Dziennikarz podał publicznie hasło swojego konta i szybko pożałował

dodał 15 lipca 2014 o 10:43 w kategorii Prywatność, Wpadki  z tagami:
Dziennikarz podał publicznie hasło swojego konta i szybko pożałował

Dziennikarz Wall Street Journal opublikował swoje hasło do konta Twittera, by udowodnić, że „hasła są martwe”, ponieważ korzysta z dwuskładnikowego uwierzytelnienia. Już żałuje swojego kroku, bo musi teraz zmienić numer telefonu…

Historia wiele razy pokazała, że twierdzenie „nie dacie rady tego zhakować” z reguły kończy się dowodem, że tak twierdzący nie miał racji. Niektórzy jednak nie uczą się na cudzych błędach i muszą popełniać swoje własne.

Oto moje hasło

Wczoraj Christopher Mims opublikował artykuł pod tytułem Hasła umierają, oto moje. Twierdził w nim, że hasła nie mają przyszłości, ponieważ systemy dwuskładnikowego uwierzytelnienia szybko je zastąpią. Postanowił odważnie udowodnić, że ma rację, publikując swoje hasło do konta Twittera, będącego jednym z jego podstawowych narzędzi pracy. Hasło brzmiało christophermims. Na efekt swojej głupoty nie musiał długo czekać.

Opublikowane hasło dziennikarza

Opublikowane hasło dziennikarza

Skutki publikacji

Jak możecie się pewnie domyślić, praktycznie natychmiast po opublikowaniu tekstu dziennikarz zaczął dostawać SMSy z kodem weryfikującym logowania do swojego konta. Przychodziły one z częstotliwością około dwóch na minutę. Musiało to być trochę uciążliwe, zatem dziennikarz postanowił przełączyć uwierzytelnienie z kodów SMS na kody otrzymywane przez specjalną aplikację na telefon. Co prawda teraz domyślnie kody przychodziły do aplikacji, ale na stronie pojawiła się możliwość wyboru, czy jednak nie wysyłać kodów na telefon. Co więcej, Twitter w pytaniu podawał pełen numer telefonu dziennikarza.

Telefon musiał szybko wyłączyć, zapewne ze względu na liczne wyrazy uwielbienia, które do niego docierały od zainteresowanych całą sprawą internautów. Z jednej strony można oczekiwać, że Twitter nie będzie podawał pełnego numeru telefonu – ale z drugiej podaje go przecież tylko użytkownikowi, który zna prawidłowy login i hasło danego konta. Sam dziennikarz najwyraźniej nie przewidział skutków swojej brawury. Pouczony przez koleżankę po fachu przyznał, że było to z jego strony głupie posunięcie.

Nie on pierwszy ani pewnie ostatni

Historia zna już podobne przypadki, które nie kończyły się sukcesem. Jeremy Clarkson, prowadzący program Top Gear, opublikował kiedyś w gazecie swój numer rachunku bankowego, by udowodnić, że wyciek 2,5 mln numerów rachunków jest rozdmuchaną aferą. Szybko przekonał się, że był to zły pomysł, po tym, jak ktoś ustanowił w jego imieniu stałe zlecenie na kwotę 500 funtów na rzecz organizacji charytatywnej.

Jeszcze bardziej spektakularną wpadkę (a nawet 13) zaliczył prezes firmy Lifelock, który reklamował swoje produkty ochrony tożsamości. Twierdził on, że wykupienie abonamentu w jego firmie chroni klienta przed kradzieżą tożsamości, a aby to udowodnić publikował w reklamach swój własny numer identyfikacyjny (social security number). Szybko został jednak ośmieszony, ponieważ jego tożsamość została skradziona co najmniej 13 razy by dokonać wszelkiego rodzaju nadużyć. Na koniec dostał jeszcze nagrodę specjalną – karę 12 milionów dolarów za nierzetelną reklamę.

Z powyższych doświadczeń płynie prosta nauka – ze swoją prywatnością lepiej nie szarżować.