Profesjonalizm Spidermana ociera się o doskonałość – taką opinię wygłosił prokurator, gdy przemawiał przed sądem. Oskarżony, Vjeran Tomic, zawodowo trudni się włamaniami, bo kocha sztukę. Ale tego, gdzie podziało się 5 obrazów, nie mówi ani on, ani jego wspólnicy.
Pierwsze włamanie w wieku 11 lat: mały Vjeran wspina się na okno biblioteki i wynosi tą drogą dwie bardzo staro wyglądające książki. Okno znajduje się 10 m nad ziemią. Jako nastolatek zaczyna od rabowania mieszkań w bogato wyglądających paryskich kamienicach. Wybiera tylko takie, które przypadają mu do gustu, czasami wraca do nich z upodobaniem. Kradnie kosztowności, bo te łatwo spieniężyć. Pewnej nocy śni, że będzie rabować obrazy. To piękny, proroczy sen.
Ścieżka kariery
Zarówno on sam, jak i jego przyjaciółki, wspominali, że kocha sztukę, żywo interesuje się malarstwem, a w dzieciństwie sam zdradzał wielki talent do rysunku. Talent ten, na co się gorzko skarżył, zabili w nim rodzice, powtarzając, że chleba z tego nie będzie i że powinien zostać mechanikiem jak jego ojciec.
Tomic ani myślał grzebać się w smarach.
Vjeran Tomic chętnie podtrzymuje swój wizerunek włamywacza-dżentelmena. Ponoć w prasie nieraz pojawiały się porównania do Arsena Lupina. Jedna z barwniejszych anegdot o pracy Tomica dotyczy tego, jak uciekając przed policją, skrył się w przypadkowej eleganckiej garsonierze i aby nie zostać nakrytym przez właściciela, całą noc przesiedział w szafie, dyskretnie kibicując lokatorowi, kochającemu się w tym czasie z dziewczyną.
Jednak wśród przestępstw, za które odpowiadał, zanim został najsłynniejszym Spidermenem wśród złodziei, były m.in. drobna dealerka narkotykami, rabunek, kradzież z użyciem przemocy (dla znawców tematu – „dziesiona”), groźby karalne i nielegalne posiadanie broni. Sztuka sztuką, a żyć trzeba.
Potem uznał, że ze sztuki jednak da się żyć. Zaczął od włamywania się po cenne okazy z paryskich mieszkań, jak prace Degasa czy Signaca. Potem włamywał się po duże łupy, a do włamań przygotowywał się bardzo fachowo, z użyciem profesjonalnego sprzętu, linek, karabińczyków, kuszy… Z mieszkania, w którym właściciele smacznie spali (skoro byli w środku, nie aktywował się alarm i nie było zbędnego hałasu), wyniósł dwóch Renoirów, Deraina, Utrillo, Braque’a i kilka innych drobiazgów o wartości w sumie około miliona euro.
Wkrótce zrozumiał, że na każdy nowy nabytek należy mieć kupca, zanim jeszcze dzieło zostanie pozyskane jego autorską, pajęczą metodą. Postanowił zadbać o dobrą współpracę z kimś, kto zatroszczy się o zbycie obrazu. Zrobił to dlatego, że postanowił pobrać najciekawsze dzieła sztuki od dużego dostawcy.
Czyli włamać się do muzeum.
Do muzeum bez biletu
Musée d’Art Moderne – Muzeum Sztuki Współczesnej – największe muzeum tego rodzaju w Paryżu i jedno z większych na świecie. Jest tam zgromadzonych ponad 10 tysięcy dzieł, a wystawy czasowe sprawiają, że znajduje się ich tam jeszcze więcej. MAM odwiedza co roku 800 tysięcy gości, a w maju 2010 wizytował je również Vjeran Tomic. Podobno do MAM wszedł przypadkiem, zaintrygowany budowlą, która jakoś wcześniej nie wpadła mu w oko. Szczególnie zwrócił uwagę na okna. Niektóre z nich – i to takie, które nie wymagały wspinaczki – znajdowały się poza zasięgiem kamer monitoringu. Tomic znał się na oknach, dokładnie taki typ jak w tym muzeum był mu doskonale znany. Ramy dawało się łatwo rozkręcić, włamywacz był wręcz zaskoczony poważną luką w zabezpieczeniach.
Wewnątrz budynku sale wystawiennicze były oczywiście naszpikowane czujnikami ruchu. Czujniki świeciły się na zielono, gdy nie rejestrowały ruchu i zmieniały kolor na czerwony, gdy ktoś obok przechodził. Uważana obserwacja pozwoliła jednak na stwierdzenie, że nie wszystkie czujniki tak reagowały. Wiele z nich po prostu świeciło się życzliwie na zielono, nie wykazując reakcji na nic.
Dla zawodowca było to jak zaproszenie na prywatną wystawę z opcją bezterminowego wypożyczenia dzieł. Ważne też było, że miał już komu przekazać owe „wypożyczone dzieła”. Tą osobą był Jean Michel Corvez, na pozór stateczny biznesmen, właściciel kilku niewielkich przedsięwzięć, w tym niedużej galerii sztuki. Tomic z Corvezem sprawdzili już swoje możliwości. Pomiędzy 2004 a 2010 Tomic opchnął przez biznesmena drobne fanty warte w sumie około 90 tys. euro – biżuterię, złoto i pochodzący z włamania do prywatnego mieszkania pejzaż morski Johana Jongkinda. Pośrednik złożył też swojemu złodziejskiemu wspólnikowi zapotrzebowanie na najbardziej chodliwych artystów: Basquiata, Chagalla, Klimta, Légera, Modiglianiego, Moneta, Pissarro i Warhola. I tak się złożyło, że w MAM znajdował się łatwy do pozyskania obraz Légera – „Martwa natura ze świecznikiem”.
Dzieło było sporo warte – ostatnimi czasy zostało ubezpieczone na 4 miliony euro, można by się też spodziewać, że cena rynkowa była znacznie wyższa. Ile z tego miał dostać złodziej? Dziś sam mówi, że paser zaproponował mu zaledwie 40 tysięcy dolarów. Grosze, ale fachowiec podjął się realizacji zlecenia. Ostatecznie wybór dzieł w MAM był spory.
I akcja!
Część okien muzealnych wychodziło na plac, na którym w ciągu dnia ćwiczyli ewolucje deskorolkarze. W nocy panowała tam cisza, z rzadka tylko przerywana leniwymi wizytami ochroniarza. Przez 6 kolejnych majowych nocy, zaczynając od 3 nad ranem, Tomic systematycznie rozkręcał jedno z okien. Każdą ze śrub, mocujących ramę, oczyszczał kwasem, delikatnie poluzowywał, wykręcał, a następnie zaślepiał otwór glinką modelarską. Okno zawczasu zasłaniał ciemną materią, kryjącą go przed ewentualnymi spojrzeniami ochroniarza. Gdy szarzało – uprzątał stanowisko pracy, zabierał zasłonkę i wracał na miejsce dopiero kolejnej nocy, około 3 przed świtem.
Ostatniego dnia pojawił się w pracy z przyssawkami umożliwiającymi wymontowanie okna. Wszedł do budynku, spędził w nim kwadrans, poruszając się po trasie wiecznie zielonych czujników ruchu. Wyszedł i spędził nieco czasu na zewnątrz, by upewnić się, że w muzeum nie ma cichego alarmu. Nie było.
Tomic zrealizował zlecenie na Légera, a następnie zabrał „Scenę pastoralną” Matisse’a, „Kobietę z wachlarzem” Modiglianiego, „Gołębia” Picassa i „Drzewo oliwne w pobliżu Estaque” Braque’a. Ponoć planował zabranie jeszcze jednego płótna, ale zrezygnował. Następnie wyniósł obrazy, zapakował je do swojej renówki, po czym przeparkował ją do podziemnego garażu. Tam, kilka godzin później, spotkał się z Corvezem. Oddał mu zamówioną „Scenę pastoralną” i „Kobietę z wachlarzem”. Ponoć nie chciał rozstać się z trzeba pozostałymi i ostatecznie oddał je paserowi jako swoją własność „na przechowanie”.
Wkrótce w mediach gruchnęła wieść o kradzieży, prawdopodobnie największej w historii.
Zeznania, które naprowadziły policję na ślad Tomica, złożył jeden z chłopaków jeżdżących całymi dniami na placu przed muzeum. Skejter bardzo dokładnie opisał mężczyznę, którego na jakiś czas przed włamaniem zauważył w pobliżu: biały, powyżej 180 cm wzrostu, waga około 100 kilo, potężnie zbudowany, muskularny, owalna twarz, kwadratowa szczęka. Chłopak zwrócił na niego uwagę, bo w przeciwieństwie do setek gapiów mężczyzna nie patrzył na skejterów, a na ścianę muzeum. „Zupełnie jakby był w pracy” – podkreślił chłopak.
Tomic był już notowany, a jego sylwetka doskonale znana policjantom. Ale gdy szedł po odbiór honorarium do galerii Corveza, poczucie, że ma ogon, było czysto paranoiczne. Jeszcze wtedy nikt go nie namierzył. Z galerii wyszedł z pudełkiem po butach. W pudełku znajdowało się 40 tysięcy euro w małych nominałach. Złodziej skorzystał z mety zaprzyjaźnionej z nim prostytutki, schował tam swoje pieniądze, choć nie wtajemniczał kobiety w swoje niedawne poczynania ani wartość tego, co jej zostawił. Przez kolejne pół roku chodził wolny po Paryżu, a policjanci wciąż nie byli pewni, kogo szukają.
Trudny obrót dziełami sztuki
Namierzono go dopiero w grudniu 2010, ale dość długo nie aresztowano, być może dlatego, by nie ryzykować, że zniszczy ukrywane obrazy. Obawy francuskiej policji (do dziś nie całkiem zrozumiałe dla badaczy tej sprawy) były niepotrzebne – obrazami, jak wiemy, dysponował Corvez. Wszystkimi, nawet zamówionym wcześniej przez miłośnika sztuki Légerem, ponieważ zamawiający zwyczajnie przestraszył się rozgłosu i oddał dzieło handlarzowi, nie żądając zwrotu zapłaconych już wcześniej 80 tys. euro. Teraz obrazy ukrywane były w sklepie niejakiego Yonathana Birna, zegarmistrza z Marais, na zapleczu, za szafą.
Panowie Corvez i Birn wymyślili sposób na legalne zbycie kradzionych płócien. Postanowili skorzystać z koncepcji prawnej sięgającej średniowiecznej Anglii – zasady „marché ouvert”, czyli „rynku otwartego”. Rynek otwarty to zasada regulująca posiadanie skradzionych towarów. Według niej towar kradziony może być jawnie sprzedawany na określonych targowiskach między wschodem a zachodem słońca i w tym czasie prawowity właściciel ma możliwość zgłosić się po swoje dobra. Gdy ofiara kradzieży nie zadała sobie trudu, by zajrzeć na wyznaczony rynek w dzień targowy – transakcja, której dokonywał złodziej i nowy nabywca, stawała się całkiem legalna. Brzmi to niesamowicie, ale zasada ta do dziś jest stosowana np. w Izraelu lub Hongkongu. Co więcej, jednym z wyznaczonych rynków „otwartych” był do niedawna rynek Bermondsey w południowym Londynie. Na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku sprzedano tam na straganie kilka portretów znanych malarzy z XVIII wieku, skradzionych z Lincoln’s Inn. Zgodnie z prawem nabywca mógł je zachować.
I gdy francuska policja wreszcie szykowała się do zaaresztowania Tomica, pan Birn zadzwonił z Tel Awiwu do pana Corveza, informując, że zorganizował sprzedaż. Pan Corvez zaś oszczędnie o wszystkim powiadomił Tomica, bajdurząc coś o wycofującym się z transakcji saudyjskim kupcu i zainteresowanym obrazami rosyjskim Żydzie.
Wszystko zniszczyłem i co mi zrobicie?
Francuzi wzięli się za aresztowania równo rok po włamaniu do Musée d’Art Moderne. Na Tomica mieli nie tylko dowody włamu do MAM, ale i jego późniejszych „prac”. Zanim aresztowali Corveza i Birna, wpadli do nich z rewizją, do galerii i do sklepu zegarmistrzowskiego. Czy znaleźli obrazy? Nie. Zupełnie nic nie znaleźli.
Yonathan Birn twierdził, że obrazy cały czas były przyklejone za szafą i że policjanci po prostu je przeoczyli. Po rewizji ponoć przestraszony jakiś czas gryzł palce, a potem w desperacji oderwał z szafy pakunek z obrazami i wszystkie podarł. Zniszczywszy, wyrzucił je do kosza – zwykłego kosza przed swoim sklepem, na pewno jego zawartość dawno przegniła na miejskim wysypisku.
Proces ruszył bez dowodów w postaci skradzionych dzieł lub choćby śladu po nich. Dziennikarze, a za nimi opinia publiczna, polubili Vjerana Tomica. To wtedy pojawił się pseudonim „Spiderman”. Chyba nietrafny, bo choć Vjeran potrafi doskonale się wspinać po ścianach, to wygląda jak całkiem zwykły bandyta – z szeroką szczęką, ogoloną głową, w sportowych butach. Ale Vjeran był oskarżony o kradzieże, których dokonał bez używania siły, elegancko, fachowo, po cichu. Na sali sądowej zachowywał się nienagannie, udzielał wyjaśnień i zestawiony z dwulicowym Corvezem lub przyjmującym idiotyczną linię obrony histerycznym Birnem – budził sympatię.
Wyrok: 8 lat dla Tomica, 7 dla Corveza, 6 dla Birna. Śladów po dziełach nie ma. Tomic podobno w więzieniu wrócił do ćwiczenia swojego talentu malarskiego, kto wie, czy po jego wyjściu nie zacznie się utrzymywać z legalnej sztuki…
Komentarze
ubezpieczenie 4 milionów euro zostało wypłacone?
Bandzior, jak bandzior, tyle, że zna się na sztuce – i to już wystarczy, by publiczność zaczęła klaskać. W dodatku recydywa, jeszcze z wcześniejszym wyrokiem za rozbój.
Cała trójka powinna siedzieć, aż nie zwrócą obrazów, i to nie mniej, niż 20 lat.
Przepraszam, ale tu klaskał prokurator.
Jak znajdziesz chwilę, to pochyl się nad tym
https://tiny.pl/tg2v4
Pozdrawiam
Będzie. Będzie powieść w odcinkach. Naczelny pobłogosławił.
No to czekam z niecierpliwością.
Bo gość, nie ważne czy sterowany czy sam to ogarniał, na serio zasłużył sobie na taki przydomek „the Jeff Bezos of international organized criminal activities”
Dobrze się czyta Pani artykuły!
Dla ciekawych odbiorców dobrze się pisze :)
Pewnie że tak :)
Powinna Pani zacząć myśleć o napisaniu czegoś dłuższego, czyli książki. Książkę czyta się inaczej niż arty. Tematów jest wiele, można wybrać tylko jeden albo pisać jakoś przekrojowo przez kilka zagadnień które się ze sobą łączą, to też jest ciekawe.
Jako inspirację przykładowo polecam bardzo na czasie książkę „Rosyjska ruletka” Isikoffa & Corna, z treścią na granicy politologii/socjologii i cyberbezpieczeństwa. Czytało mi się ją wyśmienicie.
Tekst pisany i czytanie jest nie do podrobienia, nie do zastąpienia (podczas czytania mózg uruchamia specyficzne ośrodki).
Jutro jest dzień kobiet, to stąd te wszystkie komplementy? CO SIĘ Z WAMI DZIEJE, CZYTELNICY???
Lubię Pani styl i zawsze Panią lubię, nie tylko 8 marca.
.
Zresztą innych autorów na Z3S też lubię. Każdy z Was pisze inaczej i to jest fajne. Nie wartościuję „lepszy/gorszy”.
Sam myślałem żeby coś napisać, podesłać Adamowi i jeśli się spodoba, to mogłoby to pójść. W końcu z części moich komentarzy (tych niegniewnych) można skleić krótki art :D
Niezły styl. Pozdrawiam.
Uwielbiam Twoje artykuły. Aż się smutno robi, kiedy docieram do końca ;)
Pani Agnieszko, kochamy Panią i dziękujemy!!! <3 <3 A dniem kobiet proszę sobie nie zaprzątać głowy, pozdrawiam
Zadławiłam się…
Agnieszka jest skarbem narodowym.
Nie z okazji 8 marca tylko tak po prostu. Goździki podesłać?
Dawać gwoździki i paczkę rajstop!
Dołączam do grona zadowlonych czytelników :) Bardzo dobry tekst, ciekawie i interesująco napisany, to prawdziwa perełka wśród zalewających internet tekstów pisanych na zasadzie ctrl+c i ctrl+v z niewielką wartością merytoryczną. Dziękuję :)
Ciekawe kiedy by sie polapali ze obrazy zniknely gdyby w ich miejsce podstawil falszywki.
Połapali by się – ale później. A obrazy widocznie sprzedane.
PS: nie jestem fanem autorki ale z okazji dnia kobiet najlepsze życzenia dla Pani Agnieszki no i:
https://kwiatyonline.com.pl/pl/dzien-kobiet/257-bukiet-czerwone-gozdziki.html
Ale że mam sobie sama kupić???
No nieeee… kwiaty.jpg ;)
Artykuł spoko, ale razi mnie trochę „meta” i „renówka” :/ Czytasz sobie artykuł, wszystko profesjonalnie a tu nagle takie coś. Wybija z rytmu
Czyli już po dniu kobiet… :(
Myślę że czytelnik trochę się rozminął ze źródłami. Niech się Pani nie przejmuje niesłuszną krytyką.
Skoro razi go celowo użyty – żeby wzmocnić efekt – język ulicy, powinien czytać „Przegląd Bezpieczeństwa Wewnętrznego” gdzie używa się tylko poprawnego aż do bólu języka polskiego.
Arty na Z3S są zróżnicowane, część jest podana w lekkiej beletrystycznej formie, którą dobrze się czyta. Nie rezygnując z merytorycznej treści, można stworzyć tekst o przystępnej i lekkiej formie i to jest OK.
Każda podpowiedź i uwaga są mile widziane (zakładając, że podawane w sposób cywilizowany). Nadmiar kolokwializmów może być drażniący. Tu chyba nie był, ale to nie znaczy, że taka uwaga jest nie ok. Moje cierpienie z powodu zakończenia dnia kobiet było tylko tęsknotą za seryjnymi komplementami, ostatecznie milej z nimi niż bez, ale NAPRAWDĘ krytyka jest w porządku.
Jeśli tak jest, to OK :)
http://tinyurl.com/yxa65u6o