W roku 2005 w Szczecinie pojawili się dyplomaci nieistniejącego państwa, którzy przedstawiając fałszywe dokumenty założyli firmę i szykowali się do dużego oszustwa gospodarczego. Mimo interwencji policji oszuści uniknęli odpowiedzialności.
Najwyższy czas na małą odtrutkę na zalewające nas ostatnio próbki złośliwego oprogramowania. Dzięki odkryciu kwartalnika „Człowiek i Dokumenty” wydawanego przez Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych wybierzemy się na wycieczkę do Szczecina sprzed 10 lat. W tej historii nie ma komputerów, ale i tak jest ciekawa.
Państwo, którego nie ma i jego odłam, który nie istnieje
Zapewne część z Was kojarzy wirtualne państwo Sealand, zajmujące morską platformę u wybrzeży Wielkiej Brytanii. Założone w roku 1967 by służyć jako siedziba pirackiej rozgłośni radiowej, zasłynęło ok. 10 lat temu próbą ustanowienia tam firmy hostingowej odpornej na działania rządów całego świata. Miały tam nawet stanąć serwery The Pirate Bay, ale w końcu projekt upadł, podobnie jak podupadło całe państwo.
Historia, którą chcemy Wam opisać, zaczyna się w roku 2005. Wtedy do Ministerstwa Spraw Zagranicznych trafiło oficjalne pismo Księstwa Nowej Sealandii, informujące o planach uruchomienia konsulatu w Szczecinie. Ministerstwo poinformowało szczecińską policję a ta znalazła dwoje dyplomatów Księstwa Nowej Sealandii, legitymujących się paszportami tego kraju.
Kiedy próbowaliśmy ustalić powiązanie Nowej Sealandii z Sealandią okazało się, że są to zupełnie odrębne podmioty. Odkopywanie kolejnych warstw kurzu z pokładów internetu sprzed wielu laty doprowadziło nas do witryny stanowiącej kopię usuniętego artykułu z Wikipedii. Informuje ona, ze Nowa Sealandia powstała w roku 2002 po tym, jak David Duke odłączył się od pozostałych założycieli Sealandii i ustanowił nowe państwo na pokładzie swojego jachtu pływającego po południowym Atlantyku. Problem polega jednak na tym, ze David Duke to słynny amerykański nacjonalista, który nigdy nie był powiązany z Sealandią. Również w historii Sealandii brak informacji o rzekomym rozłamie w roku 2002. Po Nowej Sealandii ślad jednak nie zaginął – serwis archive.org pamięta kopię oficjalnej witryny tego państwa. Co ciekawe, artykuł z Wikipedii został usunięty jako nieprawdziwy a najstarszy ślad po Nowej Sealandii pochodzi z roku 2004. Wygląda zatem na to, że państwo to mogło być wyłącznie żartem internetowym – choć najwyraźniej wydawało własne dokumenty.
Konsulat, paszporty i akt notarialny
Gdy policja zainteresowała się państwem X, którzy mieli być przedstawicielami Nowej Sealandii. Szybko dowiedziała się, że osoby te mieszkają w Niemczech blisko polskiej granicy i na terenie Niemiec prowadzone jest przeciwko nim kilka postępowań w sprawach o oszustwa gospodarcze. Państwo X wynajęli w Szczecinie dom. Poruszali się pojazdem z oznaczeniami korpusu dyplomatycznego oraz postanowili założyć w Polsce spółkę. W tym celu udali się do notariusza wraz z tłumaczem przysięgłym. Choć mówili po angielsku i dokumenty, którymi się posługiwali, również były sporządzone w tym języku, w trakcie czynności notarialnych posługiwali się językiem niemieckim. Sporządzono akt założenia spółki, w którym oboje państwo X zostali przedstawieni jako… posługujący się paszportami Nowej Zelandii.
W języku niemieckim różnica między nazwami obu krajów była niewielka – Nowa Zelandia to Neuseeland, podczas kiedy Nowa Seeladia to Neu Seeland.
Posługując się tym dokumentem i podając za dyplomatów Nowej Zelandii państwo X zarejestrowali spółkę w KRS, dostali REGON oraz NIP, wynajęli dom, założyli liczne rachunki bankowe oraz rozpoczęli działalność handlową. Importowali duże ilości różnorodnych towarów, najwyraźniej starając się generować spore obroty na posiadanych rachunkach. Policja, nie czekając na nadchodzące wielkimi krokami wyłudzenia kredytów zatrzymała pomysłową parę pod zarzutem posługiwania się fałszywymi dokumentami.
Pracownia Badań Dokumentów dokonała szczegółowej analizy paszportów oraz innych dokumentów, którymi posługiwali się podejrzani. Okazało się, ze dokumenty były przygotowane technikami domowymi lub półprofesjonalnymi. Użyto w tym celu papieru, który można zakupić na wolnym rynku, prostych hologramów a nawet drukarek atramentowych.
Mimo takich dowodów i faktu, że w oparciu o te dokumenty dokonano czynności urzędowych, szczeciński Sąd Rejonowy nie utrzymał w mocy zarzutu posługiwania się fałszywymi dokumentami i oszuści opuścili Szczecin przez nikogo nie niepokojeni. W polskim systemie prawnym nie było – i prawdopodobnie nadal nie ma – regulacji zakazującej fałszowania dokumentów nieistniejących państw…
Polecamy lekturę innych numerów kwartalnika Człowiek i Dokumenty – jeśli natraficie na coś ciekawego, podzielcie się z innymi Czytelnikami.
Komentarze
Hmm, ciekawe. Imię i nazwisko zamazane ale w kodzie paszportu widoczne :)
Takie zdjęcie udostępniono w kwartalniku.
Może to ten sam:
https://www.facebook.com/gerald.saik
Brawa dla notariusza za poswiadczenie nieprawdziwych danych.
Chyba ze byl zamieszany w caly plan :P
Notariusz nie ma środków, by sprawdzać prawdziwość dokumentów. On poświadcza jedynie zgodność kopii z oryginałem, nie autentyczność oryginału. (a prawo polskie taką uwierzytelnioną kopie traktuje jako oryginał)…
Notariusze mają nawet problem ze zdefiniowaniem co jest dokumentem, a co nim nie jest (na moje oko dokumentem jest to, co oni arbitralnie uznają sobie za dokument), ani nie potrafią podać żadnej podstawy prawnej, która by taką definicję zawierała (sam dotąd takiej nie znalazłem). Mówię to na podstawie rozmów z notariuszami z kilku różnych kancelarii. Wszędzie z grubsza ta sama śpiewka.
Zgodnie z konwencją wiedeńską o ruchu drogowym, samochody muszą mieć z reguły za granicą owalny kod samochodowy (np. ( PL ) ), którego wielkość i forma są dokładnie ustalone. Podróżując w obrębie państw Unii Europejskiej kody te nie są jednak konieczne, jeśli samochód ma europejską/unijną tablicę rejestracyjną i nadrukowany symbol „PL”.
Co do nielegalnych dokumentów – nielegalne jest w Polsce także naklejanie „Międzynarodowego kodu samochodowego” obcego Państwa ale co jak Państwo i kod nie istnieje np SI:
http://www.silesiaprogress.com/userdata/gfx/14f9ef197cf242c1ee7652cc25f0fa66.jpg
Policja i tak może wlepić mandat.
Dlatego w opisanej sprawie Polcija nie wykorzystała wszystkich mozliwości ukarania- samochód jeździł najpewniej na podrobionych blachach.
Odkąd są nowe unijne tablice naklejka z kodem państwa na szczęście przestała być potrzebna.
Jestem ciekawy, jak niby ta serwerownia miała być odporna na działania rządów całego świata. Chyba tylko w zakresie prawa. To znaczy, że żadne państwo nie miało prawa tam ingerować. No, ale byłaby bardzo łatwym celem jeśli chodzi o zniszczenie fizyczne. Jeden pocisk przeciwpancerny i platforma idzie pod wodę. Albo jeden ciach na kablu (światłowodzie lub kilku) pod wodą i serwerownia stoi.
Platforma jest na tyle blisko brzegu, że spokojnie łapałaby zasięg internetowy z lądu. Poza tym jest jeszcze satelitarny Internet.
Na pociski przeciwpancerne dobre są systemy antyrakietowe. A najlepszym jest mieć układy z jakimś bandyckim krajem, np. taką Rosją.
Internet bez kabla byłby ok, ale wtedy na terenie jakiegoś kraju musi być nadajnik. Jakieś uzależnienie jest. A układy działają w dwie strony. Ja Cię będę chronił, ale Ty mi dasz dostęp do danych.
Niekoniecznie. Sprawę załatwiłyby sieci kratowe, ktore niepodatne są na cenzurę i blokowanie. A platforma robiłaby za centrum logistyczne, ktore otrzymywałoby dane z lądu, anonimizowało i puszczało dalej w świat.
Ochrona za dane też by nie przeszła, sieci kratowe świetnie nadają się do tego, że dane przechodząc przez węzły byłyby z automatu szyfrowane.
Niektóre kraje zachodnie też można nazywać bandyckimi. Kwestia perspektywy. No i faktycznie – układ z mocarstwem trochę daje takim parapaństwom jak osetia południowa na przykład…
Co do „parapaństw” to prawda jest taka,że w gruncie rzeczy po części (tam gdzie jest zasiedlenie danego terytorium oczywiście) są to faktycznie istniejace nie uznawane przez światowe elity i tzw. „społeczność międzynarodową” państwa. No a jak nie mają one armii itp,to mogą mieć dość krótki żywot.
A istnieją jakieś nie-bandyckie państwa? :)
Istnieją. Najgorsze są supermocarstwa, które mieszają się do wszystkiego. Mają zasoby finansowe i osobowe, które służą do infiltracji i spiskowania.
Owo „państwo” znajduje się na dawnej platformie przeciwlotniczej kilkanaście km od wybrzeża UK na wodach międzynarodowych. Wody niby międzynarodowe, ale w razie naruszeń prawa UK zdecydowanie bez problemu by interweniowało. Co ciekawe Sealandia jest chyba najstarszym mikropaństwem (mowa o tych założonych przez prywatne osoby lub grupy osób w XX w.).
dla doświadczonego oka pierwsze co się rzuca w oko, to fakt że do wypełnienia strefy MRZ w paszporcie nie wykorzystano obowiązkowej czcionki OCR-B narzuconej normą ICAO9303. Sam ten fakt wystarczy, by 'przyjrzeć się’ osobom posługującym się tymi dokumentami
Podobny numer zrobił Czesław Śliwa vel Jacek Silber, otóż sporządził paszporty dyplomatyczne w nieistniejącym języku. Jego dokumenty były opatrzone tytułem „Paschportte Consulare” :)
Cała historia została opisana w filmie „Konsul”.
Kapitalny dokument i jeszcze bardziej niesamowity hochsztapler. Czesiek był jedynym w swoim rodzaju oszustem z klasą. Poza tym miał gadane :D
„On mnie dał pieniądze, ja mu natomiast dałem marzenia…” ;v
Mała poprawka.Nie tyle „wirtualne” państwo,co NIE UZNAWANE państwo – jeśli chodzi o Seelandię.
radiowy dostęp dla serwerowni? No bez jaj. Chyba dla domowego serwera ze zdjęciami z wakacji.
Dostęp satelitarny jest póki co wolny i drogi. No i operatorzy satelitarni pochodzą głównie z USA (m.in. Iridium, Globalstar), UK (Inmarsat) czy Emiratów (Thuraya), więc uzależnienia od innego państwa i to w większości ofert internetu satelitarnego od USA nie da się uniknąć. Pełnej niezależności zadne państwo nie jest w stanie sobie zapewnić.
Gerald Saik, czyli wygląda na to, że ten:
https://lh3.googleusercontent.com/-YaJv6MGWemM/AAAAAAAAAAI/AAAAAAAAABE/oAIYPA2R_3I/s120-c/photo.jpg
https://bwfstiftungberlin.wordpress.com/
Przekręt na 10 milionów Euro.
Dosyć łatwo patrząc na spis notariuszy KRN ustalić który to był notariusz – była to Dorota Andrzejewska. Nauczka na przyszłość – zamazywać też imię. W tym wypadku są trzy Doroty (notariusze) w szczecinie, widać też pierwszą literę nazwiska – A i łatwo bardzo ustalić później pełne dane.
Tak, widzę z poprzednich komentarzy że „Takie zdjęcie udostępniono w kwartalniku.”
Nie trzeba aż tak daleko szukać. Wystarczy zobaczyć wpisy w KRS, który jest przecież całkowicie jawny – są tam dane osobowe wspólników (i zarządu), a także dane notariuszy, którzy przygotowywali umowy spółek i ich zmiany:
http://www.imsig.pl/pozycja/2005/51/KRS/25087,TMS-SERVICE_SP%C3%93%C5%81KA_Z_OGRANICZON%C4%84_ODPOWIEDZIALNO%C5%9ACI%C4%84
http://www.imsig.pl/pozycja/2005/35/KRS/17044,FIBO_SP%C3%93%C5%81KA_Z_OGRANICZON%C4%84_ODPOWIEDZIALNO%C5%9ACI%C4%84
gerald ma sie dobrze i dalej rozrabia :))
https://bwfstiftungberlin.wordpress.com