08.03.2018 | 19:17

Agnieszka Wesołowska

Diamonds are forever, czyli Doris Payne wychodzi do pracy

Przemiła, starsza kobieta uśmiecha się kokieteryjnie i lekko przewraca oczami. Mówi z wdziękiem, jakby opowiadała o pełnym sukcesów etacie, na którym pracowała kilka ostatnich dekad: „Jestem złodziejką biżuterii od wielu, wielu lat”.

Powinna być znana w każdym sklepie jubilerskim świata, z salonami Kruk i Apart włącznie. Przy kasach powinno wisieć jej zdjęcie, a sprzedawcy winni dwa razy do roku przechodzić szkolenia teoretyczne i praktyczne, w których uczyliby się, jak rozpoznać Doris Payne oraz – co ważniejsze – jak nie pozwolić jej ukraść choćby agrafki, do której przyczepia się złote łańcuszki. Fascynujące jest to, że przez ponad 60 lat salony jubilerskie na wschodnim i zachodnim wybrzeżu USA, również w Paryżu, Monte Carlo oraz w Szwajcarii, prawie niczego się nie nauczyły. Doris, drobna, ostrożnie poruszająca się prawie 90-letnia pani, jest czynna zawodowo.

Doris ukradła w swoim prawie 90-letnim życiu około 2 milionów dolarów. „To niedużo”, powiecie. Taki na przykład Jeffrey Skilling dzięki kreatywnej księgowości nakradł 45 milionów dolarów z funduszu emerytalnego zarządzanej przez siebie firmy (a to tylko drobna część kwoty, na którą oszukał ludzi), Barry Minkow przewalił wartość giełdowej, wartej setki milionów dolarów spółki, a Artur Alves dos Reis zgarnął 1/10 budżetu europejskiego państwa do własnej kieszeni. „Doris, z czym do ludzi?”, powiecie.

Mylicie się. Doris dokładnie wie, co robi. Zawsze wiedziała.

Chociaż oszustów kochają scenarzyści filmowi, to w rzeczywistości bycie oszustem oznacza ciężki kawałek chleba. Kradniesz, oszukujesz – nawet gdy wymordowany tym procederem chcesz przestać – i zgłaszają się do ciebie nieprzyjemni ludzie, jak mafia, tajni agenci tajnych służb lub po prostu poszkodowani, którzy drą szaty, krzyczą i podają cię do sądu, często uniemożliwiając dalsze postępowanie. Oszustwo wiąże się ze skrajnym stresem, a kto to wie, do czego taki stres może doprowadzić…? Kenneth Lay, jeden z dyrektorów Enronu – pstryk! – po prostu zmarł na atak serca. Jack Molinas uporczywie oszukiwał swoich good fellows i do zaniechania tych czynów nie przekonała go nawet spokojna perswazja w postaci zwyczajowego w takich przypadkach połamania mu wszystkich palców. Mafia naprawdę nie lubi niewdzięczności i nielojalności, więc Jack po prostu zginął. Fach oszusta ciężki jest, yeah, babe.

D jak Doris

Doris nie musi się bać. Ostatni wyrok, który otrzymała, sprawił, że śmiała się dyskretnie, jej adwokat chrząkał z zakłopotaniem, a sędzia Angela Duncan robiła wrażenie znudzonej. „Proszę tu już nie wracać, pani Payne”, tłumaczyła Duncan łagodnie. Doris ma 87 lat i nie zamierza się przejmować wyrokiem. Nigdy nie przejmowała się wyrokami: „Nigdy nie żałowałam tego, co robiłam, żałowałam, że pozwalałam się łapać”. To przekonujące słowa.

Panią Payne też kocha kino. Kino, telewizja, prasa – wszyscy.

Trudno nie kochać Doris. Doris nawet jako stara kobieta jest uosobieniem wdzięku i elegancji. Dama, która lekceważy drobne zakazy konserwatywnego społeczeństwa, robi to, co kocha, i świetnie się przy tym bawi. Na rozprawach przekonująca, po ogłoszeniu wyroku roześmiana, parskająca radością: „Oczywiście, że znów to zrobię”. Nazywana jest „con artist”, co stanowi kompilację słów „oszustka” oraz „artystka”.

Doris pracuje sama i tylko na własny rachunek. Oczywiście, biżuterię sprzedaje u paserów, to nieuniknione w tej branży, ale nigdy nie wiązała się z żadną mafią, żadnym „Big Daddy”, żadnym silnorękim. Swój zawód wykonuje wtedy, kiedy chce i gdzie wybierze. Freelancerka.

Doris jest czarna. Na przełomie lat 40. i 50. XX wieku w Cleveland to ma znaczenie. Cleveland – prawie milionowe miasto na północy Stanów Zjednoczonych. Tu czarnym pozornie jest lepiej niż na południu, gdzie segregacja boli, aż skóra piecze, w myśl zasady separate but equal. Tu, teoretycznie, biali i czarni są equal, tyle że czarni nieco niewidzialni.

Doris była nastolatką, gdy mama obiecała, że za doskonałe wyniki w nauce kupi jej zegarek. Dziewczyna strasznie się ucieszyła i rozradowana pobiegła do pana Benjamina z pobliskiego sklepu jubilerskiego. „Mama obiecała mi zegarek!” krzyknęła przy wejściu. W sklepie akurat nikogo nie było prócz niej, więc jowialny pan Benjamin podszedł do małej Doris, która jak fryga podskakiwała przy ladzie. Wyjął z gabloty kilka zegarków i demonstrował jeden po drugim. Oczy Doris tak błyszczały, że aż się uśmiechnął: „Przymierz ten, Doris”. Gdy zapinała klamerkę w pasku, odwrócił się i całkiem zmienił wyraz twarzy. Do sklepu wszedł klient, prawdziwy klient, biały, z gotówką, z brzuchem, posażny. Bill Benjamin zapomniał o istnieniu Doris Payne. Zapomniał, że jego mała klientka ma na nadgarstku jego zegarek. Doris zamilkła i cofnęła się nieco, żeby nie przeszkadzać w obsługiwaniu klienta. Zegarek palił jej rękę. „Mister Benjamin”… Nie patrzył, nie słuchał. „Sir?”, cofnęła się jeszcze o krok. Była blisko wyjścia…

A potem podniosła rękę, tak by było ją dobrze widać, podeszła do lady i nieśmiało chrząknęła. „Panie Billu – powiedziała – zapomniałam o zegarku.” Sklepikarz rzucił na nią okiem, nieuważnie, z niechęcią, ściągnął z jej ręki zegarek i wrócił do obsługiwania ważnego klienta. Doris wyszła ze sklepu.

Jej życie układało się typowo. Ładna, mądra, pracowita dziewczyna znalazła chłopaka i zaszła w ciążę. Chłopak niespecjalnie o nią dbał, ale nie bił. Zaszła w ciążę znów. Urodziła syna, zaraz potem córeczkę, mieszkała z matką. Nie było łatwo, dwie czarne kobiety pracujące za groszowe stawki, maleństwa, żadnego wsparcia. Stary pan Payne żonę głównie bijał, nie było z niego pożytku. Matka z córką odeszły od niego i dawały sobie nawzajem oparcie, ale pieniędzy wciąż nie było za wiele. Doris męczyła myśl o tym, co kilka lat wcześniej zaszło w sklepie Billa Benjamina. Sklepikarz dał jej zegarek, a potem o niej zapomniał. Może po prostu wrócić po swoje? Podzieliła się swoim pomysłem z matką, która zareagowała bardzo ostro. Doris i z tego wyciągnęła wnioski. Po prostu postanowiła, że nie będzie matce nic mówić. Postanowiła zająć się nauką. Nauką, jak kraść. Poświęciła tej edukacji kilka lat.

D-Day

Doris pod nieobecność matki ubiera się ładnie. Zainwestowała w ładną sukienkę i dobrą torebkę – wie, że w sklepach jubilerskich krzywo patrzą na biedaczki. Poprawia starannie włosy, zaczesane ze skromną elegancją. Nie stosuje jaskrawego makijażu, wciera matowy krem w usta, dzięki któremu wygląda delikatniej. Jest drobna, wiotka, zachowuje się z wdziękiem. Wsiada do autobusu do Pittsburga, do centrum – zdążyła już sprawdzić, że w prowincjonalnych sklepach jubilerskich jest mały ruch, a sprzedawcy wyjmują naraz tylko jeden wartościowy przedmiot. To niepotrzebne utrudnienie, Doris nie chce utrudnień. Doris wysiada z autobusu w downtown. Poprawia sukienkę. Strzepuje z niej pył. Brązowe oczy wyrażają lekką nieśmiałość, ale i ciekawość świata. Miękkie, oszczędne ruchy budzą zaufanie. Wchodzi do jubilera, już witryny zapowiadają, że w środku można kupić najbardziej wyrafinowane precjoza. Zagaduje ekspedienta, którego twarz ozdabia zawodowy uśmiech: „Yes, madam, can I help you, madam”? Kobieta z uwagą ogląda kolejne wyroby, przygląda im się lekko krytycznie, pyta, prosi o wyjaśnienia. Wchodzą inni klienci. Doris Payne wybiera duży, kwadratowy brylant w cenie 22 tysięcy dolarów. Wychodzi niezatrzymywana.

Brylant sprzedaje w lombardzie za 1/3 jego pierwotnej wartości. 7500 w ładnie ułożonych banknotach wypełnia torebkę. Właśnie zdała swój własny egzamin zawodowy na piątkę z plusem.

Surowa moralność matki Payne sprawiała, że Doris przez dłuższy czas prowadziła podwójne życie. Porządna gospodyni, która miesza w garnku obiad dla rodziny, sprząta, pierze i jest uprzejma dla sąsiadów – to było jej życie codziennie. Życie wieczorne pachniało dobrym tytoniem, brzmiało muzyką i tonęło w półmroku nocnych klubów.

 

Były jeszcze przerwy na pracę – wyprawy do sklepów jubilerskich, w których szykownie odziana kobieta z uwagą przeglądała kolejne błyskotki, nie przejmując się ich cenami. Jej postawa otwierała serca ekspedientów i kazała naginać im zasady obowiązujące w salonach – przed Doris Payne kładziono jedne za drugimi łańcuszki, pierścionki, wisiorki, naszyjniki, kolie, kolczyki, bransolety i brosze. Doris obracała je w palcach i mówiła rzeczy w rodzaju „hm, a macie może taki, ale o bardziej słomkowym odcieniu?”. Powinni byli pokazywać jeden klejnot naraz, ale jeśli klientka chce wydać kilkadziesiąt tysięcy dolarów, to czyż nie warto pokazać kilku dla porównania? Sprzedawcy zarabiają na prowizji, oh, come on! Doris Payne wychodziła ze sklepów na ogół z upatrzonymi pierścionkami. Jeden z nich, podczas oglądania kolejnych, zazwyczaj po prostu zamykała w dłoni. Nigdy nie uciekała, nie biegła, nie zachowywała się nerwowo. Tak jak spokojnie wchodziła do salonu, tak i opuszczała go z wielkim spokojem. Na zewnątrz, przy wejściu, czekała na ogół wynajęta taksówka. Całkiem zwykła: znudzony taksiarz, bijący kolejne centy licznik – Doris, pamiętajmy, zawsze pracowała sama. „Dziękuję, że pan poczekał”, mówiła i odjeżdżali w stronę zachodzącego słońca.

Dobrzy ludzie

Doris wchodzi do sklepu, na którego witrynie kusi satynowa suknia. Na palcu błyszczy pierścionek, drogi, ale niekrzykliwy, wytworny w swym dyskretnym pięknie. Doris podchodzi do sukni i nieśmiałym gestem sięga do jej fałd. Mnie nieśmiało miękką materię. Wzdycha. Sprzedawczyni zagaduje przyjaźnie – klientka, choć kolorowa, wygląda na taką, którą stać na zakup ekskluzywnej sukienki: „Jaki piękny pierścionek”. Klientce drga kącik ust, walczy ze sobą, wreszcie spuszcza powieki i łamiącym się głosem mówi, że właśnie rozwodzi się z mężem i żeby mieć za co żyć, musi sprzedać wszystkie swoje kosztowności, ten niezwykle drogi jej sercu pierścionek również. Po jej aksamitnych policzkach toczą się łzy. Ekspedientka czuje, że łamie się jej serce – ci wstrętni mężczyźni! To przez nich kobiety muszą pozbywać się ostatnich skarbów, by przetrwać! Ta biedna kobieta pewnie nie ma już co na siebie włożyć! „Proszę zaczekać” mówi z ciepłem w głosie, „porozmawiam z kierownikiem”.

Doris wychodzi bogatsza o 3500 dolarów, kierownik z zadowoleniem ogląda pierścionek, który okazyjnie nabył u spłakanej, niezbyt mądrej rozwódki.

D jak diament

Doris Payne przynosi do domu kolorowe magazyny i drukowane na drogim papierze ulotki. Uwielbia je czytać, robi to dla przyjemności. Dla celów zawodowych uważnie przegląda reklamy. To jej zawodowy research – nie pojawia się w przypadkowych sklepach, zawsze starannie wybiera nowe miejsce pracy. Jest popularna – Jewelers Security Alliance, organizacja, która się przedstawia jako Leading the War on Jewelry Crime Since 1883” kolportuje ostrzeżenia przed ciemnoskórą kobietą, która kradnie (najczęściej) cenne pierścienie z salonów na terenie całych Stanów Zjednoczonych. „Piękna, elegancka, dobrze ubrana.” Wszyscy to wiedzą. Payne zaś pracuje dalej, prawie niezatrzymywana. To dlatego, że jako profesjonalistka rzadko wciela się w tę samą rolę. Jak sama mówi – zawsze wychodzi z tym, po co przyszła.

Na początku lat 70. zaczęła podróże służbowe do Europy. Poleciała w delegację do Paryża, potem odwiedziła Monte Carlo i Niceę. W Monte Carlo, co za piękne miasto, odwiedziła salon Cartiera. Można obejrzeć online to piękne miejsce i poczytać ciekawe opowieści z historii firmy.

Dziwne – nie ma w nich nic o Doris, co jest trudne do zrozumienia, biorąc pod uwagę, jak sama Payne ciepło opowiada o tym swoich przygodach z Cartierem. Weszła tam w posiadanie przepięknego pierścienia z brylantem. Dalsza część tego opowiadania jest doprawdy przezabawna – wyobraźcie sobie, że Doris zatrzymali w Nicei agenci celni, podejrzewając, że jest w posiadaniu owego cartierowskiego cacka!

Francuzi to przyzwoity naród i eleganckiej kobiety w średnim wieku nie będą trzymać w brudnym więzieniu. Madame Doris zakwaterowana zostaje w pięciogwiazdkowym hotelu nad brzegiem Morza Śródziemnego. Urocze miejsce, drobną niedogodnością jest brak możliwości wyjścia na zewnątrz, by pospacerować wzdłuż plaży, ale widok z okna zapiera dech, a fale obmywają skałę, na której posadowiono hotel. O czystość dba pokojówka. Doris może liczyć również na dobre kosmetyki, a nawet przybory do manicure czy akcesoria krawieckie, ot, na wypadek gdyby chciała przyszyć np. oderwany od sukni guzik. Payne korzysta z udogodnień, przycina zgrabnie paznokcie w zadbanych dłoniach, potem nożyczkami ostrożnie wyłamuje diament z platynowej oprawy. Niepotrzebny metal wyrzuca za okno, w morskie fale, wielofasetkowy skarb wszywa w pasek od sukienki. Celnicy przeszukują i pokój i bagaże, ale niczego nie znajdują. Pozostaje zwolnić uroczą panią Payne. S’il vous plaît pardonnez-nous, madame…

Dwadzieścia dwa imiona Doris

Amerykańscy detektywi – stanowi, federalni, członkowie organizacji jubilerskiej – chętnie opowiadają o pracy Doris Payne. Jej praca niesie drobną niedogodność w postaci ryzyka aresztu, sądu, a nawet więzienia. Cóż, no pain, no gain. Dla niej to, co o niej ludzie pomyślą, nie ma żadnego znaczenia. Pracuje. Aresztowana była w Ohio, Colorado, Kentucky, Kalifornii, Zachodniej Wirginii i Wisconsin. To znaczy – między innymi tam. I wszyscy detektywi są zgodni co do tego, że Payne tylko czasami w swojej karierze miała pecha. Wiadomo, że pracowała również w Grecji, Anglii, Szwajcarii, Monako, Japonii i wielu stanach USA. W domu trzymała na podorędziu kilka paszportów ze swoim zdjęciem. W hotelach całego świata znano ją pod 22. nazwiskami.

W areszcie lub więzieniu często jej się nudziło – wtedy uciekała. Tak jak pracowała sama, tak i pomysły na uniknięcie kary realizowała sama. W Teksasie uciekła z aresztu federalnego po tym, jak trafiła do szpitala – symulowała chorobę.

Doris Payne (Audrey Davis, Thelma White, Sonya Dowels, Marie Clements, Donna Gilbert…) była zawsze bardzo przekonująca. Jako porzucona mężatka i jako ekscentryczna dama, jako chora więźniarka i skruszona staruszka, jako bogata mieszkanka USA i zamożna mieszkanka południowych stanów. Nigdy nie można było wątpić w to, kim aktualnie była. Mówiła, że skończyła ze złodziejstwem i jest na emeryturze. Zaklinała się, że nigdy więcej niczego nie ukradnie. Prosiła o pokazanie jeszcze jednego pierścionka. Rzucała anegdotami i prowokowała rozmówców do śmiechu. Roniła łzę i budziła żal. Doris może być każdym, kim chce i kim chcielibyście ją zobaczyć. Trzeba jej zawsze wierzyć lub zawsze odrzucać to, co mówi. Pytana, czy nie jest zmęczona kradzieżami – śmieje się. Wierzcie temu śmiechowi lub nie. Pytana, dlaczego zaczęła kraść odpowiada: „Chciałam pomóc mamie”. Wierzcie. Albo nie.

Jedno, w co warto wierzyć, to to, że Doris, mając dziś ponad 87 lat, nie przeszła na emeryturę. Dlaczego miałaby to robić? Ostatecznie diamenty są wieczne.

Powrót

Komentarze

  • 2018.03.08 19:27 Kordian

    „nie kradnij” to „drobne zakazy konserwatywnego społeczeństwa”?

    Odpowiedz
    • 2018.03.08 20:30 Agnieszka Wesołowska

      ironia

      Odpowiedz
      • 2018.03.08 20:50 Kordi

        kurde ja to jestem głupszy niż mi się zdawało

        Odpowiedz
        • 2018.03.08 21:07 Agnieszka Wesołowska

          Boże w niebiesiech!

          Odpowiedz
  • 2018.03.09 10:10 birkoff

    She dindu nuffin!

    Odpowiedz
  • 2018.03.09 20:09 sąsiadka

    Bardzo ciekawa historia, dobrze napisany tekst. Dziękuję za te kilka minut dobrej lektury.

    Odpowiedz
  • 2018.03.09 22:55 Robert

    Nieźle napisane. Kiedy coś z naszego podwórka?

    Odpowiedz
    • 2018.03.12 08:55 Agnieszka Wesołowska

      Będzie, obiecuję :)

      Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Jeśli chcesz zwrócić uwagę na literówkę lub inny błąd techniczny, zapraszamy do formularza kontaktowego. Reagujemy równie szybko.

Diamonds are forever, czyli Doris Payne wychodzi do pracy

Komentarze