Największego rejestratora domen da się zhakować telefonem i Photoshopem

dodał 20 marca 2015 o 11:45 w kategorii Prywatność, Socjo  z tagami:
Największego rejestratora domen da się zhakować telefonem i Photoshopem

By przejąć cudzą domenę wcale nie potrzeba hakować poczty, poznawać loginu, hasła, PINu czy numeru karty kredytowej. Czasem wystarczy kilka telefonów, dar przekonywania, Photoshop i nieoceniona pomoc obsługi klienta.

GoDaddy to największy światowy rejestrator domen, obsługujący ok. 30% rynku. Kilka dni temu pewien dziennikarz do spółki z szefem firmy zajmującej się bezpieczeństwem udowodnili, że możliwe jest przejęcie domeny w GoDaddy tylko na podstawie informacji zawartych we wpisie WHOIS.

Nie wiem, nie pamiętam, proszę mi pomóc

Steve Ragan, dziennikarz CSO Online, umówił się z Vinny Troia, szefem firmy Night Lion Security, że Vinny przejmie jego domenę specjalnie w tym celu wykupioną w GoDaddy. Vinny zrealizował zadanie i zajęło mu to tylko kilka dni.

Gdy użytkownik GoDaddy zapomni hasła, straci dostęp do konta poczty elektronicznej lub w inny sposób utraci dostęp do domeny, może skorzystać z kilku opcji automatycznego odzyskania danych lub może skontaktować się z obsługą klienta telefonicznie. Vinny, nie mając żadnych informacji oprócz nazwy domeny, wybrał ten drugi wariant. W celu przekonania obsługi klienta, że bardzo potrzebuje pomocy, przyjął rolę zabieganego dyrektora.

Zaczął od telefonu w którym wytłumaczył, że utracił dostęp do domeny. Został przepytany o dane znajdujące się w rejestrze WHOIS, zatem po prostu przeczytał je z ekranu komputera. Konsultant następnie zapytał go, czy posiada dostęp do skrzynki pocztowej, skojarzonej z domeną. Vinny poinformował, że nie posiada dostępu a powód takiej sytuacji jest skomplikowany i nie chce wchodzić w szczegóły. Chce po prostu odzyskać domenę.

Konsultant zapytał o kod PIN, jednak Vinny wytłumaczył, że domenę rejestrował jego asystent, który nie pamięta, by podawał kod PIN. Zapytany o ostatnie 4 cyfry numeru karty kredytowej użytej do zakupu domeny odpowiedział, że płacił asystent i podał 4 zmyślone cyfry, które oczywiście były niezgodne z przechowywanymi w systemach GoDaddy. W trakcie całej rozmowy w tle harcowały jego dzieci, co dodatkowo mogło wpłynąć na przekonanie obsługi klienta, że faktycznie jest bardzo zajętym człowiekiem. Wobec braku jakichkolwiek możliwych do potwierdzenia informacji Vinny został poproszony o przejście do specjalnego formularza kontaktowego.

Czas na Photoshopa

Aby obsłużyć każdy przypadek, nawet najtrudniejszy, GoDaddy posiada proces ręcznej weryfikacji danych użytkownika. W tym celu należy przesłać skan oficjalnego dokumentu tożsamości z danymi zgodnymi z wpisem WHOIS. Chyba już wiecie, jaki jest ciąg dalszy tej historii.

Podrobione prawo jazdy

Podrobione prawo jazdy

Vinny najpierw znalazł znajomego mieszkającego w tym samym stanie, w którym prawo jazdy mógł otrzymać prawdziwy właściciel domeny. Poprosił go o skan dokumentu i spędził kilka godzin przy Photoshopie (mógł zrobić to szybciej, ale jest perfekcjonistą). Wstawił zdjęcie, które nie miało nic wspólnego z rzeczywistym wyglądem prawdziwego posiadacza domeny oraz jego imię i nazwisko. By minimalnie chociaż uwiarygodnić oszustwo, założył konto Gmaila na nowe dane i stworzył prosty profil Google+ z tym samym zdjęciem, które znajdowało się na podrobionym prawie jazdy.

Formularz wysłał w piątek i musiał czekać do poniedziałku na reakcję obsługi. Został poproszony o podanie danych firmy, które miał zweryfikować przedstawiciel GoDaddy. Nie znał ich, zatem ponownie zadzwonił do obsługi klienta i przyznał się, że gdy wypełniał formularz rejestracyjny to dane zmyślał i nie pamięta, co wpisał. Usłyszał, że nie on jeden tak robi i chwilę potem dostał na swoją nową skrzynkę poczty instrukcje resetu hasła do cudzego konta.

Epilog

Dziennikarz opisał całą historię, a GoDaddy oświadczyło, że podrabianie dokumentów to przestępstwo. Co ciekawe, inni duzi rejestratorzy mają bardzo podobne procesy weryfikacji tożsamości klienta i tylko nieliczni nie umożliwiają uwierzytelnienia za pomocą pliku graficznego słusznie twierdząc, że w epoce Photoshopa to ryzykowna zabawa. Mamy nadzieję, że również najwięksi gracze pójdą po rozum do głowy i dotrze do nich, że nie można przekraczać granicy oddzielającej wygodę od bezpieczeństwa. A jeśli tego nie zrozumieją, to nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – będziemy mieć więcej materiału na kolejne wpisy.