Zamach na dziennikarza, czyli za co zapłacił Peter R. de Vries?

dodał 16 lipca 2021 o 22:14 w kategorii Prawo, Wpadki  z tagami:
Zamach na dziennikarza, czyli za co zapłacił Peter R. de Vries?

Dziennikarstwo śledcze jest wtedy, gdy dziennikarz poszukuje prawdy, której wielu się boi. Peter R. de Vries, dziennikarz śledczy, walczył zawsze o prawdę. Wczoraj zmarł, kilka dni po tym, jak został postrzelony na ulicy.

7 lipca około 19.30 na jednej z amsterdamskich ulic padły strzały. Oddano je w kierunku Petera R. de Vries. Mężczyznę trafiło pięć kul. W związku ze sprawą zatrzymano trzy osoby, jedną wkrótce zwolniono. Dwie pozostałe to 34-letni Polak, zamieszały dotychczas w Maurik oraz 21-letni Holender z Rotterdamu. Mordercy strzelali niedaleko studia, w którym de Vries, doświadczony dziennikarz śledczy, wystąpił jako gość w programie TV. Dlaczego 64-letniego mężczyznę próbowano zabić w biały dzień?

Komu narażał się Peter R. de Vries?

Wieczorem 7 lipca w stronę dziennikarza poleciało pięć kul. Jedna z kul trafiła w głowę. To, że walczył kilka dni o życie, wydaje się wręcz nieprawdopodobne. Peter R. de Vries był jednym z najbardziej znanych dziennikarzy śledczych. Pracował od lat nad trudnymi sprawami, z których – jak do tej pory – każda mogła przynieść mu wyrok śmierci.

De Vries po pracy, źródło Twitter

Ostatnie dni przed strzelaniną pracował nad sprawą Tanji Groen, studentki, której zniknięcie pozostaje niewyjaśnione od blisko trzydziestu lat. Nazwisko dziewczyny wiązano z kilkoma głośnymi sprawami, między innymi zbrodniami Marca Dutroux, mającego koneksje w najwyższych sferach pedofila, gwałciciela i mordercy.

W tym samym czasie zajmował się też sprawą Ridouana Taghi, określaną w Niderlandach jako proces stulecia. Sprawa dotyczy szefa mafii oraz 16 jego ludzi, sądzonych za przynajmniej sześć morderstw. De Vries był rzecznikiem kluczowego świadka w tym procesie. Zanim de Vries postanowił zaangażować się w tę sprawę, świadek ten stracił już brata i swojego prawnika. Proces miał być wznowiony 12 lipca.

Dziennikarz działał też aktywnie w sprawie Nicka Verstappena. Nick, 11-latek, został zgwałcony, poddany torturom i zamordowany w 1998 roku. Od tej pory postępowanie w jego sprawie się wlekło, a proces odwoławczy skazanego za tę zbrodnię miał ruszyć właśnie teraz, rok po wydaniu wyroku w pierwszej instancji. Oskarżony Johannes „Jos” Brech walczy o uniewinnienie, a de Vries był rzecznikiem rodziny Nicka.

Willem Frederik Holleeder, a.k.a. „Nos”, porywacz, oszust i wielokrotny morderca odsiadywał już wyrok dożywocia, ale jego sprawa wcale nie była zakończona. W ubiegłym roku „Nos” złożył kolejne odwołanie od wyroku, a dziennikarza szczerze nienawidził – jako drobiazgowego, upartego świadka, który wdawał się z nim w kłótnie na sali sądowej. De Vries mógłby znów stawić się w sądzie i unicestwić szanse Nosa na złagodzenie wyroku lub uwolnienie. Holleeder publicznie odgrażał się dziennikarzowi. Dostał nawet za to osobny wyrok, ale przy dożywociu zapewne niespecjalnie go to obchodziło.

Dziennikarz w ostatnim czasie angażował się też w sprawy, jak się wydaje, o mniejszym ciężarze gatunkowym, np. wyłudzeń finansowych rapera Lil’ Kleine, nakłaniającego swoich uczniów do wpłacania mu po 2 tysiące euro.

Na pytanie, komu mógł narazić się Peter R. de Vries, odpowiedzieć można, że wszystkim. A dla kogo mogli pracować 34-letni Polak i 21-letni Holender, zatrzymani w kilka godzin po strzelaninie?

Superman

Peter R. de Vries od czterdziestu lat grzebał w każdej niewygodnej i trudnej sprawie, jaka się mu napatoczyła. Najbardziej znana jest ta z udziałem „Nosa” Holleedra, człowieka, który porwał producenta piwa, Freddy’ego Heinekena. De Vries prowadził w tej sprawie własne śledztwo, które potem opisał w książce.

Angażował się w liczne sprawy kryminalne, najczęściej te, w których poszkodowanymi były dzieci. Dzięki jednej z takich spraw zyskał popularność w Stanach Zjednoczonych.

Próba zamordowania dziennikarza nigdy nie pozostaje bez echa, ale zamach na kogoś takiego jak de Vries obudził polityków, działaczy społecznych, prawników oraz innych dziennikarzy na całym świecie. De Vries był jak superman. Wielokrotnie walczył o prawdę, występował jako ekspert w sprawach kryminalnych, był rzecznikiem ofiar i – tak jak w przypadku sprawy Taghi – świadków w procesach. Założył z synem, adwokatem, kancelarię prawną, by lepiej reprezentować potrzebujących.

Grożono mu wprost i anonimowo, lecz to go nigdy nie powstrzymywało. Potrzeba było dopiero pięciu strzałów, żeby zamilkł. „Jest dla nas wszystkich bohaterem narodowym. Rzadkim, odważnym dziennikarzem, który niestrudzenie szukał sprawiedliwości” – komentowała zaraz po zamachu burmistrz Amsterdamu, Femke Halsema.

Wiele osób mogło chcieć śmierci dziennikarza. Przede wszystkim byli to różni członkowie organizacji przestępczych – o tych pogróżkach było bardzo głośno już od 2019 roku, kiedy to de Vriesa oficjalnie ostrzegła o groźbach policja. Reporter miał nawet otrzymać ochronę od władz, ale gdy teraz zapytano o to polityków, dyplomatycznie opowiadali o zamachu na demokrację i naród holenderski. Czy brak tej ochrony to biurokratyczne zaniedbanie, czy też mógł być celowym działaniem?

Syn Petera, Royce de Vries, powiadamiając o zamachu na ojca, napisał „nasz koszmar stał się rzeczywistością”. Zapewne Robert i cała jego rodzina wiedzieli, czego się mogą spodziewać.

Nieświęty Peter R. de Vries

De Vries miał też inną twarz, nie tak doskonałą. Po zamachu wszyscy wypowiadali się o reporterze w superlatywach, chwalili go i nazywali bohaterem. Tymczasem dziennikarza bardzo wiele osób po prostu nie lubiło. Określany był jako irytujący do zarzygu (to dość swobodne tłumaczenie). W oczach Holendrów był arogancki, bezczelny, wcinał się do każdej dyskusji i obrażał rozmówców. Gospodynię pewnego telewizyjnego talk show nazwał gangsterską dziwką, stając się jej najbardziej znienawidzonym wrogiem.

Był żelaznym gościem wielu telewizyjnych spotkań. Wypowiadał się o przestępczości, polityce, wiadomościach bieżących, a nawet o sporcie. Jego przeciwnicy bali się otworzyć lodówkę – bo i w niej mógł siedzieć de Vries i obrażać wszystkich.

Mieli go dość zwykli widzowie telewizji, politycy, koledzy po fachu, a także przestępcy, którymi się interesował. Pojawiały się zarzuty, że Peter R. de Vries posuwa się do oszustw i manipulacji, gdy chce doprowadzić do czyjegoś aresztowania oraz że wychodzi poza rolę dziennikarza i rozgrywa swoje własne gierki.

Podczas talk show, źródło Twitter

Prawdopodobni sprawcy

Najbardziej znane sprawy Roberta R. de Vriesa to oczywiście te, w których stawał po stronie ofiar przeciwko mafii. Bieżąca sprawa przeciwko Taghi jest jedną z tych, przy których warto byłoby się zatrzymać i powiedzieć „to na pewno ci” – tyle, że Ridouan Taghi, zawodowy mafiozo i morderca, zaraz po strzelaninie wysłał do mediów oficjalne oświadczenie, że nie jest prawdą, jakoby kiedykolwiek groził śmiercią reporterowi. Cóż, nie należy wierzyć bandycie, ale takie zachowanie nie należy do typowych zwyczajów bandytów.

Dziennikarza ze szczerego serca nienawidził też Willem „Nos” Holleeder, zawdzięczający mu wszystkie swoje kłopoty od czasu genialnego pomysłu na porwanie starszego pana Heinekena. To w dużej mierze właśnie przez reportera ostatecznie aresztowano wszystkich uczestników porwania.

Za Heinekena wypłacono niewiarygodny okup – równowartość dzisiejszych 30 milionów dolarów w czterech różnych walutach. Okup, jak podaje Forbes, ważył ponad 200 funtów. Porywaczy było pięciu (Cor van Hout, Willem Holleeder, Frans Meijer, Jan Boellaard i Martin Erkamps), a całość została zaplanowana z wielką precyzją. Porywaczom chodziło o coś więcej niż jednorazowy, wspaniały strzał, który miałby ich ustawić na resztę życia. Oczywiście chcieli być po prostu bardzo bogaci, bo przywiązali się do życia na wysokim poziomie, a kryzys gospodarczy (niewielki) ograniczał ich możliwości. Ale w gruncie rzeczy od dawna byli bandytami, zaś legalne interesy, które prowadzili, miały być tylko przykrywką ich wcześniejszych działań. Porwanie browarnika miało im zapewnić przewagę nad konkurencją w ich bandyckim świecie, zapewnić dobre życie i bezkarność.

Ostatecznie porywacze zostali aresztowani i ukarani, a pieniądze przepadły. Główny autor scenariusza akcji, Cor van Hout, zginął w 2003, gdy został zastrzelony na ulicy, po tym jak wyszedł z restauracji. Zabił go jego przyjaciel z dzieciństwa, wspólnik i szwagier, Willem „Nos” Holleeder. Holleeder najwyraźniej ma nosa do strzelania w twarz w biały dzień do wrogów.

Ale to zbyt łatwe – posądzać osadzonego w tej chwili Holleedera o zorganizowanie zamachu na dziennikarza. Zbyt łatwe, bo uciszenie de Vriesa było na rękę bardzo wielu osobom.

Dalekie połączenia

Peter R. de Vries zabrał się w ostatnim czasie za odświeżanie sprawy Tanji Groen, studentki, która zaginęła w 1993 roku. Sprawa, jak się wydaje w pierwszej chwili, tuzinkowa, choć tragiczna. Co roku giną bez śladu tysiące osób: dzieci i dorosłych, kobiet i mężczyzn. Za tymi tragediami stoją wypadki, samobójstwa, morderstwa, a czasami decyzje, których nikt nie rozumie – chęć ucieczki, zniknięcia, zatarcia śladów. Po zaginionych zostają zrozpaczone rodziny, które mając nadzieję, że ich bliski żyje, proszą o jakikolwiek znak, by zyskać choć trochę spokoju. Jeśli myślicie, że najczęściej giną dzieci i młode kobiety, mylicie się, choć nieletni to rzeczywiście znacząca grupa.

Tanja Groen miała 18 lat, gdy wszelki ślad po niej zaginął. 4 września 1993 jej rodzice zgłosili na policji, że córka nie daje znaku życia i nie można jej nigdzie znaleźć. Szukano jej bezskutecznie przez wiele lat. W sprawie pojawiały się zeznania zatwardziałych przestępców, przyznających się do wszystkich zbrodni, o jakie ich pytano, a także wyjaśnienia tych, którzy przedstawiali twarde alibi. Dziewczyna miała być utopiona w rzece, zakopana w lesie, a nawet pochowana w cudzym grobie. Żadna ze wskazówek, jakie trafiły do policji, nie pozwoliła na odnalezienie choćby śladu po kobiecie.

Około 1997 roku w sprawie pojawił się wątek Marca Dutroux, potwora z Charleroi. Dutroux przez lata porywał, torturował, gwałcił, a także mordował dziewczynki i młode kobiety. Udowodniono mu zbrodnie dotyczące sześciu dziewcząt i morderstwo czterech, ale już podczas rozprawy sądowej nagłaśniano liczne matactwa w śledztwie i ukrywanie dowodów. Belgijski wymiar sprawiedliwości skompromitował się, choć przestępcę skazano ostatecznie na dożywocie. Kompromitacja dotyczyła zagrzebania bez dalszego powstępowania wątków wskazujących na to, że Dutroux w rzeczywistości wykorzystał i zabił więcej dzieci, zaś jego postępowanie było latami ukrywane przez ludzi z establishmentu, mających rzekomo korzystać z jego działań i współuczestniczyć w procederze.

Niderlandzcy śledczy próbowali sprawdzić, czy Groen nie trafiła w ręce kogoś z siatki Dutroux. Rodzicom dziewczyny okazano „trofea”, które Belg gromadził po swoich ofiarach, w nadziei, że rozpoznają cokolwiek, co mogło należeć do córki. Na próżno.

Czy upierdliwy, pchający się do mediów i sądów Holender, rozgrzebujący po 30 latach sprawę nastolatki, mógł naruszyć poczucie bezpieczeństwa kogoś wysoko postawionego, kto w 1993 roku przyłożył rękę do – prawdopodobnie – porwania i morderstwa Tanji?

Źródło Twitter.

Za mało danych

Prawie zaraz po morderstwie policja dokonała aresztowania trzech osób. Jedną zwolniono. Dwie pozostałe to 34-letni osiadły w Niderlandach Polak i młody Holender.

Czy to oni byli wykonawcami wyroku i dlaczego go wykonywali? Na czyje zlecenie oddali pięć strzałów, jeden w głowę Petera R. de Vriesa? Bo koncepcja, że polski emigrant zarobkowy wspólnie z młodym Holendrem postanowili postrzelać do irytującego dziennikarza z własnej inicjatywy, nie wydaje się wiarygodna.