Tak to jest – konstruujesz bomby, pilnujesz eksplozji i to jest twoja praca. Nikogo nie zamierzasz krzywdzić, więc eksplozje odbywają się na terenach wyludnionych. Tu nikt nie mieszka. Zaraz spakujesz notatki i też się wyniesiesz.
Chyba, że jesteś częścią eksperymentu. Trzy, dwa, jeden: apocalypse now. Bikini – obecna populacja – zero. Mieszkańcy Bikini mieszkają dziś na Kili, na pozostałych wyspach Marshalla, a także Australii, Nowej Zelandii i USA. Niewielu ich – około 1400 osób. W 1998 rok sąd orzekł, że Bikińczycy mają otrzymać od rządu USA odszkodowanie w wysokości 100 milionów dolarów. Obecnie Bikińczycy z Kili dostają w ramach wsparcia finansowego ze strony rządu USA i Wysp Marshalla rocznie 15 dolarów w naturze: każda rodzina na wyspie otrzymuje 2-3 razy w roku paczki zawierające 1-2 porcje mrożonych kurczaków, 2-4 20-kilogramowych worków mąki i 2-4 worki ryżu. Na wyspie działają sklepiki oferujących tubylcom sól, tabasco, cukierki i amerykańskie konserwy. Od roku 2006 mieszkańcy Kili mają dostęp do energii elektrycznej z centralnego agregatu prądotwórczego zasilanego dowożonym paliwem, łączności satelitarnej i komputerów.
Krewetka w raju
Z raportu IAEA, International Atomic Energy Agency, 1996 rok: „Bezpiecznie jest chodzić po wszystkich wyspach (atolu Bikini), (…) chociaż obecna radioaktywność na wyspach na atolu Bikini jest wciąż wyższa niż na innych atolach na wyspach Marshalla, nie jest niebezpieczna dla zdrowia na poziomach zmierzonych. (…) Istnieje wiele miejsc na świecie, w których ludzie żyją od pokoleń o wyższym poziomie radioaktywności (pochodzącej) ze źródeł naturalnych – takich jak środowisko geologiczne i słońce – niż obecny na atolu Bikini. Wg zgodnych międzynarodowych kryteriów naukowych i medycznych powietrze, powierzchnia ziemi, woda w lagunie i woda pitna są bezpieczne. Nie ma ryzyka radiologicznego podczas odwiedzin w lagunie lub na wyspach. Testy broni jądrowej praktycznie nie pozostawiają cezu w życiu morskim. Cez zalegający w lagunie już dawno uległ rozproszeniu w oceanie”.
W lutym 1954 roku wszyscy mieszkańcy Bikini zostali wysiedleni. W ramach projektu Castle Bravo 1 marca miała zostać przeprowadzona próbna eksplozja termojądrowa. Półtora roku wcześniej Amerykanie planowo wykonali pierwszy tego typu eksperyment na pobliskim atolu Enewetak. Na Enewetaku zresztą bez przerwy coś wybuchało, przez 10 lat amerykańscy naukowcy zrobili tam 43 próby z bronią atomową. Wybuch na Bikini jednak miał być inny. W osobistych wspomnieniach doktora Johna C. Clarka, naukowca, specjalisty nadzorującego liczne testy nuklearne, czytamy, że początkowo nic na to nie wskazywało. Prowadzono badania nad bombą o „stosunkowo dużej przewidywanej wydajności”. Starano się z góry ustalić wszystkie zagrożenia i uwzględnić wszelkie ewentualności. Bomba miała siłę odpowiadającą wybuchowi 15 mln ton TNT czyli 1000 razy większą niż ta, którą Enola Gay zrzucił nad Hiroszimą. Naukowcy byli świadomi, że ich przewidywania to trochę loteria – energia uwolniona przez wybuch termojądrowy nie mogła być przewidziana z absolutną dokładnością. Starano się oszacować możliwie jak najdokładniej, w jaki sposób rozejdzie się fala uderzeniowa, fale pływowe oraz jak ukształtuje się opad radioaktywnych cząsteczek z chmury jądrowej.
Miejsce eksperymentu, atol Bikini, to nawet w lutym przepiękne miejsce. Żeby przygotować pas lądowania dla helikopterów naukowców, wycięto palmy kokosowe. Niedaleko mieścił się solidny bunkier, trochę nie na miejscu w rajskim otoczeniu. Jego dach pokrywał koralowy piasek, o którym eksperci od radiacji twierdzili, że zatrzyma bezpośredni opad radioaktywnego pyłu. Bunkier został tak skonstruowany, by oprzeć się co najmniej 1,5 m fali pływowej. Konstrukcja ze zbrojonego betonu miała wytrzymać nadciśnienie i efekty podciśnienia oczekiwane po wybuchu. Bunkier powinien być wystarczającym zabezpieczeniem dla obserwatorów, znajdujących się odpowiednio daleko od eksplozji bomby. Bomba zaś, o czym warto wspomnieć gwoli ścisłości kronikarskiej, nazywała się Shrimp. Krewetka.
Po południu pilot śmigłowca będącego do dyspozycji naukowców przeniósł ich do pierwszej stacji przyrządów. Herb Grier, inżynier elektryk z Bostonu, sprawdził niektóre z instrumentów pomiarowych. Clark zamknął część obwodów w bunkrze. Zadaniem Clarka było sprawdzenie wszystkiego, a następnie, kiedy wszystko było w porządku, uzbrojenie bomby. Jeden z inżynierów odkrył, że hel, używany w eksperymentach optycznych, wycieka z jednego z kluczowych układów. Szybkie kalkulacje uzmysłowiły naukowcom, że do następnego ranka nie będzie wystarczającego ciśnienia w zbiornikach, aby przeprowadzić eksperyment.
Clark przekazał te informacje do dr Alvina C. Gravesa, zastępcy naukowego dowódcy grupy zadaniowej, który był na pokładzie dowództwa. Bez tego eksperymentu test nie zostanie przeprowadzony, a wiadomo było, że nie da się naprawić przecieku w krótkim czasie. Gdyby jednak udało się opóźnić procedurę uzbrajania na 7 godzin i otworzyć zawory w ostatniej chwili, nadal będzie wystarczająca ilość helu do eksperymentu. I trzeba było się śpieszyć, żeby zdążyć przed zmrokiem…No i czy pogoda będzie dobra, żeby nie ryzykować, że opad radioaktywny przeniesie się poza przewidywany rejon…?
Atmosfera musiała być nieco piknikowa – inżynierowie pracowali, piloci helikoptera przynieśli jedzenie znalezione po robotnikach, pracujących tam wcześniej, stacje meteo spokojnie przekazywały meldunki o niezmiennej, pięknej pogodzie.
Krótko przed 23. ekipa otworzyła zawory zbiorników helowych. Następnie Clark poprosił o pozwolenie ze statku dowodzenia na uzbrojenie bomby. Przy eksperymentach tego typu należało zawsze zachować najwyższą ostrożność – m.in. sprawdzić, czy nikt niepowołany nie znajduje się ani na wyspie ani w pobliżu miejsca, gdzie ma mieć miejsce eksplozja. We wszystkich eksperymentalnych próbach atomowych do tej pory ta ekipa fachowców uzbrajała bomby ręcznie, nie automatycznie, a każdą czynność sprawdzała inna osoba. Wszystko było ok, pozostało wsiąść do śmigłowców i odlecieć. Inżynierowie udali się do bunkra, a pozostali na statki, które jak najszybciej zaczęły się oddalać od miejsca planowanej eksplozji.
Bezpieczeństwo eksperymentu jest najważniejsze
Przyszedł kolejny raport pogodowy – wszystko ok. Samoloty zakończyły loty poszukiwawcze w okolicy i nie widziały żadnych zabłąkanych statków. Przeoczono w bezmiarach wód mały japoński trawler Fukuryu Maru (Szczęśliwy Smok) – łowiący ok. 120 km od Bikini.
Ostatnie przygotowania. Generatory włączono i zamknięto szczelne drzwi pomieszczenia, w którym się znajdowały. Zabezpieczono bunkier, w którym znajdowali się naukowcy. Zapieczętowano podwodny właz wodoszczelny i odporny na wybuchy.
Grieg wcisnął przycisk automatycznego zegara sekwencyjnego. Wbrew powszechnemu przekonaniu wciśnięcie czerwonego guzika nie uruchamia bomby. Wszystko odbywa się elektrycznie dzięki zegarowi sekwencyjnemu, a nadzorujący procedurę do ostatniej sekundy mogą powstrzymać wybuch. Ponadto w obwodzie wbudowane są urządzenia „no-go”, które automatycznie zapobiegają detonacji, jeśli coś nie będzie gotowe do prawidłowego działania. Podczas większości detonacji jądrowych przeprowadzane są setki eksperymentów, ale zwykle ogranicza się te, które mogą zablokować detonację do czterech lub pięciu.
Clark wspominał, że te ostatnie sekundy w pokoju kontrolnym są zawsze pełne napięcia. Eksperymentatorzy uważnie obserwują panel kontrolny i przełączające się tam z czerwonych na zielone światła. Pracują super czułe kamery, pokazujące obraz bomby. Nie chodzi o to, by bomba wybuchła – chodzi o to, by wiedzieć, kiedy i jak wybuchła. Chodzi o naukę.
Clark uprzedził ekipę, że choć nie są spodziewane żadne trudności, to należy nastawić się, że odczują falę uderzeniową, może też przepłynąć woda nad budynkiem.
Odliczanie do H.
Światła świeciły na zielono, meldując o pełnej gotowości całego układu. Jęczał zegar sekwencyjny. Trzydzieści sekund do H. Piętnaście. Dziesięć. Trzy… Dwie… Jedna…
ZERO
H.
Chyba już. Clark zadzwonił do dr Gravesa, stacjonującego na statku dowodzenia 70 km dalej. „Jak poszło?” zapytał. „It’s a good one” usłyszał. W bunkrze nikt nie odczuł żadnych skutków wybuchu. Chyba ok…
Mniej niż 20 sekund po ZERO cały budynek zaczął powoli kołysać się w nieopisany sposób. Clark złapał się panelu kontrolnego. Niektórzy z mężczyzn po prostu usiedli na podłodze. Trwało to tylko kilka sekund i uspokoiło się. Po chwili budynek zachwiała fala wstrząsu gruntowego, tym samym falującym ruchem. Potem, minutę później, podmuch powietrza. Najpierw nadciśnienie, potem ssanie podciśnieniem. Betonowy budynek skrzypiał, ale pozostał nienaruszony.
Jeden z inżynierów zauważył, że przez przewody w panelu sterującym napływa trochę wody. Woda w toalecie zaczęła strzelać do sufitu. Tego się nie spodziewano, owszem, efekty wodne miały się pojawić, ale wg szacunków dopiero 6 minut później.
Przez kilka następnych minut nic się nie wydarzyło. Clark: „Czekaliśmy na ewentualny efekt pływowy. H plus siedem minut minęło. Nic się nie stało. H plus dziesięć minut. Wreszcie w H plus czternaście zadzwoniłem do doktora Gravesa i powiedziałem mu, że otworzymy drzwi. Ostrożnie Sanderson przesunął stalową płytę, aby upewnić się, że nie jesteśmy pod wodą. Kiedy nic się nie stało, otworzył drzwi. Na zewnątrz wszystko było spokojne.”
Clark został w środku, aby obsłużyć radio, inni wyszli obejrzeć grzyb. Clark dołączył do nich po chwili, biorąc ze sobą licznik Geigera. Grzyb przemienił się w wielką, białą chmurę. Naukowcy oglądali drzwi, uszkodzone w wyniku wybuchu. Odwrócili się i sprawdzili licznik promieniowania. 8 mili rentgenów. To mało, to dawka promieniowania o wiele mniejsza niż w trakcie zwykłego prześwietlenia klatki piersiowej.
Clark: „Kiedy patrzyliśmy, licznik przeszedł do 20 mR, a następnie do 40. Chociaż nie była to jeszcze niebezpieczna radioaktywność, nie powinno być żadnego promieniowania w odległości, w której znajdowaliśmy się od wybuchu bombowego. To może oznaczać tylko jedno: opad radioaktywny już ma miejsce. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Wiatr miał wiać w niemal przeciwnym kierunku. Ale nasze liczniki Geigera rejestrowały radioaktywność, a liczniki są zazwyczaj dokładne.”
50 mR. Rośnie. Clark zarządził, by wszyscy weszli do bunkra. Dawka 75 do 125 R otrzymywana w krótkim czasie może powodować nudności i inne objawy choroby popromiennej, dawka 450 R jest śmiertelna. W pokoju kontrolnym było 20 mR. Gdy kilka minut później Clark dzwonił znów do Gravesa, zameldował, że w pokoju kontrolnym jest już 50mR. Pojawił się pomysł, by po ekipę wysłać helikoptery, ale prawdopodobna wielkość opadu radioaktywnego była zbyt duża. Póki promieniowanie wewnątrz budynku nie jest zbyt wysokie, lepiej zostać na miejscu.
Było bardzo nerwowo. W ciągu kilku minut poziom promieniowania w sterowni osiągnął 100 mR. To zdecydowanie powyżej bezpiecznego poziomu, na którym można pozostać przez długi czas. Inżynierowie sprawdzili budynek, by zorientować się, czy któreś z pomieszczeń nie jest bezpieczniejsze niż sterownia. Pokój jednego z nich, przy drzwiach, był napromieniowany o wiele bardziej niż sterownia. Pokój radiowy – to samo. Zostały tylko trzy pokoje – pomieszczenie komunikacyjne, małe biuro Clarka i pomieszczenie do przetwarzania danych. Wszyscy odetchnęli z ulgą, okazało się, że w pomieszczeniu danych promieniowanie wynosi tylko 10 mR. Zostali tam. Mieli kolejno łączyć się radiowo co 15 minut.
Godzinę po wybuchu wystawiony ostrożnie na zewnątrz licznik Geigera zaterkotał i pokazał 40 R. Jeden z naukowców ryzykując poważnie zdrowiem, pobiegł po dokumentację filmową z wybuchu. Przyniósł ze sobą mnóstwo pyłu, więc trzeba było wyłączyć klimatyzator, by radioaktywne cząstki nie krążyły w powietrzu. Było duszno, gorąco i wszyscy zgłodnieli. W dodatku ucichło radio – promieniowanie dotarło do statku dowodzenia i trzeba było się ewakuować. Powoli zdychał generator prądu.
Do popołudnia poziom promieniowania przestał wzrastać i ustabilizował się na poziomie 20 R. Akcja ratunkowa miała zacząć się o 17.30. Naukowcy owinęli się pościelą, by w drodze do helikopterów utrzymać radioaktywny pył z dala od ciał. Śmigłowce wisiały w powietrzu, czekając na cała załogę. W ciągu 20 minut zostali przetransportowani na statek, wzięli tam prysznic i poddali się dokładnej kontroli promieniowania.
Było ok. Wszyscy byli ok.
Wściekła Krewetka
Konstrukcja bunkra uratowała eksperymentatorów. Oszacowano, że promieniowanie radioaktywne poza ich blokiem miało kilkaset rentgenów. Bez osłony wszyscy otrzymaliby śmiertelną radioaktywną dawkę. 23 japońskich rybaków z przeoczonego przez amerykańskie patrolowce kutra ponad 120 km od miejsca eksplozji, było poparzonych. 28 osób personelu ze stacji meteo oraz i 236 tubylców na Rongelap, Rongerik i Utirik również zostało napromieniowanych.
„Ludzkie świnki morskie” powtarzał oburzony Clark, gdy funkcjonariusze Obrony Cywilnej wyrażali swój entuzjazm: od dawna mieli nadzieję na coś więcej niż teoretyczne dane na temat tego, co może się wydarzyć w warunkach ekstremalnego promieniowania, jeśli ludzie mają odpowiednie zabezpieczenia. I oto pierwszy raz żywi ludzie znajdowali się w obszarze śmiercionośnego promieniowania i nie byli ranni, a to wszystko dzięki odpowiedniej ochronie. Obrona Cywilna dowiedziała się właśnie, że gdyby na amerykańskiej ziemi wróg zrzucił bombę, to schronienie w staroświeckiej piwnicy cyklonowej z osłoną ziemi o ok. metra zmniejszyłoby poziom promieniowania do około 1/5000 tego na zewnątrz!
Ekipa naukowców wróciła na miejsce eksperymentu dwa dni później. Poziom promieniowania nadal był zbyt wysoki, by zostać tam dłużej.
Krewetka okazała się bardziej wydajna niż początkowo obliczano. Betonowy bunkier znajdujący się 8 km od miejsca wybuchu został całkowicie zniszczony. W miejscu pracy naukowców, 32 km od eksplozji, zniszczone zostały wszystkie naziemne budynki prócz bunkra. Przy przygotowaniach do eksplozji nie przewidziano, że 7lit wchodzący w skład paliwa termojądrowego ulegnie rozpadowi na tryt, hel i neutron. Ta dodatkowa produkcja trytu i neutronów zwiększyła moc Krewetki prawie czterokrotnie niż wg najłagodniejszych obliczeń i dwukrotnie niż w najostrzejszych. Grzyb w ciągu sekundy osiągnął 7,5 km średnicy, po minucie wspiął się na 14 km i rozszerzył do 11 km. Po mniej niż 10 minutach osiągnął średnicę do 100 km i wysokość 40 km. Chmurę było widać z atolu Kwajalein, 450 km dalej. Miejsce, w którym zdetonowano bombę – wieża, sprzęt, wysepka – zniknęło.
Sprowadzono buldożery, by zdjąć wierzchnią warstwę gleby i wepchnąć ją do oceanu. Zmniejszyło to poziom promieniowania wokół bunkra na tyle, że naukowcy mogli go użyć ponownie do części pracy testowej. Ale nie chcieli już tam pracować. Amerykańscy naukowcy, sumiennie wykonujący swoją pracę nie chcieli już być laboratoryjnymi świnkami morskimi.
Mieszkańcy Bikini powrócili na swój rodzimy atol na przełomie lat 60. i 70. Jednak utrzymujące się skażenie gleby promieniotwórczym cezem okazało się śmiertelnym niebezpieczeństwem. Maleńka społeczność zaczęła chorować na nowotwory. Rosła umieralność niemowląt. Nie było sensu tam dłużej mieszkać – w 1978 roku mieszkańców przesiedlono na Kili. Podobno potomkowie mieszkańców Bikini wciąż czekają na to, by mogli wrócić na swoją wyspę. Może wrócą.
Edit 26.02.2017 – wprowadziłam poprawkę dotyczącą wielkości grzyba. Dziękuję wszystkim za informacje, pozwalające wychwycić nieścisłości.
Komentarze
prawidłowe tłumaczenie to króliki doświadczalne…
albo szczury laboratoryjne :)
świetne! zapisuję na przyszłość
Gents, poniżej pozwoliłam sobie odpisać na kolejne pouczenia dot. świń i królików. Jeśliście ciekawi, sprawdźcie, jeśli nie – oczywista nie sprawdzajcie.
Rozumiem, że to ma być nauka, ale zastanawiam się, jaką to skrajnie nieodpowiedzialne zachowanie dało nam wiedzę ? Że ludzie w schronie mają większe szanse przeżycia niż ci poza nim ?
Wykonali parę zdjęć i kilka pomiarów. Czy to był cel, który uświęcił odpalenie bomby atomowej na małych wysepkach, które skaził na wiele lat ? Zastanawiam się, dlaczego ludzie w ogóle popierają takie „badania”.
Damian: Jeśli chodzi o ścisłość to eksplozja dotyczyła bomby termojądrowej (wodorowej) a nie atomowej. Wodorowe działają na zasadzie łączenia materiału radioaktywnego, a atomowe wytwarzają energię w trakcie rozbicia pierwiastków. Czyli to jest coś innego.
—
Próbne eksplozje to przede wszystkim demonstracja siły. I właśnie dzięki takim „testom” żyjesz w demokratycznym kraju, a nie jak w jakimś kraju afrykańskim lub Bliskiego Wschodu, w którym co rusz są wojny inspirowane przez czynniki zewnętrzne. Izrael ma broń A i nikt nie odważy się w obecnych czasach na frontalny atak na ten kraj.
Chyba, ze ktos kto tez ma bron atomowa.
Nie zapominaj tez, ze w czasach totalitaryzmu demokratycznego w jakim zyjemy mozliwe sa masowe ataki bronia biologiczna. Obywateli wlasnego kraju sie zaszczepi pod pretekstem walki z jakas tam grypa (oczywiscie obowiazkowo, bo w demokracji mozna ludzi zmusic do wszystkiego) bez mowienia o co naprawde chodzi. Potem przeprowadza sie atak i tyle. Niemozliwe? Problemem jest tylko odpowiednia mobilizacja, wiernosc i sprawnosc sluzb specjalnych by wszystko zorganizowa i zachowac w tajemnicy. Technicznie i prawnie jak najbardziej realne.
A znasz jakieś kraje nuklearne, które toczą pomiędzy sobą wojnę taką jak w czasie II WŚ? Bo ja nie znam takich. Czyli broń nuklearna spełnia swoje zadanie.
Obawiam się, że totalitaryzm to ty masz tylko w głowie. Nic lepszego od demokracji nie wymyślono i nigdy nie wymyślą.
Jeśli masz lepszy pomysł na walkę z chorobami, to się z nami podziel. Przed wojną szczepieni byli nieliczni i występowały bardzo liczne przypadki polio, a obecnie niemal wyeliminowano tę chorobę. Radzę zaszczepić się na myślenie, może nie będziesz miał jego deficytów ;)
Gdyby nie zdolności medialne Putina to bodaj w 2004 Indie i Pakistan odpaliłyby ładunki nuklearne. Konflikt tam tak nabrzmiał.
I co niby im by to dało, że odpaliliby głowice? To jest jakaś bzdura. Poza tym atak zawsze będzie z zaskoczenia i jeśli był czas na negocjacje, opcja taka nie była w planach.
@DJ: w sedno :-)
@Dj
1. Na szczescie nie bylo takiego konfliktu jak podczas II WŚ. ale gdyby byl to odbywalby sie metodami konwencjonalnymi. Dopiero w sytuacji podbramkowej strona przegrywajaca moglaby w akcie desperacji takie ladunki odpalic. Wiec nigdy nie mow nigdy, bo nie wiadomo jak sie zycie potoczy. Odstraszanie jest dobre gdy obie strony sa w miare rowne. Ale gdy jedna z nich ma noz na gardle to sytuacja sie zmienia.
2. Nie neguje skutecznosci szczepien, neguje ich przymus. A porownywanie danych z tymi sprzed 2 WS tez nie jest do konca dobre, gdyz warunki sanitarne od tego czasu ulegly znacznej poprawie. Tak jak ogolny dobrobyt i dostepnosc pozywienia.
3. Totalitaryzm polega calkowitej kontroli spoleczenstwa i nadzorowaniu zycia publicznego i politycznego. Moze jestes przyzwyczajony do klatki w ktorej zyjesz i nie wyobrazasz sobie istnienia bez tych wszystkich regulacji ktore w prawie mamy. Sa jednak ludzie ktorzy potrafia patrzec dalej i widziec to czego nigdy nie mieli – wolnosc. Wolnosci tej pozbawil ludzi nie jakis dyktator tyran, ale sejm z senatem i prezydentem. Wybierani demokratycznie co wybory. Moze i sie zmieniaja ale kojec w ktorym zyjemy robi sie za ich sprawa coraz mniejszy.
Kolego, nazwa „atomowa” (zresztą błędna, ale powielana przez media) dotyczy wszystkiego gdzie zachodzą reakcje jądrowe. Prawidłowo powinno się mówić „bomba jądrowa”, „elektrownia jądrowa”. Bomba termojądrowa to szczególny przypadek bomby jądrowej, gdzie pod wpływem wysokiej temperatury zachodzi fuzja (czyli łączenie się) jąder.
Bomby wodorowe nie działają „na zasadzie łączenia materiału radioaktywnego” jak napisałeś, ale na łączeniu się jąder izotopów wodoru (głównie deuter i tryt), przy czym deuter nie jest promieniotwórczy, a tryt rozpada się w przemianie beta minus, czyli emituje elektron, który może przybyć „aż” 6 mm w powietrzu.
Swoją drogą to była bomba wg konstrukcji Tellera-Ulama. Często dziwili się, że ich eksperymenty są mocniejsze niż przewidywali. Ulam to polski matematyk („z kawiarni Szkockiej”). Świetna książka: „Genialni. Lwowska Szkoła Matematyczna.”
No patrz, jaki był genialny, a Ty jesteś z niego taki dumny, że był polakiem. A jednak konstruował takie dziadostwo, które służyło do zabijania ludzi.
Co nam po takich geniuszach?
Twierdzisz, że to cena postępu? Idz testować na sobie kosmetyki, albo nowe leki. Zmienisz zdanie.
Więcej ludzi zabiła i wciąż zabija każdego dnia ignorancja antynaukowych dzikusów jak ty.
Agnieszka to jakiś drugi Wołoszański? ;-)
Bardzo fajnie się czyta, nawet wciąga. Może powstanie jakaś specjalna sekcja na tego typu publikacje na Z3S? Wiedziałbym gdzie zaglądać w weekendy ;-)
Dzięki za tekst
Ta historia potoczyła się zupełnie inaczej – ale nie uprzedzajmy faktów.
;-)
<3
Fajny artykuł, good read :)
Hmm, czy jednostki się wszędzie na pewno zgadzają btw? Wydaje mi się (wyrażenie kluczowe ;>), że tu i tam mR z R są zamienione.
W pierwszych minutach po H relacje mówią o mR, ostateczne pomiary podają już R – opadło, urosło i zrobiło się groźnie.
@Agnieszka
Ack, dzięki za potwierdzenie :)
Spodziewam się,że chodzi o mR i R na godzinę?
Chyba warto by poprawić te jednostki, bo to różnica, jak między km, a km/h;)
Czy to zostało przetłumaczone przez Google Translate? Tekst jest chaotyczny i niepoprawny gramatycznie.
Tak, wszystkie swoje teksty tłumaczę w Google Translate. Trzykrotnie. You’ve got me.
Agnieszka, przeleć ten tekst jeszcze kilka razy, i popraw błędy, bo cholernie rażą.
świetny ten twój alias
Agnieszka. Świnkami morskimi? No błagam. W języku polski mówi się „królik doświadczalny”. Popraw to bo rzeczywiście trąci translatorem.
Drodzy Państwo, już mnie te pouczenia denerwują, ale jeszcze spokojnie wyjaśniam: wiem, że po polsku guinea pig to królik doświadczalny lub szczur laboratoryjny. Niemniej, opracowując niniejszy tekst, posłużyłam się „świnkami morskimi”, ponieważ a) świnki są również znanymi w Polsce zwierzątkami laboratoryjnymi, poddawanymi takim samym makabrycznym eksperymentom jak szczury i króliki, b) użycie tego określenia w miejsce króliczych i szczurzych pozwoliło mi na ukrycie jednoznacznego komunikatu w tytule i uniknięcie nastawienia czytelnika, że oto będzie zgłębiać tajemnice eksperymentu na ludziach, c) niniejszy art nie jest tłumaczeniem relacji Clarka i naprawdę nie muszę się martwić, czy guinea pig skojarzy się komuś z kalką czy nie. Jak zacznę publikować tłumaczenia, nie omieszkam tego zaznaczyć.
Tekst nie wygląda na przetłumaczony przez Google Translate, bo powtarza (słowo w słowo) błąd rzeczowy zawarty w polskiej Wikipedii:
„Ognista kula osiągnęła 5 km średnicy i wzniosła się na 11 km (w ciągu minuty); po mniej niż 10 minutach osiągnęła aż 100 km.”
Chłopski rozum podpowiada, że ognista kula pozostająca ognistą po 20-krotnym rozszerzeniu, to jakoś pachnie Macierewiczem. I faktycznie, w Wikipedii angielskiej, którą chyba można przyjąć za „bardziej źródłową”, czytamy:
„When Bravo was detonated, it formed a *fireball* almost 4.5 miles (7.2 km) across within a second. (…) The *mushroom cloud* reached a height of 47,000 feet (14,000 m) and a diameter of 7 miles (11 km) in about a minute, a height of 130,000 feet (40 km) and 62 mi (100 km) in diameter in less than 10 minutes and was expanding at more than 100 meters per second (360 km/h; 220 mph).”
Zgłaszam autopoprawkę. Kula ognista, od chwili detonacji, zwiększyła swój rozmiar od decymetrów do kilometrów – to jest więcej niż dwudziestokrotnie. Mimo wszystko jednak kilka kilometrów wydaje się możliwe, sto kilometrów – nie.
Dla porównania Car Bomba utworzył kulę ognistą o średnicy 8 km wg Wikipedii angielskiej, albo 4,8 km wg Wikipedii rosyjskiej.
Zrobiłam pewną korektę tekstu, moim błędem było pozostawienie niejasności dotyczącej „ognistej kuli”. Miało być obrazowo, a wyszło nieprecyzyjnie – teraz jest ok. Dzięki za informacje :)
@Damian
Ja przeczytałem cały artykuł, a nie tylko początek i koniec :) Znalazłem tam takie zdanie „Przy przygotowaniach do eksplozji nie przewidziano, że 7lit wchodzący w skład paliwa termojądrowego ulegnie rozpadowi na tryt, hel i neutron”. Może to jest to co dał ten eksperyment? Wróżenie z fusów można było zastąpić rzeczywistymi wynikami.