06.02.2018 | 19:28

Agnieszka Wesołowska

Wszystko albo nic – czyli o przestępcy, który ukradł cały kraj

Najlepszy oszust świata, człowiek, który ukradł Portugalię – oto historia fałszerza, którego należy bezwzględnie potępić i trzeba bardzo podziwiać. Weźcie kawę, czy co tam lubicie, rozsiądźcie się wygodnie i poczytajcie, uważnie analizując realia.

Dla mieszkańca UE dolar nie jest już tak atrakcyjny jak kiedyś. Początki XX wieku – to były czasy! Czy metody z tamtych czasów są już przestarzałe? Czy postęp technologiczny i rozwój komunikacji sprawia, że nie ma szans, by nabrać się „zwykłe” oszustwa? Nowy banknot studolarowy, wypuszczony przez USA, wyposażony jest w najnowsze zabezpieczenia. Rząd Stanów Zjednoczonych, podobnie jak inne rządy tego świata, nie lubi konkurencji. To pewnie kwestia ambicji, a nie znajomości historii, bo nikt tak nie niszczy własnych walut jak rządy. Proszę bardzo – maleńkie resume poczynań rządów w tym zakresie:

  • jednymi z pierwszych byli Chińczycy, wynaleźli całkiem zgrabną inflację (około 1300 r n.e.),
  • Stany Zjednoczone wdrożyły swoją pierwszą walutę, Continental Dollar i z sukcesem uczyniły ją bezwartościową,
  • te same Stany za pomocą Rezerwy Federalnej przyczyniły się do powstania własnego Wielkiego Kryzysu (i nie żebyśmy sami to wymyślili – wymyślił to Murray Rothbard.

Rządy również całkiem zgrabnie radziły sobie z fałszowaniem cudzych walut, np. Niemcy bardzo starannie produkowały całe morze funtów (a morze po wojnie utopiono w austriackim jeziorze Toplitzsee), USA produkowało japońską walutę okupacyjną, a Stanom rewanżował się po kilku latach rząd Korei Północnej, eksportując fałszywe amerykańskie dolary na cały świat.

Jak wiemy, rządy mogą zepsuć co im się żywnie podoba i bardzo nie lubią w tym konkurencji. Tu obowiązuje zasada całkiem odmienna od robinhoodowej czyli „Zabierać biednym, oddawać swoim!”. Indywidualni fałszerze oczywiście oddawali wszystko biednym – sobie. I – jak się okazuje – i ci biedni i rządy, potrafili wpływać na gospodarkę i historię krajów.

Syn grabarza czyli początki

Biedny z pochodzenia był na pewno Artur Alves dos Reis. Tato Artura trudnił się szlachetną pracą grabarza i nie umiał związać końca z końcem. Liczna rodzina dość się naoglądała nędzy. Reis chciał studiować, być inżynierem, ale wcześnie się ożenił i nie chciał, żeby żona dzieliła los jego matki. Miał 20 lat, gdy zapakował z żoną walizki i przeprowadził się do Angoli. Zadbał o dyplom, nie całkiem prawdziwy, ale solidnie potwierdzający jego wiedzą w zakresie m.in. metalurgii, elektryki i mechaniki. Młodzieniec, gołowąs, ale z fałszywym dyplomem z Oxfordu bez problemu zdobył rządową pracę. Wzbogacił się niemalże całkiem uczciwą pracą. A skoro już nie był taki biedny – po 4 latach wrócił tam, gdzie można było wzbogacić się bardziej – do Lizbony.

Mężczyzna, który wyemigrował do Angoli z jedną walizką, wrócił z pieniędzmi pozwalającymi na zakup samochodu dla siebie i żony. Po co komu jednak samochód, gdy może mieć cały salon? Reis kupił salon sprzedaży amerykańskich aut. Jako młodego, rzutkiego biznesmana, zachęcano go do przejęcia upadającej firmy o nazwie Ambaca. Firma posiadała aktywa o wartości 100 000 USD. Warunkiem przejęcia kontroli nad spółką był kapitał o wartości 40 000 USD. Co robi Reis? Zwyczajnie podrabia czeki na 40 000 USD, które następnie pokrywa korzystając z kapitału przejętej spółki. Zostaje mu 60 000 USD, za pomocą których przejmuje kontrolę nad znaną wcześniej sobie organizacją Angola Mining Company. Inwestycja w Angoli przydała się, by nawiązać i zgrabnie rozwinąć kontakty z holenderskimi przedsiębiorcami, żywo zainteresowanymi afrykańską fortuną.

Projekt całkiem dobrze się rozwijał, ale w 1924 Reis został aresztowany za sprzeniewierzenie majątku Ambaci. Właśnie w więzieniu dowiódł, że nie jest tylko sprytnym fałszerzem, który umie ładnie przygotować lewy dyplom. W czasach, gdy nikogo nie zamykano na krótko, areszt opuścił po 54 dniach, dowodząc bezkompromisowo nieprawidłowości przy aresztowaniu. Krótki więzienny urlop wykorzystał dobrze, dokładnie planując swoją dalszą karierę. Wtedy 100 tys. USD w Portugalii pozwalało żyć w niewyobrażalnym przepychu, ale Reisa nie interesowało życie w przepychu. Reis chciał być najbogatszy, cokolwiek to miało oznaczać. Najbogatszy i najbardziej wpływowy. I nie miał zamiaru ani zadowalać się nędznymi tysiącami ani ukrywać się przed prawem. Tak, to był plan Reisa na najbliższe lata.

Reis znał swój fach – fałszerza i socjotechnika. Wiedział, że po pieniądze można po prostu sięgnąć, dokumenty sfabrykować, a ludzi podporządkować sobie za określone korzyści. A jak najłatwiej sięgnąć po pieniądze?

Zrobić własne.

Plan używania fałszywych pieniędzy nie może ograniczać się do pomysłu na ich produkcję. Trzeba mieć pomysł na legalizację lewej waluty, a to już gruby plan. Po trzecie – trzeba wiedzieć, jak nie dać się złapać. Nigdy.

Glejt żelazny

Pamiętacie polski film „Konsul” i scenę jak Piotr Fronczewski zleca wykonanie dla konsulatu pieczęci, żeby swoje zlecenie móc oficjalnie podpieczętować? Portugalia lat dwudziestych czy Polska czasów komuny – wielkie umysły myślą podobnie. Reis wiedział, że ludzie są leniwi, próżni i łatwo ulegają czarowi wdzięcznego rozmówcy.

Reis spisał umowę z Bankiem Portugalii. Bank zlecał mu poufną misję celem ratowania jednej z kolonii przed kryzysem. Tyle, że Bank tak naprawdę niczego mu nie zlecał i pismo było sfałszowane. Jakie to jednak ma znaczenie, jeśli pismo zostało oficjalnie potwierdzone przez notariusza, jak najbardziej prawdziwego? Notariuszowi nie chciało się wczytywać w szczegóły. Urokliwy, rzutki, bardzo przejęty swoją misją młody człowiek za jego biurkiem budził zaufanie. Bum – oficjalna notarialna pieczęć została przystawiona na dokumencie umowy. Z legalnym papierem Reis udał się jeszcze do ambasad – brytyjskiej, republiki weimarskiej i francuskiej. Dyplomaci nie widzieli powodu, by wątpić w poświadczoną notarialnie umowę, prezentowaną im przez doskonale ubranego młodzieńca. Przecież oszuści tak nie wyglądają, prawda? Oszuści mają więzienne pasiaki i chodzą po świecie, ciągając za sobą kulę u nogi.

Jeśli zmęczony czytelnik w tym momencie wzrusza ramionami nad naiwnością ludzką i myśli, że nigdy nie dałby się nabrać, na chwilę porzucamy historię Reisa i przytaczamy historię Miriam, przepięknej kobiety, nagrody w głośnym show telewizyjnym, o którą rywalizowało kilkunastu przejętych swoją rolą młodzieńców. Miriam była mężczyzną. Konkurenci do jej ust, ciała i ręki nie tylko zawierzyli jej wyglądowi – przede wszystkim kupili luksusową bajkę, która została wokół niej stworzona. Bez stworzenia bajki nie da się podejść do dowolnego człowieka i powiedzieć „podpisz tu”.

Artur Alves dos Reis cały czas pracował nad udoskonaleniem swojej umowy. Na dokumencie i jego kolejnych tłumaczeniach przybywało oficjalnych podpisów. Niektóre były sfałszowane, a oszustwa nie były widoczne wśród wielu innych, jak najbardziej autentycznych. Umowa z bankiem stała się autentyczna i nie do podważenia. Wszyscy wierzyli, ba, wiedzieli, że to legalny dokument. Była tylko jedna osoba, która wiedziała, że jest on mistyfikacją i był to sam Alves Reis.

Banknoty

Teraz przyszła pora, by wyprodukować banknoty. W tamtych czas wyłączność na druk waluty portugalskiej miał Bank Portugalii. Aby dobrze zabezpieczyć banknoty, odważnie sięgano po najlepsze dostępne technologie, również zagraniczne. Np. angielskie, gdzie znamienici dżentelmeni specjalizowali się w drukach zabezpieczonych. Banknoty 500 i 1000 Escudo drukowała uznana firma Waterlow and Sons. Reis potrzebował dobrej podróbki banknotu. Dlaczego więc nie można by ładnie poprosić Anglików o wydrukowanie dodatkowej partii banknotów?

Reis przeanalizował swoje możliwości w tym zakresie i postanowił poszukać wspólników. Trafił na Adolpha Henniesa, niemieckiego przemysłowca o niejasnych powiązaniach z przemysłem, ale dość dobrze udokumentowanych związkach z wywiadem. Hennies miał mu się przydać do legalizacji działań angolskich. Znalazł też Jose Bandeirę – brata rządowego rezydenta z Holandii. Namierzył też Holendra Karela Maranga van Ijsselveere.

Kilka lat później, w śledztwie, wspólnicy Reisa przysięgali, że byli pewni autentyczności dokumentu, który sprawił, że rozpoczęli działalność dla swojego portugalskiego kolegi. Sami z niejasną przeszłością, na pasku służb specjalnych, dostali szansę wzbogacenia się i jednoczesnego działania dla dobra wspólnego.

Bandeira przekonał brata, by ten zarekomendował Maranga jako dobrego obywatela i zacnego kupca, który w imieniu zacnych ludzi musi zająć się ratowaniem portugalskiej Angoli przed straszliwą tragedią finansową. Angola, jako kolonia, była oczkiem w głowie królestwa Portugalii, zrozumiałe więc było, że politycznie będzie takie sprawy załatwiać po cichu. Marang stanął przed Sir Williamem Waterlow, przedstawił swój list polecający, zamachał tytułem konsula generalnego Persji i przedstawił scenariusz ratowania Angolii. Opowiedział ze swadą o problemach afrykańskiego kraiku i o tym jak to on, Marang pomaga Portugalii. Marang, jako przedstawiciel syndykatu, który zainwestował w ten kraj 5 milionów dolarów, będzie mógł wydrukować i rozesłać banknoty do biednej Angolii. Pan konsul zaręczył słowem, że oryginalne portugalskie banknoty po przywiezieniu do Afryki zostaną opatrzone dodatkowym nadrukiem „Angola”, by – Boże-broń – nie pomylić ich z banknotami przeznaczonymi na rynek portugalski. Pan konsul był przekonujący. A Waterlow pomyślał, że oto przytrafia się okazja, by wygryźć firmę konkurencyjną, Bradbury, Wilkinson & Co., z jej monopolu na druk banknotów dla Banku Ultramarino z Angoli. W końcu wszyscy byli ludźmi honoru, a poza tym biznes to biznes…

Jeśli komuś cała intryga wydaje się grubymi nićmi szyta i „to niemożliwe, żeby Anglik, drukujący papiery wartościowe dla rządów, kupił taką bajeczkę”, to biegniemy uświadomić, że to nie była bajeczka. Dżentelmeni załatwiali w kuluarach transakcje nie całkiem legalne. Nielegalnie może, ale z pewnością pro publico bono. Dlaczegóż? A bo bywało, że banki narodow dokonywały nielegalnych emisji w celu wprowadzenia pieniędzy do obiegu, nie powodując dewaluacji waluty, co byłoby nieuniknione, gdyby emisje te zostały upublicznione. Takie dyskretne dopompowywanie szacownej gospodarki. I tajni emisariusz dysponujący listami polecającymi od mniej tajnych oficjeli, różnego rodzaju „konsule honorowi” jeździli wtedy po Europie i Ameryce, prowadząc dżentelmeńskie umowy w sprawie dorzucenia trochę grosza poza oficjalnym obiegiem. A Alves Reis lepiej niż na technicznej stronie fałszerstw znał się na ludziach. To, zdaje się, wiedza ponadczasowa, niezależna od technologii, rodzajów zabezpieczeń i ich solidności. Kto zna się na ludziach, włamie się wszędzie, sfałszuje wszystko i zdobędzie co będzie chciał.

W styczniu 1925 firma Waterlow and Sons przyjęła zamówienie na wydrukowanie banknotu 500 Escudo z wizerunkiem Vasco da Gama. Napisaliśmy wcześniej, że 100 tysięcy dolarów to była nieprawdopodobna fortuna, prawda? No to teraz napiszemy, że pierwsza partia fałszywych pieniędzy była warta 5 milionów dolarów w „vascodagamkach”. W marcu 1925 skrzynie z pieniędzmi, nie niepokojone zbędnymi kontrolami, przejechały przez europejskie granice do Lizbony jako bagaż dyplomatyczny Bandeiry. Udało się, więc Waterlow and Sons wydrukowali drugą część zamówienia w postaci 190 milionów Escudos, co stanowiło wówczas równowartość 9,5 milionów dolarów. Pieniądze ruszyły w podróż do Portugalii tą samą drogą i trafiły do niej tym samym sposobem. Nie, nie pojechały dalej do Angoli. I nie, nie zostały wzbogacone o nadruk „Angola”.

Pralnia. Czyli bank.

Reis miał rozmach. Zamówione przezeń pieniądze stanowiły mniej więcej 1% całego PKB Portugalii. Takiej kwoty nie da się puścić w obieg z pomocą drobnych przestępców, znajomych paserów i przygodnych hazardzistów. Gdyby dziś tę kwotę wpuścić na rynek, byłoby to tyle co jakieś 150 miliardów dolarów. Dla lepszego zilustrowania, ile to właściwie jest, wyjaśniamy, że w 2017 PKB wspominanej wyżej Angoli wynosiło około 124 miliardy dolarów. Co można zrobić z pieniędzmi przekraczającymi wartość zacnego afrykańskiego kraju? Przecież nie kupić go za gotówkę!

Reis przekupił całą masą fałszywych banknotów portugalskich urzędników i polityków. Był hojny i wszyscy go bardzo polubili. Na tyle, by w czerwcu 1925 otworzyć nowy bank: Bank Angola e Metropole. Otwarto wiele prestiżowo wyglądających oddziałów. Angola e Metropole wymieniał waluty po najlepszym kursie dnia, udzielał gotówkowych kredytów obrotowych na rozwój przedsiębiorczości, kredytów hipotecznych, wysoko oprocentowywał depozyty. Obywatele byli szczęśliwi, a gospodarka kwitła. Oto co się działo: podnosiły się z kryzysu upadające przedsiębiorstwa, w rynek całkiem bezpośrednio wpompowano pieniądze, ludzie więcej mieli i więcej wydawali. Jeden fałszerz z drobną grupą znajomych i najukochańszą żoną u boku zrobił dla ludu Portugalii więcej, niż rząd. A na dodatek rząd nie zdążył się jeszcze wkurzyć.

Jakby tu nie dać się złapać?

Bank Portugalii nie był zarządzany przez idiotów i – mimo starań – Reis wiedział, że nie da się przekupić wszystkich. Bank mógł w każdej chwili zgłosić oszustwo i doprowadzić do rychłego posadzenia wszystkich na o wiele dłużej niż 54 dni. Na razie bank się jeszcze nie orientował, ale była to kwestia czasu, banknoty bowiem nadrukowano z istniejącymi już numerami seryjnymi. Dlaczego? To proste – nowe numery szybko zwróciłyby uwagę bankierów jako ewidentne fałszerstwo. Podwójna numeracja też wydawała się ryzykowna, ale Reis zbadał także strukturę organizacyjną Banku Portugalii i stwierdził, że nie ma działu, który kontrolowałby numery seryjne środków znajdujących się w bankach.

Artur Alves dos Reis był geniuszem. Postanowił za fałszywe pieniądze po prostu kupić Bank Portugalii. Gdyby któryś z pomniejszych udziałowców wykrył oszustwo, po prostu on, Artur Reis, odmówiłby ścigania siebie. Zabrakło trochę czasu, by mu się udało. Po prostu jeszcze trochę, by wykupić większość akcji. Był listopad 1925 gdy miał ich ponad 10 tysięcy.

70 lat później Wiktor Suworow tworzył postać sowieckiej agentki, hiszpańskiej infantki, która legalizowała się poprzez zakup banku. Fabuła „Wyboru ” brzmi fantastycznie, ale opisane w nim metody działania fantazją nie są. Alves Reis był całkowicie realny i naprawdę wymyślił, że można kupić bank narodowy.

Lawina

Tak, plotki o tym, że w obiegu mogą być fałszywe pieniądze pojawiły się dość szybko. Na możliwość fałszerstwa zwracali uwagę kupcy portugalscy, którym wydało się dziwnie podejrzane, że na rynku znajduje się nieoczekiwanie dużo „vascodagemek”. Pakiet niepewnych banknotów trafił do Banku Portugalii celem dokonania analiz. Bank przyjrzał się starannie papierowi, nadrukom i numeracji. Tak, papier był oryginalny. Tak, autentyczność nadruków nie podlegała wątpliwości. Tak – i to jest najlepsze – numery seryjne się zgadzały, Bank Portugalii zlecił przecież druk banknotów z takimi właśnie numerami seryjnymi. To nie fałszerstwo, Bank Portugalii potwierdza!

Agenci specjalni Portugalii zainteresowali się w tym czasie całkiem inną kwestią, a mianowicie nieoczekiwanie rozkwitającymi inwestycjami banku Reisa w Angoli. Wszystko dlatego, że angolskie inwestycje były bardzo trafione i przynosiły dochód dla Angola e Metropole i przedstawiciele konkurencji najzwyczajniej byli źli z tego powodu. Niemiecki wspólnik Reisa, ex-szpieg, Hennies był wystarczającym powodem, by zacząć rozgłaszać plotki i prymitywne oszczerstwa wobec Angola e Metropole. Sugerowano, że bank jest niemiecką piątą kolumną, pierze niemieckie pieniądze, dąży do przejęcia portugalskiego majątku i kolonii.

A przecież Reis był przyzwoitym prywatnym oszustem i w życiu nie zgodziłby się na oddanie komukolwiek swoich pieniędzy.

Na Reisa i spółkę jednakowoż ostatecznie doniósł szeregowy kasjer z Angola e Metropole. Irytowało go, że nowe banknoty nie nosiły kolejnych numerów seryjnych (Alves kazał je wymieszać by zmniejszyć ryzyko wykrycia oszustwa), a rejestry transakcji walutowych w jego oddziale ktoś tajemniczy po prostu zniszczył. Kasjera zżerała frustracja, bo zarabiał za mało i musiał dorabiać pokątnie. Sprawdzał numery banknotów, choć inni tego nie robili. Nic mu nie pasowało. Doniósł.

Jeszcze przez chwilę trwało zamieszanie i Bank Portugalii wysłał do jednego z oddziałów Angola e Metropole swoich inspektorów. Oprócz wyrwanych stron w rejestrze walutowym, wykroczenia wartego może nagany, ale nie aresztowań, nic nie wskazywało na to, by którakolwiek z kolportowanych plotek miała być prawdziwa. Z braku pomysłów zaczęto segregować banknoty na rachunkach i wtedy odkryto prawdę. Zdublowane numery seryjne. Huknął skandal. Zaczęły się aresztowania. Reis zdążył jeszcze sfałszować trochę dokumentów wskazujących, że inicjatorem całego przedsięwzięcia był szef Banku Portugalii i grupa skorumpowanych urzędników, ale mimo wszystko ostatecznie prawda wyszła na jaw. I znów – prawie się udało. Prawie. I to już był koniec.

Gdy pan kasjer uprzejmie donosił, Reis z Henniesem był akurat w podróży zagranicznej. Wystarczyło wtedy zawinąć się i uciec, i tak też zrobił Hennies. Reis nie. Reis chciał wszystko, albo nic. Artur Alves dos Reis został aresztowany i oskarżony o wprowadzenie do obiegu 330 000 fałszywych banknotów. Skazano go na 20 lat więzienia, odsiedział z tego 15. Osoby współpracujące również zostały skazane, ale np. taki Marang, sądzony w Holandii, tylko na 11 miesięcy. Hennies skutecznie uciekł przed ramieniem sprawiedliwości – zmienił nazwisko na swoje prawdziwe, Hans Döring, i wznowił swoją działalność przedsiębiorcy. Przeznaczenie doścignęło go inaczej niż można by się spodziewać – skoro zostawiły go w spokoju służby specjalne, policja i sądy, skończył jak podrzędny przestępca. Kiedyś bogaty,  umarł jako biedak, w chorobie, w nędzy i bez przyjaciół. Z kolei sir William Waterlow zapłacił najwyższą cenę zarówno w walucie wymienialnej jak i osobiście – został pozwany przez Bank Portugalii o odszkodowanie (w przeliczeniu) w wysokości ówczesnych 3 mln dolarów. Na prawników wydał ponad milion. Przegrał. I zmarł nagle.

Fałszywe i prawdziwe banknoty – jako że niczym się od siebie nie różniły (również nie numerami…) – po prostu wycofano. Kto nie oddał „vascodagamek” ten po prostu tracił swoje pieniądze. Od ujawnienia oszustwa (4 grudnia 1925) do zdelegalizowania banknotów minęło zaledwie 22 dni (26 grudnia 1925). Tłumy kłębiły się przed bankami. Nie wszyscy zdążyli na czas. To również nie wpłynęło na budowanie zaufania do rządu.

Społeczne i polityczne skutki całego przedsięwzięcia były najwyższą ceną za klęskę przedsięwzięcia Reisa. Społeczeństwo okazało kompletną utratę zaufania do rządu. System demokratyczny został ostatecznie skompromitowany, bo oznaczał to, co najgorsze – korupcję, utratę kontroli nad gospodarką, rosnącą biedę i inflację. Kto walczył na pięści i łokcie u drzwi banków, by wymienić uczciwie zarobione pieniądze na inne nominały, ten nienawidził władzy, która dopuściła do tej sytuacji. Świat eleganckich dżentelmenów w tużurkach był światem anarchii, gdzie skandale goniły się niczym konie na wyścigach, a od obalenia monarchii w kraju ukonstytuowało się kilkadziesiąt rządów. Nikt nie chciał tego świata. Nie chcieli go wywodzący się z ludu wojskowi. W 1926 miał miejsce udany wojskowy przewrót. W ciągu jednego roku zrównoważono budżet, opanowano inflację i bezrobocie, obywatele odetchnęli w spokoju. W 1932 do władzy doszedł Antonio Salazar, wcześniej bardzo sprawny minister finansów. Jako dyktator rządził Portugalią niepodzielnie aż do 1968 roku.

Sam Reis obserwował zmiany polityczne zza krat więzienia. Wykorzystał czas odsiadki inaczej niż wszyscy by się spodziewali. Człowiek, który ukradł Portugalię, który znacząco wpłynął na jej kształt przez wiele lat, który dokonał rzeczy wielkich, choć w innym znaczeniu, niż wszyscy mieliby na myśli, człowiek, który po prostu miał wszystko – nawrócił się. Jako outsider nawrócił się nie na wszechobecny w Portugalii katolicyzm a protestantyzm. Umiejętność gromadzenia ludzi wokół swoich pomysłów tym razem wykorzystał do działalności ewangelizacyjnej. Razem z nim na protestantyzm przeszła duża grupa współwięźniów. Nie, ten kto się spodziewa, że po wyjściu z więzienia wykorzystał religię do oszustw, myli się. Artur Alves dos Reis naprawdę się nawrócił.

Po zwolnieniu z więzienia, dostał propozycję pracy jako urzędnik bankowy. Odmówił. Zmarł w czerwcu 1955 roku.

Przy opracowywaniu tekstu korzystałam m.in. z publikacji Global Financial Data.

Powrót

Komentarze

  • 2018.02.06 19:43 Maurycy

    Zjadło wam „d)” we fragmencie o Rothbardzie.

    Odpowiedz
  • 2018.02.06 21:08 q

    Wspaniały tekst, przyjemnie się czyta… a jeszcze przyjemniej fantazjuje o analogi do dzisiejszych czasów. Mitnick też nie łamał zabezpieczeń, tylko ludzi :)

    Odpowiedz
  • 2018.02.06 21:32 Dj

    Jak dla mnie trochę przydługie. Zwłaszcza pierwsza połowa jest przesadzona. Druga była już znacznie bardziej strawna. Ale ogólnie historia ciekawa i mało znana.

    Jeśli już są teksty beletrystyczne, to może dałoby radę opracować kilka dłuższych tekstów z takiego „The Intercept”? Z regulaminu wynika, że można tłumaczyć zajawkę bez konieczności płacenia tantiem i istnieje możliwość zrobienia tłumaczeń za zgodą wydawcy. Jeśli cena byłaby w miarę rozsądna, mógłbym zasponsorować taki cykl wpisów. Na pewno byłyby bliższe tematyce bloga niż art o oszuście finansowym.

    Odpowiedz
  • 2018.02.06 22:05 Marek

    Świetny artykuł, ciekawa historia.

    Odpowiedz
  • 2018.02.06 22:34 pawel

    Nie chcę żeby to źle zabrzmiało, ale właśnie z takimi wpisami kojarzy mi się Z3S. Od zawsze lubię te ciekawe i długie arty, które czyta się jak dobrą książkę z wciągającą fabułą.

    Odpowiedz
  • 2018.02.06 22:47 Tomasz Klim

    Statystyka (której źródeł teraz nie przytoczę, bo piszę z pamięci) jest bezlitosna: zasadnicza większość osób posiadających nielegalne dochody wpada wyłącznie przez chciwość i nieumiarkowanie w korzystaniu z nich.

    Tak, nie w gromadzeniu np. na czarną godzinę, ale właśnie w korzystaniu.

    Gdyby _zaledwie_ ograniczyli się do „dosypywania” sobie do oficjalnych, legalnych dochodów powiedzmy równowartości średniej krajowej z dochodów nielegalnych, a całą resztę chowali na czarną godzinę, to nikt nigdy by ich nie wykrył.

    Odpowiedz
    • 2018.02.07 09:38 Werner339

      Bardzo możliwe że jest jak piszesz, ale też myślę że to wydatkowanie ponad miarę jest nieodłączną częścią całości, a nie zaniedbaniem czy wypadkiem przy pracy.

      Intencją oszusta zazwyczaj jest wzbogacenie się dużo szycbiej i intensywniej niż konwencjonalną pracą, za cenę ryzykowania swoim zdrowiem i życiem lub wolnością. Wyobrażam sobie że zabierają się za to ludzie z ponadprzeciętną skłonnością do ryzyka, z obniżoną empatią (co pozwala łatwiej przełamywać bariery moralne/społeczne), a pewnie też czasem bez wyobraźni („nigdy mnie nie złapią”).

      Nie bardzo wyobrażam sobie żeby człowiek z tego typu osobowością, zadowolił się jedynie przelewaniem sobie drugiej pensji kasjera w banku.

      Pozdrawiam
      Werner

      Odpowiedz
  • 2018.02.07 02:00 Soto

    Poproszę o więcej takich :)

    Odpowiedz
  • 2018.02.07 02:05 FotoGuzik

    Świetny artykuł. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.

    Odpowiedz
  • 2018.02.07 07:26 Damian

    Daleko szukać nie trzeba, u nas było Art-B. Też wszystko mogli kupić, URSUSA uratowali przed upadkiem. Tylko nikomu nie przyszło do głowy, żeby spytać skąd mają pieniądze. Fakt, skala trochę inna i niekoniecznie chodziło o fałszowanie waluty, ale wystarczy poczytać z kim to oni wódki nie pili i kogo to nie znali, żeby zrozumieć czemu tyle lat ich biznes rozwijał bez żadnych przeszkód.

    Odpowiedz
  • 2018.02.07 09:41 Werner339

    Polecam Kolegom książkę Tadeusza Dołęgi-Mostowicza pt. „Bracia Dalcz i spółka”. Bardzo zbliżona tematyka, ta sama epoka, dobrze i łatwo się czyta, jak zresztą wszystkie powieści tego autora.

    Pozdrawiam
    Werner

    Odpowiedz
  • 2018.02.07 23:57 Tomasz Miroszkin

    Baaaardzo męcząco napisane, ale historia ciekawa. Są dużo prostsze sposoby generowania walorów. Zakładacie dwie spółki, jedna drugiej udziela pożyczki 1 miliona zł i wystawia weksle do tej umowy. Jeżeli obydwie spółki są odpowiednio poważne i niepodejrzane to każda z nich może otrzymać kredyt pod zastaw umowy wekslowej. Tym samym „z niczego” powstaje 2 miliony złotych. Zdziwilibyście się jak prosto jest wyczarować kilka baniek „z kapelusza” :)

    Odpowiedz
    • 2018.02.09 22:31 John Sharkrat

      No to przynajmniej wiemy skąd masz swoje miliony.

      Odpowiedz
  • 2018.02.08 09:54 ever

    Oh, teraz już wiem kim inspirował się świętej pamięci sir Pratchett pisząc o Moiście von Lipwigu w „Świecie Finansjery”. Świetny artykuł :)

    Odpowiedz
    • 2018.02.08 09:56 Agnieszka Wesołowska

      O, tej inspiracji nie namierzyłam :)

      Odpowiedz
    • 2018.02.09 22:33 John Sharkrat

      Faktycznie. Coś mi ta historia przypominała, ale nie wiedziałem co.

      Odpowiedz
  • 2018.02.08 14:01 jasc

    Zasadniczo, to jest taka pora dnia, kiedy wszystko szybko się kręci i nie ma czasu na czytanie dłuższych artykułów, tym bardziej na tematy „poboczne”. Najczęściej zostawiam taki napoczęty tekst w zakładce, do przeczytania później i otwieram kolejną – tym razem doczytałem jednak do końca :)
    Choć szczerze mówiąc – najlepszy na wrzucanie i czytanie takich tekstów byłby moim zdaniem weekend.

    Odpowiedz
    • 2018.02.08 14:41 Agnieszka Wesołowska

      Należy się opierać pokusie nogami o kredens i odkładać lektury na weekend!!!

      Odpowiedz
      • 2018.02.10 00:30 jasc

        Hehe, no miałem niejakie wyrzuty sumienia, że „robota leży”, ale jednak nie mogłem się oprzeć, talentowi Autorki :).
        W sumie to całkiem niezły pomysł, by ludziom „wkręconym” po uszy w technikalia i niemającym czasu by poczytać jakąś dobrą publicystykę, felietony itp., zaserwować raz na jakiś czas taki tekst – tutaj :).

        Odpowiedz
  • 2018.02.12 19:48 de Qmach

    IMHO: zabrakło wisienki na torcie i wskazania współczesnego wariantu tego, co zrobił bohater artykułu:
    – wstrzyknięcia do bankowych systemów pieniędzy wykreowanych elektronicznie – tak, jak to zrobiła już w 2015 roku np. grupa Carbanak:
    http://forsal.pl/artykuly/853783,zuchwaly-atak-hakerow-miedzynarodowy-cybergang-wykradl-bankom-miliard-dolarow.html

    Odpowiedz
  • 2019.02.05 12:09 Tomasz

    A tak jeszcze w ramach ciekawostki. Taki banknot 500 escudos w dzisiejszych czasach w dobrym stanie jest warty 5-7k dolarów. Bardzo mało ich przetrwało do dzisiejszych czasów

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź do de Qmach

Jeśli chcesz zwrócić uwagę na literówkę lub inny błąd techniczny, zapraszamy do formularza kontaktowego. Reagujemy równie szybko.

Wszystko albo nic – czyli o przestępcy, który ukradł cały kraj

Komentarze