pułkownikiem. Jego nawet świadoma współpraca nie mogła przynieść im lepszych wyników niż współpraca całkowicie nieświadoma, która uprawiał od dwóch lat. Problem rozwiązali Węgrzy, odwołując pułkownika z placówki. Jego następca, major Somogyi, szybko popsuł czeską sielankę. Wychodził z ambasady o różnych porach, sam prowadził swój samochód, a każdy list wrzucał do innej skrzynki – do niektórych potrafił jechać spory kawał drogi, cały czas sprawdzając, czy nie jest śledzony. Czesi doszli do wniosku, że major Somogyi musiał brać lekcje od obcych wywiadów – bo węgierski na pewno go tego nie nauczył. Operacja czytania węgierskiej poczty stała się tak pracochłonna, że przechwytywano coraz mniej listów. Sprawę zakończyła niemiecka aneksja Czechosłowacji a potem druga wojna światowa. Cała historia stała się później obowiązkowym rozdziałem w edukacji nowych czechosłowackich agentów.

Powrót

Komentarze

  • 2016.10.07 21:10 mpp

    zaprawde zacne :)

    Odpowiedz
  • 2016.10.07 22:39 xxx

    „Kapitan Skladal nie doczekał się procesu – powiesił się po kilku dniach w swojej celi.”
    ;)

    Odpowiedz
  • 2016.10.08 12:21 kaper

    A kto załatwił pokojówkę?

    Odpowiedz
    • 2016.10.08 19:22 Adam

      Wersja hagiograficzna fanów pułkownika mówi że kierowca :)

      Odpowiedz
  • 2016.10.08 14:04 KR1S

    Zacnie się czytało :)

    Odpowiedz
  • 2016.10.11 19:31 kszh

    Brakuje tylko: „W mojej wsi jest tylko jedna skrzynka. Co robić, jak żyć?” ;-)

    Odpowiedz
    • 2016.10.12 17:07 Maciek

      Jeździć do innej wsi. Poproszę następne pytanie.

      Odpowiedz

Zostaw odpowiedź do xxx

Jeśli chcesz zwrócić uwagę na literówkę lub inny błąd techniczny, zapraszamy do formularza kontaktowego. Reagujemy równie szybko.

Jak czechosłowacki kontrwywiad węgierskich szpiegów za nos wodził

Komentarze