Hej, dzieciaki, chcecie trochę narkotyków, czyli złoty strzał od Hezbollahu

dodał 14 lipca 2018 o 17:55 w kategorii Prawo  z tagami:
Hej, dzieciaki, chcecie trochę narkotyków, czyli złoty strzał od Hezbollahu

„Oznacz swojego dealera” – taki wpis na fanpage’u Polskiej Policji spowodował nieco niezręczną sytuację, gdy internauci publicznie wpisywali nicki swoich znajomych, a co robiła z tym Policja, to już nie wiemy. Ale wiemy, kto dealuje na świecie. Hezbollah.

Każdy nabój kosztuje, kosztuje też karabin, do którego trzeba go załadować, kosztują materiały wybuchowe, granaty i rakiety. Koszty II wojny w Iraku z uwzględnieniem inflacji były prawie dwakroć wyższe niż wojny w Afganistanie. Trzeba być przygotowanym nie tylko na każdy nabój, ale i na każdego dolara, którego wyda przeciwnik. A to z kolei oznacza, że tego dolara trzeba w pocie czoła zarobić. Możliwie szybko i dużo. Np. produkując narkotyki. Narkotyki są fajne, nie tylko dlatego, że są bardzo pożądane przez rynek, ale również dlatego, że tzw. „wojna narkotykowa” również wykrwawia przeciwnika. I nie chodzi o ofiary w ludziach, a o ogromne koszty, porównywalne z wydatkami militarnymi. W 2011 podawano, że USA wydaje rocznie 70 mld dolarów na walkę z importem plus kwoty na śledztwa, aresztowania i więziennictwo. Owe 70 mld to około 8% całkowitego kosztu wojny w Iraku. Tylko od 1971, kiedy to Nixon pierwszy raz użył sformułowania „war on drugs”, minęło 47 lat. Sporo.

Bayerujemy

Do 1913 heroina była sprzedawana jako lekarstwo przez koncern farmaceutyczny Bayer. Heroina była lekiem przyjętym entuzjastycznie i rewolucyjnym. Zastanawiano się nad możliwością zastosowania heroiny w leczeniu astmy, zapalenia oskrzeli i gruźlic. Zwalczała kaszel 10 razy mocniej niż kodeina, działała przeciwbólowo silniej niż morfina, a poza tym sprawiała, że pacjent czuł się wspaniale.

Jak wiemy jednak, heroina została uznana za narkotyk, podobnie jak morfina, kodeina, kokaina, marihuana i cała masa innych substancji. Jak wiemy również, żadne zakazane listy nigdy nie powstrzymały nikogo przed sięgnięciem po narkotyk.

Narkotyki są fajne, powie wam to każda osoba, która właśnie próbuje, już spróbowała i ma dobre doświadczenia oraz taka, która żyje po to, by brać. W trakcie terapii odwykowej osoba uzależniona ma określić, w czym narkotyki jej przeszkodziły, co zabrały i co zniszczyły, ale błędem jest pomijanie tego, co w narkotykach było dobre. Bo na zdrowy rozum nawet dla osób, które nigdy nie spróbowały narkotyku, nawet nie próbowały się upoić legalnym w większości krajów świata narkotykiem, jakim jest alkohol, w tych substancjach musi być coś bardzo fajnego, jeśli się po nie sięga.

Najfajniejsze w narkotykach chyba jednak jest to, że się na nich świetnie zarabia.

Przegrywana wojna

Według bieżących danych Europolu narkotyki to największa przestępcza branża w Unii Europejskiej, generująca co roku około 24 mld euro. Około 35% zorganizowanych grup przestępczych działających na tym terenie w skali międzynarodowej, jest zaangażowana w produkcję, przerzut oraz dystrybucję narkotyków. Dla państw oznacza to zaangażowanie środków na zwalczanie działalności przestępczej i wszystkiego, co się z nią wiąże, m.in. korupcji umożliwiającej taką działalność. Narkotyki płyną do Europy przede wszystkim (acz nie tylko) z Afganistanu, przerzucane przez Kaukaz, państwa afrykańskie oraz Iran.

I tu na chwilę się zatrzymamy. Przy Iranie.

W Iranie narkotyki leżą na ulicy i czekają, by je wziąć. Używających narkotyków regularnie w Iranie jest 2,8 mln na 81 mln mieszkańców. Oznacza to, że około 3,5% ludności to narkomani (około 8% dorosłych). Choć w innych krajach do regularnego zażywania narkotyków przyznaje się nawet kilkanaście procent dorosłych mieszkańców poszczególnych krajów (Islandia 18%, USA 14,8%, Nowa Zelandia 14,6%), to Iran przoduje w świecie, jeśli chodzi o konsumpcję opioidów. Wysoko rozwinięte kraje stawiają na miękkie substancje nieuzależniające fizycznie, stanowiące alternatywę dla legalnego alkoholu, zaś „regularnie” nie musi oznaczać „nałogowo”. W Iranie stawia się szczególnie na heroinę oraz metamfetaminę. Ciekawostka: metamfetamina zdobywa wielką popularność szczególnie wśród kobiet, zachwalana jako środek pomocny w utrzymaniu szczupłej sylwetki.

Zdobycie narkotyków w Iranie nie stanowi najmniejszego problemu. Kraj jest ważnym punktem tranzytowym z Afganistanu i Pakistanu do Europy. Rząd oczywiście podejmuje wiele wysiłku, by zatrzymać przerzut narkotyków przez granice, również wiele, by poradzić sobie z rosnącym uzależnieniem wśród obywateli, przewidywane są nawet takie kroki, jak dekryminalizacja substancji służących leczeniu uzależnienia od heroiny. Do uszczelnienia jest 2 tys. kilometrów wschodniej granicy. W wojnie narkotykowej zginęły już 4 tys. funkcjonariuszy policji.

Popularność narkotyków w Iranie wynika z kilku czynników. Po pierwsze – owoc zakazany. Młodzież, jak mówi jeden z uzależnionych wypowiadających się dla stacji Al Jazeera, chętnie sięga po to, co jest zakazane. Władza mówi „nie bierzcie narkotyków, to nielegalne” i wszyscy po nie sięgają. Nielegalne, czyli fajne, tak jak i alkohol (nielegalny), czy posiadanie dziewczyny lub chłopaka (seks pozamałżeński jest nielegalny, a za relację homoseksualną grozi śmierć). Surowe zasady porządnego życia w religijnym kraju nie są fajne. Zresztą po narkotyki sięgają nie tylko młodzi.

Po drugie – smutek. W Iranie jest wysokie bezrobocie, obecnie około 12%, a według nieoficjalnych szacunków nawet 25%. Niepewność jutra, bieda, brak perspektyw. Dzieci bez rodziców, rodzice bez domów, uzależnienie jako jedyny majątek i dziedzictwo kulturowe.

https://www.youtube.com/watch?v=netJ1Eu3Vys

Po trzecie – dostępność i niska cena. To oczywiste, pierwszy kraj tranzytowy, niewielkie koszty pośrednictwa, duże dostawy – każdego stać na działkę tego, co lubi.

Po czwarte – Iran potrzebuje narkotyków. Choć w kraju za przestępstwa związane z rozprowadzaniem narkotyków można dostać nawet karę śmierci, to handlarze podejmują to ryzyko z powodów ekonomicznych. Mali dystrybutorzy, sprzedający dragi w detalu wśród miejscowych, mogą nawet liczyć na łaskawość prawa. Publiczne egzekucje – jak się okazało – nikogo nie odstraszają, a przynoszą krajowi złą opinię w skali międzynarodowej. A więksi dystrybutorzy? Hurtownicy? Tych miejscowi narkomani nie interesują. Ich w zasadzie w ogóle nie interesują narkomani.

Kto potrzebuje narkotyków?

Produkcja narkotyków to przedsięwzięcie niedrogie, jeśli spojrzeć tylko na proces technologiczny. Amfetaminę można zsyntetyzować za pomocą zestawu „Małego Chemika” w szopie obok domku jednorodzinnego na przedmieściu.

Koszt produkcji w takich warunkach dla wąskiego rynku to kilka złotych za gram, a im większe ilości się wytwarza oraz w im lepszych warunkach, tym bardziej spada. Jeszcze tańsza jest produkcja opioidów. Koszt podstawowy to nasiona maku i jego uprawa. Dalej wszystko zależy od rodzaju narkotyku, ale przyjąć można, że o wiele droższa od produkcji jest dystrybucja. To wszystko oznacza, że podmioty angażujące się w handel narkotykami mogą osiągać nienormalnie wysokie zyski. I jak w każdym handlu – największy zysk dotyczy nie producentów, nie sprzedawców detalicznych, a hurtowników. Skoro najbliższym sąsiadem dwóch ogromnych producentów opioidów jest Iran, to należy przyjąć, że mimo drakońskich kar za zaangażowanie w narkobiznes w tym kraju jest tam na miejscu spore grono chętnych do skosztowania owych zysków.

Powstaje pytanie, na co na teokratycznym Bliskim Wschodzie można wydać mnóstwo pieniędzy zarobionych na przerzucie narkotyków. I jak je zalegalizować? Hm…

Mnóstwo pieniędzy

Hezbollah to bardzo wpływowa partia szyicka w Libanie. Cieszy się poparciem ludności (zajrzyjcie do tego linku, przeczytajcie komentarze pod filmem), szczególnie wiejskiej. Hezbollah robi wiele dobrego dla miejscowych, prowadzi cztery szpitale, kilkanaście klinik, szkoły, świadczy pomoc dla najbiedniejszych, rozdając żywność i udzielając innego rodzaju pomocy materialnej. Jako ugrupowanie polityczne stara się podtrzymywać dobre relacje z wieloma państwami. Celem organizacji jest walka z „szatanem”, czyli Izraelem i wspierającymi go Stanami Zjednoczonymi. Od początku swojej działalności, czyli 1982, libańscy szyici skupieni w Hezbollahu korzystali z życzliwej pomocy ajatollaha Chomejniego, ojca duchowego rewolucji irańskiej. Chomejniemu bardzo zależało, aby zmusić państwa zachodnie do zaprzestania wysyłania pomocy Irakowi w wojnie z Iranem oraz do wycofania się z ziem islamu. Hezbollah zaś prócz działań charytatywnych i skierowanych dla dobra ludności, prowadził też działalność antyzachodnią, trudniąc się od początku istnienia porwaniami zachodnich turystów, zamachami bombowymi i innymi akcjami o charakterze terrorystycznym. W ten sposób Hezbollah stał się czymś w rodzaju niepaństwowych sił zbrojnych Iranu, działających dokładnie tam, gdzie powinien był zadziałać, by Iran osiągał korzyści. W zamian Chomejni wysyłał do organizacji pomoc w wysokości około 100 milionów dolarów rocznie.

Niestety w latach 2006-2012 Iran zmienił życzliwą postawę wobec swojej nieformalnej armii i przywódcy Hezbollahu byli zmuszeni do poszukiwania nowych źródeł finansowania. I zakrzątnęli się wokół tematu skutecznie – obecnie utrzymują siłę większą i sprawniejszą niż oficjalne siły zbrojne Libanu. Kosztuje każdy nabój, karabin itd. – i można je sfinansować właśnie dzięki dochodowej działalności. A konkretnie dzięki zaangażowaniu Hezbollahu w międzynarodowy handel narkotykami.

Hezbollah w 2006 zainwestował w rozwój plantacji marihuany w Libanie. Nie wystarczyło jednak siać, zbierać i wysyłać do Europy, nie wystarczyło przerzucać afgańskie dragi: organizacja wykorzystała rozsiane po świecie libańskie kontakty do nawiązania relacji z najważniejszymi kartelami narkotykowymi z Ameryki Środkowej i Południowej. Rząd irański w pewnym stopniu wspierał te działania, umożliwiając Hezbollahowi przemyt narkotyków z Ameryki narodowymi liniami lotniczymi do Afryki Północnej i na Bliski Wschód. Czy kartele były świadome, co dalej dzieje się z ich towarem? Możliwe, acz eksperci, na których powołuje się Doug Livermore ze Small Wars Journal, uważają, że dopóki kartel sprzedaje towar z odpowiednim zyskiem, dopóty nikogo nie interesuje, jaką wojnę pomagają finansować narkotyki. Prawdopodobnie kartele zapewniły sobie jednak coś w rodzaju neutralności terytorialnej, czyli przyrzeczenie, że bliskowschodni terroryzm nie będzie rozwijać się na terenie działania karteli. Jedynym wyjątkiem jak do tej pory był zamach bombowy Hezbollahu na żydowskie centrum „Asociacion Mutual Israelita Argentina” w Buenos Aires w z 1994 roku. Od tamtej pory Hezbollah nie interesuje się Ameryką Południową ani Środkową.

Jak wygląda pranie mnóstwa narkotykowych pieniędzy? Według Livermore’a Hezbollah wykorzystuje libańską społeczność emigrantów na całym świecie, by zakładać firmy, instytucje finansowe, a także kontrolować konta w różnych bankach, co pozwala legalizować pozyskane na narkotykach środki. Hezbollah kontroluje pewną ilość „swoich” podmiotów na całym świecie, w tym w Stanach Zjednoczonych. Inwestycje „pralnicze” to inwestycje w niezbyt kontrowersyjne dobra, od lekarstw generycznych po podrabiane artykuły luksusowe. Ciekawym przypadkiem do analizy jest (a raczej był, bo od 2011 aktywa zostały sprzedane francuskiemu Société Générale) The Lebanese Canadian Bank (LCB Bank). Bank oferował szeroką gamę produktów korporacyjnych, detalicznych i inwestycyjnych oraz prowadził transakcje z bankami na całym świecie, w tym z wieloma instytucjami finansowymi w Stanach Zjednoczonych. Drug Enforcement Administration i US Treasury oraz inne amerykańskie instytucje rządowe twierdziły, że LCB był zaangażowany w finansowanie Hezbollahu i innych organizacji terrorystycznych, a także pranie pieniędzy. W 2013 roku LCB zapłaciło 102 mln dolarów w ramach ugody z amerykańskimi władzami i dalej sprawa przycichła.

Dziś Hezbollah działa dzięki wyżej opisanej działalności oraz ponownej życzliwej pomocy ze strony Iranu. Obecnie pomoc od Iranu jest szacowana przez ekspertów na kwotę pomiędzy 100 a 200 mln dolarów rocznie. Analiza obrotów niektórych klientów Banku LCB wskazuje, że zysk z narkotyków może dotyczyć kwot wielokrotnie wyższych (200 mln dolarów było kwotą przepływającą przez konto tylko jednego z obserwowanych przez specsłużby amerykańskie klientów W CIĄGU JEDNEGO MIESIĄCA w 2011 roku). Według ekspertów interesy Hezbollahu powoli przestają się pokrywać z interesem wspierającego Iranu. Co to oznacza? Ano to, że narkobiznes będzie się rozwijać, bo zyski z niego są bardzo potrzebne.

Hezbollah czerpie zyski z handlu narkotykami, ale w przeciwieństwie do narkobonzów świata zachodniego, nie wykorzystuje uzyskanych środków dla polepszenia życia przywódców. Brudne pieniądze trafiają na libańskie ulice, przeznaczane są na pomoc dla Libańczyków, na leczenie, na edukację. Zachodnie naciski i potępienie radykalnej działalności Hezbollahu utrudnia arabskim sąsiadom Libanu (w tym zalewanego narkotykami Iranowi) opowiedzenie się przeciwko Hezbollahowi. Bo Hezbollah to libańska ulica, to zwykli ludzie, to ci, którzy bez pieniędzy tej organizacji żyliby w nędzy i cierpieniu. Jaki kraj muzułmański wystąpi otwarcie przeciwko braciom w wierze? Nawet jeśli sprzedaż i używanie narkotyków jest wielkim grzechem w każdym odłamie islamu? Nawet jeśli kraje muzułmańskie, tak jak Iran, nagle zaczynają borykać się z problemem rosnącego uzależnienia własnych obywateli?

Sytuacja jest bardzo niezręczna.

Kto by chciał złoty strzał?

Narkotyki są fajne, przynoszą ogromne zyski. Dlatego też choć wiemy, że potężnym dystrybutorem na światowym narkorynku jest Hezbollah, to nie możemy zapomnieć o innych graczach, którzy chcą uszczknąć fragment tego tortu. Tortu zaś starczy dla wszystkich – zapotrzebowanie rynku jest ogromne. Co na przykład robi w tym Rosja? I dlaczego może się zdarzyć, że w rosyjskiej ambasadzie w Buenos Aires znajduje się blisko 400 kilogramów narkotyków? I skoro raz je znaleziono – to ile razy nie? Warto się też zastanowić, ile innych organizacji, konkurencyjnych dla Hezbollahu, również zajmuje się branżą. Afryka Zachodnia to wielki teren, na którym można sprawnie organizować przerzuty kokainy – według Biura Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości mowa o 35 tonach kokainy rocznie, czyli około 900 milionach dolarów.

To hurt, a detal? Detalistów, takich jak ci, którzy na ulicach Iranu sprzedają biedakom tanie działki twardych narkotyków, spotkać można też w Europie. Handlarze drobnicą poszukują klientów bez tracenia czasu i energii na Węgrzech, w Portugalii, we Francji i w krajach skandynawskich. Kuriozalny był przypadek, gdy dwojgu turystom, którzy poszli zgłosić kradzież sprzętu komputerowego do komisariatu w Budapeszcie, narkotyki zaproponował osobnik właśnie zwalniany z aresztu: „hej, chcecie jakieś dragi?”. Ale poważniejsi przedstawiciele branży pracują w darknecie, działając tam efektywnie i z rozmachem. Powstaje też nowy asortyment, taki jak syntetyczne kanabinoidy, różnego typu tzw. „dopalacze”, a także benzodiazepiny, produkowane na Dalekim Wschodzie, czyli w Chinach i Indiach. A w tle stoją wielkie, dobrze zorganizowane i wyszkolone militarnie grupy, które w ten sposób zarabiają na swoją codzienną pracę, np. Hezbollah. I nie tylko.

Narkotyki są bardzo fajne, nie tylko dlatego, że postrzegane są jako stymulant twórczy, używka, środek przeciwbólowy, lek, ale dlatego, że dopóki są takie możliwości, świetnie się na nich zarabia.

PS. Bill Hicks, którego cytat ubarwia akapit o tym, że narkotyki są fajne, zmarł na raka trzustki. Jednym z czynników, który powoduje powstawanie raka trzustki, jest używanie tytoniu oraz amfetaminy. Być może to oznacza, że trzeba wziąć wszystkie nagrania Hicksa i spalić.

***
W trakcie pracy nad artykułem opierałam się w dużej mierze na artykule „Exploiting vulnerabilities in Lebanese Hezbollah’s continuing narcotics finances” autorstwa Douga Livermore’a. Artykuł jest linkowany w tekście, ale tylko w kilku miejscach, podczas gdy w rzeczywistości stanowił on bazę moich informacji. Pozostałe źródła w tekście.