szukaj

19.11.2020 | 06:53

avatar

Agnieszka Wesołowska

Jak ukraść obrazy warte pół miliarda dolarów i nigdy nie dać się złapać

10 milionów dolarów – tyle dziś wynosi nagroda za podanie informacji, które doprowadzą do złapania złodziei obrazów wartych fortunę. Według FBI kradzież była zorganizowana przez zawodowców. Po 30 latach sprawcy wciąż są nieznani.

Nie trzeba bardzo znać się na sztuce, by rozumieć, że w przeciętnym muzeum lub galerii znajduje się mnóstwo pieniędzy. Wiszące rzędami obrazy w złoconych ramach, pilnowane przez starszych panów bez broni lub miłe panie w papuciach, są zabezpieczone niezbyt starannie, a czasami nawet w ogóle nie mają zabezpieczeń. Jak twierdzą niektórzy znawcy tematu, dzieje się tak dlatego, że unikalne dzieła są niesprzedawalne na czarnym rynku, a zatem ryzyko kradzieży jest nikłe. Gdyby jednak tak było, 30 lat temu nie zniknęłoby na amen 13 obrazów wartych dziś około miliarda dolarów (nie podajemy dzisiejszej wartości rynkowej skradzionych dzieł, a tylko aktualizujemy o współczynnik inflacji ich wartość z 1990.)

Jak kraść, żeby nie dać się złapać i jakie jeszcze warunki są konieczne dla sukcesu – dziś o tym dla was piszemy.

Portret pamięciowy podejrzanych, źródło: Wikipedia

Artnapping

Pierwsza dobra wiadomość dla kogoś, kto okradł Muzeum im. Isabelli Stewart Gardner w Bostonie, jest taka, że kradzież już się przedawniła. Gdyby złodziej przez ostatnie 30 lat trzymał skradzione dzieła pod materacem, to dziś może je wyjąć, zapakować ładnie i wmaszerować z nimi do muzeum. Najlepiej w godzinach otwarcia, ponieważ – zgodnie z obietnicami właścicieli galerii – w dalszym ciągu będzie mu się należało 10 milionów dolarów za przyczynienie się do odzyskania dzieł. Teoretycznie kradzież wartościowych eksponatów i przechowanie ich przez odpowiedni czas może być odpowiednim sposobem, by mieć przyzwoity zysk ze swoich działań. Inwestycja na 30 lat, przynosząca od zera do 10 milionów – nieźle, może warto rozważyć?

Problem w tym, że nie wszystkie muzea tak chętnie rozdają swoje pieniądze po kradzieży, więc jest to inwestycja niepewna, nie polecamy. Więc jak i po co kraść Rembrandty i Tycjany?

Arthur Brand, historyk sztuki i detektyw mieszkający w Amsterdamie, specjalizuje się w specyficznej usłudze, jaką jest odzyskiwanie kradzionych dzieł sztuki i zwracanie ich prawowitym właścicielom. Brand ma sukcesy, odzyskiwał już skradzione dzieła. Artnapping, czyli kradzież dzieł sztuki dla okupu, to wdzięczna robota dla zawodowców, którzy próbują w ten sposób szantażować zarówno klientów instytucjonalnych (np. Watykan), jak i prywatnych kolekcjonerów: zapłaćcie, jeśli chcecie zobaczyć wasze skarby. Skradzione dzieła można długo i bezpiecznie przechowywać w miejscu, które nie wymaga strażników ani osób podających porwanemu żywność. Negocjować można długo. Fiasko negocjacji nie niesie ryzyka ofiar.

Rynek sztuki nie jest tak finezyjny, jakby się wydawało, patrząc na portierów w papuciach. Detektyw twierdzi, że dzieła sztuki są nagminnie kradzione, fałszowane, że przemyt dzieł sztuki to zagadnienie równie poważne jak czarnorynkowy handel narkotykami i bronią. Uważa, że 10% zawartości muzeów to podróbki, a część z nich posiadacze eksponują z całą świadomością posiadania fałszerstwa. Brand mówi też, że najpoważniejszych graczy na światowym poziomie jest może kilkudziesięciu i że to oni rządzą czarnym rynkiem.

Holender odzyskiwał już Picassa wartego jakieś 86 milionów dolarów, pierścień Oskara Wilde’a dla Oksfordu i kilka innych kosztownych drobiazgów za łączną kwotę około 300 milionów dolarów. I twierdzi, że cały czas pracuje nad sprawą kradzieży z muzeum w Bostonie.

Brand jednak nie jest tym, kto chce wzbogacić się na pośrednictwie, na ogół nie dostaje honorariów nawet pozwalających na pokrycie podstawowych kosztów prowadzonego śledztwa. Może jednak dużo mówić o tej kradzieży po to, by zwabić innych klientów, takich, którzy zlecają mu o wiele bardziej zwyczajne usługi, a chcą, żeby ich sprawy prowadził „nowy Indiana Jones rynku sztuki”. Arthur Brand od 3 lat ogłasza, że niedługo zgłosi się do muzeum z odzyskanymi obrazami. Ale to wciąż się nie dzieje.

Jeśli więc obrazów nie trzyma w szczelnie zamkniętej prywatnej galerii oszalały kolekcjoner, to po co w 1990 roku skradziono 13 drogocennych i niesprzedawalnych na wolnym rynku dzieł?

Jeden ze skradzionych obrazów: Degas, La Sortie de Pesage (źródło Wikipedia)

Srebrna taśma montażowa

Srebrnej taśmy montażowej używa się, żeby nie ruszało się to, co się rusza, a nie powinno. W ciepłą noc marca 1990 w Muzeum im. Isabelli Stewart Gardner ruszali się strażnicy. To była bardzo specyficzna noc – 18 marca, Dzień Świętego Patryka, obchodzony hucznie nie tylko przez społeczność irlandzką. W taką noc policja bostońska wysyła na miasto więcej patroli, by pilnować porządku.

W muzeum było dwóch strażników, jeden obchodził teren, a drugi odpowiadał za nadzór systemu czujników ruchu w galerii. Muzeum wdrożyło zabezpieczenia kilka lat wcześniej, właściciele mieli szczere intencje rozbudowania systemu bezpieczeństwa i wyposażenia go w kamery, ale w 1990 wielu kamer jeszcze nie było. Stało się tak dlatego, że zarząd uznał, że cały system jest za drogi.

Strażnicy słyszeli hałasy z zewnątrz i nie zaniepokoiło ich, gdy w pewnym momencie ktoś po prostu zadzwonił do drzwi. Strażnik odpowiedzialny za kamery odebrał interkom – przy drzwiach stało dwóch policjantów. W zasadzie nie powinni się byli tam znajdować – służby miały się stawiać w muzeum tylko w przypadku wezwania ich przez pracowników z wewnątrz. Policjanci przy wejściu dali znać, że chcieliby sprawdzić, co się dzieje na wewnętrznym dziedzińcu. Zgodnie z procedurami w takim wypadku strażnik powinien zadzwonić na 911 i sprawdzić, czy faktycznie policjanci powinni domagać się wejścia na teren instytucji – jednak nie zrobił tego. Mężczyzna odpowiadający za nadzór systemu wpuścił policjantów. Dalej poszło szybko: policjanci poprosili, by wezwał swojego kolegę, by razem z nim mogli pójść na teren wewnątrz placówki. Następnie strażnik dał się obezwładnić – policjanci poprosili go o dowód osobisty, po czym oświadczyli, że mają nakaz jego aresztowania. Wtedy został skuty kajdankami i zakneblowany taśmą. Gdy pojawił się drugi, również został w ten sposób potraktowany.

„Policjanci” nie niepokojeni przeszli do jednej z sal wystawienniczych, wyjęli z ram obrazy i wyszli. Zajmowali się swoją robotą długo i bez pośpiechu (najczęściej takie akcje trwają kilkadziesiąt sekund), opuścili budynek po półtorej godzinie, wsiedli do czekającego przed muzeum samochodu i odjechali. Galeria miała jednak kilka kamer, w tym te skierowane na wyjście z placówki oraz filmujące wnętrze pomieszczenia ochrony. Złodzieje przed wyjściem zadbali o to, by zabrać ze sobą taśmy z nagraniami.

Jeden ze skradzionych obrazów: Rembrandt, A lady and gentleman in black (źródło: Wikipedia)

Jeden z trzynastu

Rankiem pracownicy galerii znaleźli potłuczone szkło i zniszczone ramy w Pokoju Holenderskim, skąd skradziono 12 obrazów. Złodzieje wzięli to, co łatwo było zwinąć i schować. Być może dlatego ocalał jeden ze znajdujących się tam bardzo cennych obrazów – autoportret Rembrandta. Zniknęło coś jeszcze, trzynasty obraz, małe dzieło pędzla Maneta, 10 na 13 cali, wyjątkowo łatwy do transportu. Problem w tym, że według zapisów czujników ruchu do pomieszczenia, w którym się znajdował, złodzieje nie weszli. Obraz zniknął, choć nie znajdował się nawet na trasie ich przemarszu, nawet w jednym z bocznych pokojów.

Zapisy z czujników pokazały za to, że do pomieszczenia, w którym Manet był eksponowany, wchodził strażnik patrolujący teren muzeum. A dokładniej – to on wszedł tam jako ostatni, zanim obu strażników skuto i oklejono srebrną taśmą montażową.

Gdy do muzeum wpadła prawdziwa policja i FBI, dość szybko ustalono, że to właśnie jeden ze strażników znajduje się w kręgu podejrzanych. Ale – choć to jego ślady prowadziły do trzynastego obrazu – śledczy nie wysnuli przez lata żadnych wniosków. Strażnik przez cały napad siedział ze swoim towarzyszem skuty i związany, wcześniej nie opuszczał muzeum. 13 obraz przepadł jak kamień w wodę wraz z tuzinem tych z Pokoju Holenderskiego.

W muzeum eksponowana jest kolekcja zgromadzona przez Isabellę Stewart Gardner, bogaczkę, która na przełomie XIX i XX wieku zamieniła rodową fortunę na około 16 tysięcy dzieł sztuki. W bostońskim Fenway odtworzyła wnętrze weneckiego pałacu, nie zapominając o detalach architektonicznych i starannej aranżacji wewnętrznego dziedzińca. A w środku swojego domu umieściła najcenniejsze prace Tycjana, Vermeera, Botticellego, Degasa, Rembrandta i wielu innych mistrzów pędzla. Była w posiadaniu rzeźb, a także manuskryptów i drogocennych ksiąg (o kradzieżach książek też pisaliśmy). Isabella Gardner zmarła w 1924 roku i wszystkie skarby udostępniła dla masowego odbiorcy. Zgodnie z jej wolą galeria miała pozostać w stanie nienaruszonym – nie wolno było jej uszczuplić, wzbogacić ani zmienić układu ekspozycji. Gdyby kiedykolwiek nie uszanowano jej dyspozycji, kolekcja w całości wraz z domem i przynależnym do niej gruntem przypadłaby Uniwersytetowi Harvarda.

13 obrazów, które zostały skradzione, placówka nie mogłaby sprzedać nawet w zamian za najcenniejsze eksponaty świata. I teraz nie może zrobić nic, poza wyeksponowaniem pozostałych po kradzieży ram.

Trzynasty obraz: Manet, Chez Tortoni, źródło: Wikipedia

Nieznani sprawcy

Kradzież odbyła się na spokojnie – dwóch niezamaskowanych przestępców, przebranych za stróżów prawa, zapukało do drzwi galerii i zostało wpuszczonych przez jednego ze strażników. Wpuścił ich ten strażnik, który nadzorował systemy bezpieczeństwa, w tym nieliczne kamery, a nie ten, którego niewyjaśniona obecność w pokoju, z którego dokonano kradzieży, nie doprowadziła potem śledczych do żadnych wniosków. Obaj strażnicy zostali obezwładnieni i pozostawali od początku napadu w pokoju ochrony – czujniki ruchu wskazały, że podczas napadu po muzeum poruszali się tylko złodzieje.

Złodzieje mieli mnóstwo czasu – działali w nocy, mając gwarancję, że nikt nie zainteresuje się zamkniętym bezpiecznie budynkiem muzeum, wyjęli z ram obrazy, spakowali (nie wiemy jak) płótna i wynieśli je poza budynek. Po kradzieży wrócili do pokoju ochrony i zabrali ze sobą taśmy wideo, na których nagrywały się ich działania. Zapisami z czujników ruchu nie zainteresowali się – dowodziły tylko tego, że poruszali się po budynku.

Muzeum nie posiadało dodatkowych zabezpieczeń w postaci alarmów uruchamiających się w jakikolwiek automatyczny sposób lub uruchamianych ręcznie. Strażnicy zaniedbali jednej jedynej i w tym wypadku kluczowej procedury, która uniemożliwiłaby napad – nie sprawdzili, czy policjanci naprawdę zostali wysłani przez dyspozytora do sprawdzenia czegoś niepokojącego w placówce.

Kliknij tutaj, aby wyświetlić treść z YouTube.
Dowiedz się więcej w polityce prywatności.

Oczywiście można zakładać, że wszystko to nie było błędem, a celowym, zgodnym działaniem jednego ze strażników i dwóch złodziei lub całej czwórki – jednak przez 30 lat strażnicy (ani ich rodziny) nie zmienili swojego stylu życia, nie robili wrażenia nagle wzbogaconych, choćby w niewielkim stopniu.

Śledztwo trwało długo i sprawa oficjalnie do dziś nie jest zamknięta. Według śledczych z FBI kradzież była dziełem specjalistów z kręgów miejscowej przestępczości zorganizowanej. Obrazy miały zostać na miejscu, a zgodnie z innymi tropami – opuścić Stany. W kradzież mieli być zaangażowani Włosi, ale być może Irlandczycy, w tym ci powiązani z Irlandzką Armią Republikańską. Do śledczych i do detektywów amatorów zgłaszali się pomniejsi mafiozi i zupełnie zwyczajni obywatele, zeznając, że na pewno wiedzą, co stało się ze skarbem. Jednak każdy trop prowadził donikąd.

FBI dołączyło do kampanii muzeum na rzecz odzyskania dzieł i podtrzymało informację o nagrodzie za ich zwrot. Śledczy nieraz twierdzili, że znają sprawców napadu, a także że obrazy wędrują między przestępcami Bostonu, Connecticut i Filadelfii – ale do dziś nie poznaliśmy rozwiązania tej zagadki.

Powrót

Komentarze

  • avatar
    2020.11.19 13:38 aloysius

    > dwóch niezamaskowanych przestępców, przebranych
    > za stróżów prawa, zapukało do drzwi galerii i
    > zostało wpuszczonych przez jednego ze strażników

    Najsmutniejsze jest to, że nawet w Polsce jak policjant jest umundurowany, to nie da się nijak sprawdzić jego tożsamości, bo nie musi pokazywać legitymacji.

    Fałszywy policjant w mundurze z Allegro może pozyskać nasze dane osobowe (legitymiwanie) i rozebrać nas do naga (kontola osobista).

    I nic – chcę to podkreślić – nic nie możesz z tym zrobić.

    No chyba że kiedyś będzie siła polityczna, która odważy się zmienić ustawę o policji i ograniczyć im uprawnienia.

    Odpowiedz
    • avatar
      2020.11.20 10:35 K6T

      Wystarczyłoby dać każdemu policjantowi kod QR na mundur, który możesz zeskanować i potwierdzić jego tożsamość i przynależność do jednostki

      Odpowiedz
      • avatar
        2020.11.20 11:46 Wujek Pawel

        A slyszales o tym, ze taki kod mozna sobie wygenerowac?

        Odpowiedz
        • avatar
          2020.11.20 12:23 K6T

          A słyszałeś kiedyś o hyperlinkach i bazach danych?

          Odpowiedz
          • avatar
            2020.11.20 14:38 roch

            Nie potrzeba linków ani baz, wystarczy żeby kod QR zawierał podpis elektroniczny. Taki kod powinien być na legitymacji którą policjant – również umundurowany – powinien (należy zmienić prawo) okazywać na żądanie.

            No, ale już widzę te komentarze policyjnych działaczy i związkowców… wprowadzenie takiego rozwiązania policja nazwałaby „upokarzającym”, „utrudniającym pracę policjantów”, „podważającą respekt do munduru”, „pluciem na honor całej formacji”…

            Traktowanie obywateli jak bydła w chlewie im nie przeszkadza, ale każdorazowa weryfikacja dokumentów policjanta – o, tego już za dużo…

          • avatar
            2020.11.21 00:21 Wujek Pawel

            Tak i co to zmienia? Czytales, ze to mialo miejsce w 1990, czyli jak jeszcze nie byles w planach?

          • avatar
            2020.11.23 15:36 K6T

            @Wujek Pawel popracuj nad czytaniem ze zrozumieniem

    • avatar
      2020.12.03 00:03 lampa

      > Najsmutniejsze jest to, że nawet w Polsce jak policjant
      > jest umundurowany, to nie da się nijak sprawdzić jego
      > tożsamości, bo nie musi pokazywać legitymacji.

      Niby tak, ale Ty też nie musisz. Możesz poznać podstawę prawną takich pomysłów jak legitymowanie. Nie trzeba nosić dokumentów tożsamości, ale trzeba je posiadać, więc na ulicy, jeżeli nie chcesz, to nikt żadnych danych osobowych nie pozna. Ustalnie tożsamości może być związane z różnymi niedogodnościami (np. wyjazd na komisariat-zadupie). Tak czy inaczej dość skutecznie może chronić przed różnymi heheszkami w strojach z internetu. ;)

      Oczywiście możesz też zostać pomylony z kimś innym i następnie skatowany w kiblu przy akurat zepsutym monitoringu…

      Odpowiedz
  • avatar
    2020.11.19 19:36 C. Bolek

    Jeżeli założyć, że 'cudów nie ma’, to najprostrze wytłumaczenie jest takie, że strażnik zabrał 13-ty obraz i zostawił go w miejscu, gdzie przechodzili rabusie, tzn. na ich trasie wędrówki przez muzeum. Czyli wiedział, że będzie napad i był człowiekiem w środku. Inne możliwe (chociaż mniej) rozwiązanie zagadki 13-go obrazu jest takie, że to ony tam byli a potem sfałszowali zapis/log czujników ruchu. Tylko po co? Wystarczyło go zabrać ze sobą.

    Odpowiedz
  • avatar
    2020.11.20 10:03 Olek222

    Spytam, bo się nie znam. Czy zwijając płótno w rulon, farba nie ulega pęknięciom czy skuszeniom, przez to obraz ulega dewastacji i traci diametralnie na wartości?
    Sama farba musiałaby być elastyczna, a wątpię że malarze sprzed setek lat już takie posiadali albo w ogóle przewidywali, że ktoś będzie chciał ich obraz wyjąć z ram i zrolować na czas transportu.

    Odpowiedz
    • avatar
      2020.11.20 10:43 Agnieszka Wesołowska

      Ulega. Trzeba się znać na takich rzeczach, żeby nie zniszczyć kradzionego obrazu. Spędzenie 1,5 godziny przy wycinaniu 12 obrazów (13?) może świadczyć o tym, że panowie byli odpowiednio przeszkoleni w tym zakresie.

      Mam nadzieję, że pomogłam ;)

      Odpowiedz
      • avatar
        2020.11.20 18:10 asdsad

        Ok, ale takie wycinanie zmniejsza wymiary obrazu, bo przecież trzeba go potem z powrotem osadzić. Po 10 kradzieżach i odzyskaniach, jest pewnie wielkości znaczka pocztowego ;) .

        Odpowiedz
        • avatar
          2020.11.20 19:34 Agnieszka Wesołowska

          To może być wyjaśnienie zagadki, dlaczego rzadko kradnie się ten sam obraz dwa razy!

          Odpowiedz
      • avatar
        2020.11.21 00:33 Wujek Pawel

        Chyba obrazu bez ramy na oczy nie widzialas. Nic sie nie wycina, tylko wyciaga z ramy jak juz.

        Odpowiedz
        • avatar
          2020.11.21 10:52 Adam Haertle

          Chyba wyciętego obrazu z ramy nie widziałeś. Poszukaj w Google.

          Odpowiedz
  • avatar
    2020.11.20 10:37 K6T

    „Skradzione dzieła można długo i bezpiecznie przechowywać w miejscu, które nie wymaga strażników ani osób podających porwanemu żywność. Negocjować można długo. Fiasko negocjacji nie niesie ryzyka ofiar.”. No i zachęcił ;)

    Odpowiedz
  • avatar
    2020.11.20 10:43 R.

    Nie wazne kto ukradl, wazne kto szukal. 1 mld $ to wystarczajaca kwota, aby wiele osbo sie wzbogacilo.

    Odpowiedz
  • avatar
    2020.11.21 08:14 Kor

    Wzbogacić się można na dwa sposoby. Skoro ochroniarzowi nie przybyło pieniędzy na koncie, to drugi sposób to wyjście z długów.
    Wystarczy, że miał wysoki kredyt u lichwiarza i zbliżał się deadline spłaty. W desperacji sprzedał plany muzeum i podstawił się jako „ofiara” napadu. Po operacji wyszedł na zero i mógł żyć spokojnie dalej.

    Wystarczy przesłuchać wszystkich sprzedawców lichwy w Bostonie sprzed 30 lat.

    Odpowiedz
  • avatar
    2020.11.21 11:46 Jacek

    (…)a część z nich posiadacze eksponują z całą świadomością posiadania fałszerstwa.(…)
    A to eksploratorów robi się czarnymi owcami branży…

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Jeśli chcesz zwrócić uwagę na literówkę lub inny błąd techniczny, zapraszamy do formularza kontaktowego. Reagujemy równie szybko.

Jak ukraść obrazy warte pół miliarda dolarów i nigdy nie dać się złapać

Komentarze