Różowe Pantery okradają bogatych i nie oddają biednym. Kochają diamenty, są bezczelne, szybkie i skuteczne. 20 lat działalności, podejrzanych kilkaset osób, skradziony łup wart setki milionów dolarów albo i więcej.
Gdy zaproponowałam historię Różowej Pantery jako temat kolejnego artykułu, naczelny wzruszył ramionami i powiedział, że to nieprawdopodobne. 20 lat? 800 nieuchwytnych sprawców? Miejska legenda! A jednak działalność Pink Panthers jest autentyczna.
Legendą jest nazwa grupy. W 2007 roku wymyślili ją funkcjonariusze Interpolu, żeby – działając w 188 krajach członkowskich – łatwiej rozpracowywać gang. Interpolowski zespół zakończył swoją pracę w 2016 roku, jego miejsce zajął projekt „Brylant”, prowadzony przez Europol i rozszerzający swą działalność na gangi konkurencyjne dla Różowej Pantery.
Dopóki istnieją diamenty, będzie warto je kraść. Można zrywać biżuterię z rąk i karków bogaczy, można napadać na skarbce, można też po prostu okradać jubilerów.
Diamenty są wieczne
Wśród złodziei biżuterii znajdują się wyrafinowani soliści (jak pewna amerykańska dama, Doris Payne), dyskretne, dobrze zorganizowane drużyny, jak kilku specjalistów dowodzonych przez Leonardo Notarbartolo, a także armie, jak Pink Panther. Pantery, przynajmniej niektóre, naprawdę wywodzą się z armii.
Aby zająć się kradzieżą biżuterii, trzeba się znać na wielu rzeczach. Doris Payne znała się świetnie na naturze ludzkiej i była niesłychanie zręczna. Notarbartolo z kolegami znał się na włamaniach, systemach alarmowych, zamkach i miał kontakty ze światem przestępczym. Pink Panthers znają się na broni, przemocy, rozpoznaniu terenu, oszukiwaniu przeciwnika i również całkiem nieźle na ludzkiej naturze.
Brylanty, rubiny, szmaragdy, perły, złoto, platyna – to podstawowe, ale oczywiście nie jedyne surowce do produkcji biżuterii i przedmiotów zbytku. Ich posiadanie jest dowodem bogactwa, a czasami również dobrego gustu, jednak bez biżuterii nikomu nie zabraknie chleba ani nie straci dachu nad głową. Biżuterię mają ludzie bogaci, z rzadka ciułacze.
Z takiego właśnie założenia wychodziła złodziejka diamentów Doris Payne. Historia delikatnej kobiety, która przez całe swoje długie życie kradła bez wyrzutów sumienia, pokazuje, że opinia publiczna wobec złodziei biżuterii ma zgoła inny stosunek niż do bandytów okradających staruszki z emerytur, handlarzy żywym towarem czy przemytników narkotyków.
Z takiego założenia wyszły też Pantery. Umiały zaplanować, zaatakować, ukraść i uciec, postanowiły więc, że zajmą się branżą jubilerską z dwóch powodów: po pierwsze w gruncie rzeczy niewiele osób obchodzi, że jakiś bogacz stracił swoje diamenty, po drugie łatwiej jest napaść na jubilera niż np. na dużą firmę produkcyjną. TIR wyładowany kontrabandą bardziej rzuca się w oczy niż dyskretnie ukryty pod mankietem jedwabnej koszuli zegarek o wartości tego TIR-a.
Różowa Pantera atakuje
Policjanci z Interpolu nie nadali przestępcom kryptonimu pod wpływem zamiłowania do starych komedii. Złodzieje nie przypominali postaci z filmu o detektywie Clouseau – byli profesjonalni, zdeterminowani, działali według precyzyjnych scenariuszy i nie cechowali się szczególną łagodnością. Popatrzcie sami:
Według ustaleń śledczych Różowe Pantery pochodzą głównie z Serbii, Czarnogóry, Chorwacji i kilku innych państw byłej Jugosławii. Pewna część Panter to żołnierze, uczestnicy wojen w latach 1991-1999. Broni – jak widać na filmie – nie boją się używać. Skutecznie zastraszają pracowników napadanych sklepów i salonów. Nie boją się też kamer monitoringu – system ochrony nawet w bardzo drogich sklepach rzadko dysponuje sprzętem pozwalającym na dokładną identyfikację sprawców napadów. Dodajmy do tego opis, który podają świadkowie: złodzieje byli wysocy, dobrze zbudowani, krótko ostrzyżeni, o wyglądzie mieszkańców południowej lub południowo-wschodniej Europy. Życzę powodzenia w poszukiwaniach.
Kradzież, dzięki której Pantery zyskały swój pseudonim, miała miejsce w 2003 roku w Londynie. Pierścionek z błękitnym diamentem, warty 500 tysięcy funtów, został przemyślnie ukryty w słoiczku z kremem i w ten sposób wyniesiony z galerii. Złodzieje wzorowali się na filmie z 1963 roku, którego scenariusz… oparto na prawdziwym wydarzeniu z 1950 roku. Były jednak wcześniejsze kradzieże. Były też kolejne. Powstał też następny film.
W ciągu pierwszych sześciu lat członkowie Panter obrobili 120 placówek jubilerskich w dwudziestu różnych państwach świata. Starannie rozpracowywali lokalne warunki i planowali napady w krajach tak różnych, jak USA i Szwajcaria, Arabia Saudyjska i Francja, Japonia i Dania. W kolejnych latach nie zrezygnowali ze swej działalności, udoskonalając technikę i zwiększając wpływy. Zdaniem świadków sprawcy posługują się kilkoma językami, a według śledczych przemieszczają się pomiędzy granicami, korzystając z oryginalnych paszportów, wydanych legalnie na różne nazwiska.
Każdy z napadów jest drobiazgowo przygotowywany, zawsze według pewnej stałej zasady. Liczba wykonawców zmienia się. Napad trwa około 60 sekund, najdłuższe nie przekroczyły 2 minut. W momencie wejścia pierwszy ze sprawców wyciąga broń i zastrasza obsługę. Kolejni natychmiast opróżniają gabloty. Jeśli sprawców jest więcej niż dwóch, każdy kieruje się precyzyjnie do konkretnej gabloty, rabuje ją i bez zwłoki ucieka. Złodzieje nie wykonują zbędnych czynności, nie okradają obecnych w sklepach klientów, nie interesują się gotówką. Wszyscy niemal jednocześnie opuszczają miejsce napadu, na końcu znika osoba, której zadaniem było terroryzowanie świadków zdarzenia. Plan ucieczki jest zawsze precyzyjnie opracowany.
Za każdym razem przy rozeznaniu terenu pracuje kilka osób. O ile wykonawcami napadów są mężczyźni, o tyle w przygotowaniach uczestniczą również kobiety. Z reguły dzień przed napadem wytworna piękność staje się klientką sklepu, wypytując o asortyment i sprawdzając najświeższe rozłożenie drogocennego towaru. Obserwuje, notuje, filmuje.
Kobiety są niezbędnym elementem przedsięwzięcia, gdy przychodzi do ukrycia i przewiezienia towaru przez granice. Na pięknej, delikatnej kobiecie kolczyki, kolia czy bransoletki mniej rzucają się w oczy niż na dobrze zbudowanym mężczyźnie. Bywa też, że ukradziony towar jest bardzo rozpoznawalny i nie może zostać po prostu zawieszony na szyi. W Japonii skradziono unikalną kolię wartą około 32 milionów dolarów, wywiezienie jej byłoby ekstremalnie trudne. Z zadaniem poradziła sobie jedna z należących do Panter kobiet, ukrywając skarb – jak to ujął jeden ze śledczych – w naturalnym otworze ciała. Wystarczyło na lotnisku wejść do toalety, schować kolię, wytrzymać 5 minut standardowej kontroli, znów wejść do toalety i przełożyć kolię do bagażu.
Napad – zrób to sam
Scenariusze są różne – bywa, że na sklep napada dwóch mężczyzn z pistoletami, nie zadając sobie trudu, by zasłonić twarze. W Dubaju do sklepu wjechały dwie limuzyny, którymi sprawcy potem wraz z łupem uciekli. Jednego z napadów francuskich dokonało kilku mężczyzn w kwiecistych koszulach, którzy do ucieczki wykorzystali łódź motorową. Przy kolejnym zdarzeniu świadkowie zeznawali na temat czterech napastników przebranych za kobiety. Jeszcze w innym wypadku do sklepu wszedł mężczyzna w idiotycznej peruce, a obsługa nań w pierwszej chwili nie zareagowała, bo zdarzało się w przeszłości, że klienci przychodzili po drogie zakupy w przebraniach.
Komentarze
Pani Agnieszka jak zwykle ciekawie pisze!
Zresztą cały Team Z3S pisze świetne rzeczy!
.
Gdyby chciała Pani powęszyć w przestępstwach przeciwko polskiemu dziedzictwu kulturowemu, to nieocenionym źródłem wiedzy jest strona Narodowego Instytutu Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów oraz ludzie pracujący w Instytucie.
Chodzącą encyklopedią jest profesor Maciej Trzciński z Uniwersytetu Wrocławskiego który parę lat temu prowadził szkolenia/wykłady z ochrony dziedzictwa kulturowego na które zapraszał najlepszych polskich specjalistów zajmujących się przestępczością przeciwko zabytkom. Warto się z nim skontaktować, on się ciągle tym zajmuje naukowo, prowadzi z tego nawet studia (można się wyspecjalizować w tej dziedzinie kryminalistyki), prowadzi badania i publikuje. Poznałem go osobiście, świetny specjalista!
Kolesie pewnie robią jako nieformalny urząd podatkowy. Zarabiasz za dużo, nielegalnie itp musisz się podzielić. A ie złapali ich, bo są potrzebni i lojalni wobec mocodawców.
Jak zwykle świetny artykuł
Dałbym se „rękę uciąć”, że zapier*alają dla rotszylda ;-)
Poduszki się wyłącza na podobne akcje.. a uderzenie przodem jest dużo „bezpieczniejsze” niż to „zrywające” kark w tył.
Na ogół nie angażuję się w osobiste wycieczki w komentarzach, ale muszę: strasznie mnie ten wpis rozbawił :D
A można zapytać która część rozbawiła tak autorkę? Też jestem ciekaw.
Podpisuję się pod prośbą o szerszą odpowiedź – nie widzę w tym wpisie nic zabawnego. Może jest niepoprawny – wtedy chciałbym wiedzieć, czemu.
Złodzieje zrobili jak zrobili. Może się nie znają, może mieli jednak inne powody (np. brak miejsca/czasu na zawrócenie auta).
Proszę Panią Agnieszkę o rzeczową odpowiedź, co w tym wpisie było takie zabawne.
Rzeczowo odpowiadam, że zawsze mnie bawi fachowe spojrzenie niezgodne z jedynie słusznym podejściem do prawa. Bawi mnie tym bardziej, gdy jest rzucone tak od niechcenia. I żeby to było jasne: jest to rozbawienie pełne szacunku dla profesjonalizmu i niebanalnej wiedzy.
Generalnie w większości aut nie da się wyłączyć poduszki kierowcy tylko pasażera.
Można uszkodzić taśmę w kierownicy ale audi akurat ma chyba to rozwiązane inaczej.
Czujnik wyzwalający poduszki to nie guziki w zderzakach tylko taki śmieszny moduł
w kabinie działający na zasadzie przeciążenia.
No i podróż samochodem bez grilla a takim z rozwalonym tyłem jest mniej podejrzana,
w końcu każdemu może się zdarzyć stłuczka w tył i nie jest to jakoś strasznie niespotykane.
Kwestia jazdy samochodem po uszkodzeniu mechaniki z przodu raczej daleko by nie zajechali zwłaszcza audi.
I na koniec raczej pasów nie mieli zapiętych.
A nie łatwiej poprostu zdezaktywować poduszki? Vag kabel i 3 minuty pracy, przy okazji można jeszcze licznik cofnąć ?
Napastnicy wjechali tyłem samochodu żeby nie uszkodzić chłodnicy, która jest delikatnym elementem i uszkadza się nawet przy niezbyt mocnym uderzeniu. Z rozwaloną chłodnicą daleko by nie uciekli.
łabędzi śpiew jezus maria
To nie elektromarkety, gdzie za kradzież kogoś potrąca się pracownikom przy inwentaryzacji.
Pewnie w większości przypadków mieli ubezpieczony towar i po kradzieży uzyskiwali odszkodowania. Pomijając wartość wynikającą z unikalności to raczej „w plecy” nie byli.
Nitpick: „Różowe Pantery pochodzą głównie z Serbii, Czarnogóry, Chorwacji i kilku innych państw byłej Jugosławii” — państw byłej Jugosławii jest dokładnie 6, wymieniono 3, kilka to też co najmniej 3…