Stéphane Breitwieser wchodził w posiadanie dzieł sztuki, odwiedzając małe muzea i galerie. Gdy zainteresowały się nim organy ścigania, w jego kolekcji znajdowało się już 250 cennych przedmiotów. Wszystkie kradzione.
Istnieje możliwość, że Stéphane jest po prostu kleptomanem i odczuwa przymus kradzieży. Zamiast interesować się butami w sklepach, łyżeczkami w prywatnych domach lub solniczkami w restauracjach, odczuwa fascynację dziełami sztuki. Ma nawet dość sprecyzowane zainteresowania – najbardziej lubi mistrzów flamandzkich z XVI i XVII wieku, ale nie pogardzi żadną okazją do wzbogacenia swojej kolekcji.
Określenie „kolekcja” nie jest już niestety aktualne – lwia część tego, co nakradł, przeminęła z wodą, w momencie gdy madame Breitwieser posiekała płótna na paski i wrzuciła je do pobliskiego kanału Rodan-Ren. A ponieważ tym samym precyzujemy, gdzie zamieszkiwał Stéphane ze swoją mamą, to zaczynamy właściwą część opowieści.
Uroczy młodzieniec
Stéphane Breitwieser nawet po trzydziestce miał młodzieńczy wygląd i uroczy uśmiech, którym zaskarbiał sobie ludzką życzliwość. Pracował jako kelner, a gdy chciał poznać nowe miasto czy kraj – po prostu zmieniał pracę. Był solidnym, pogodnym pracownikiem, był także stabilnym, godnym zaufania partnerem dla swojej dziewczyny, Anne-Catherine Kleinklauss. Ze względu na nieco koczowniczy tryb życia nie kupił sobie ani nie wynajął samodzielnego mieszkania i jako dojrzały mężczyzna stale mieszkał z matką, Mireille Breitwieser, z zawodu pielęgniarką z Miluzy.
Ten miły mężczyzna szczerze kochał sztukę i z Anne-Catherine często zwiedzał różne muzea, nie pomijając żadnej, nawet najskromniejszej placówki kulturalnej. O dziełach, które szczególnie ukochał, wiedział bardzo dużo i często umiał poprawić błędy popełniane przez ludzi wykształconych, nawet biegłych sądowych.
Momentem zwrotnym w jego życiu była wizyta w zamku*, w którym prezentowano m.in. obraz Christiana Wilhelma Dietricha. Nieduże płótno osadzone w drewnianych ramach za pomocą gwoździków – im dłużej przyglądał się mu Stéphane, tym bardziej był oczarowany pięknem namalowanej postaci, głębią spojrzenia jej oczu, podobieństwem do dzieł Rembrandta. Młodzieniec delikatnie poruszył płótnem, które było swobodnie zamocowane na ścianie galerii, bez żadnych kabli, urządzeń alarmowych, bez sensownych zabezpieczeń. Anne-Catherine stanęła na czatach, sprawdzając, czy do sali ekspozycyjnej nie zajrzy senny pracownik albo zbłąkany turysta. Stéphane gwoździk po gwoździku ostrożnie uwalniał płótno, aż udało mu się je bez hałasu wymontować z ramy i schować pod kurtką. Nie niepokojony opuścił muzeum.
Pomiędzy 1995 a 2001 rokiem urocza para wyniosła z muzeów około 250 dzieł sztuki różnego typu. Stéphane „zakochiwał się” w płótnach starych mistrzów, a także bibelotach ze srebra i kości słoniowej, XVIII-wiecznej porcelanie i średniowiecznej broni czy zabytkowych instrumentach muzycznych. Przez 6 lat pozyskiwał w ten sposób przeciętnie nowy skarb średnio co 2 tygodnie. Nigdy nie przygotowywał kradzieży, nie monitorował terenu, nie zapoznawał się z planami zabezpieczeń – po prostu na miejscu brał, co chciał, wsuwał zdobycz pod płaszcz i wychodził.
Budowa i destrukcja prywatnej kolekcji dzieł sztuki
Stéphane Breitwieser nie spieniężał swoich nabytków. Po 6 latach działalności zgromadził dobra o wartości pomiędzy 1,25 do 1,9 miliarda dolarów. Trzymał je w swoim pokoju w mieszkaniu matki, porządnej kobiety starej daty, zadowolonej, że jej syn jest miłym, spokojnym chłopcem. W kolekcji znajdowały się m.in. dzieła Cranacha, Pietera Breughela Młodszego, Watteau, wyceniane na kilka milionów dolarów każdy, w rzeczywistości bezcenne. Kolekcję tworzył, odwiedzając nieduże placówki kultury na terenie sześciu państw – rodzinnej Francji, Szwajcarii, Austrii, Niemiec, Belgii, Holandii. W tak niezwykle aktywny sposób zwiedził około 200 muzeów.
Ostatnim było muzeum Muzeum Richarda Wagnera w Lucernie w Szwajcarii. Muzeum to posiadało m.in. uroczą trąbkę z 1584, jedną z trzech takich cacek na świecie, wartą, bagatela, około 50 tysięcy dolarów. Muzeum to, tak jak i inne, nie było wyposażone w systemy alarmowe, ale tym razem podejrzanego osobnika w długim płaszczu zauważył strażnik. Stéphane nie czekał na pytania i czym prędzej wziął nogi za pas. Ale ponieważ nie był zawodowcem, który robi swoje i w przypadku niepowodzenia bierze się za inny projekt, wrócił do tego muzeum już po dwóch dniach.
Stéphane Breitwiese pokazał tym samym, że przede wszystkim jest kleptomanem, którego do kradzieży pcha przymus, a nie wizja zysku. Stéphane’a namierzył miejscowy dziennikarz, który przyszedł zbierać materiał o niedawnej kradzieży, a dla towarzystwa zabrał swojego pieska. Pies wykazał więcej rozsądku niż setki pracowników okradanych muzeów – rozszczekał się jak szalony, gdy zobaczył postać w dziwnym płaszczu. Zaalarmowany strażnik, ten sam który niedawno widział złodzieja, przypędził na miejsce.
I dalej pewnie się już domyślacie: szast-prast i do aresztu.
Aresztowany Breitwieser z wielką chęcią rozpoczął współpracę z policją. Wcale mu nie zależało na ukrywaniu faktów. Przedstawił dokładną listę swoich zdobyczy i oczywiście podał adres, pod którym cała kolekcja powinna się znajdować. Był naprawdę dumny ze swoich dokonań i bardzo chciał się nimi chwalić.
Nie wziął pod uwagę, że jego szacowna mama, madame Mireille Breitwieser, strasznie się zdenerwuje tym, że jej miły syn został aresztowany przez jakichś Szwajcarów i czeka diabli-wiedzą-gdzie na ekstradycję. Szwajcarzy potrzebowali aż 19 dni, by zorganizować zgodę na przeszukanie mieszkania Breitwieserów, a mamie Breitwieser ten czas wystarczył, by wpaść w furię, a potem przeprowadzić akcję wychowawczą. Madame Breitwieser wpadła bowiem na to – ni mniej, ni więcej, właśnie tak z oburzeniem zeznawała francuskim policjantom – żeby ukarać swojego nieodpowiedzialnego syna poprzez zniszczenie tych wszystkich przedmiotów, które wydawały mu się tak cenne, a w jej oczach były niczym więcej jak tylko stratą czasu i energii.
W zapalczywym gniewie wpadła do pokoju syna i rozpoczęła dzieło zniszczenia. Płótna poszatkowała nożyczkami. Malowane deski połamała z rozmachem. Ceramikę, srebro, artefakty i instrumenty oraz sieczkę z płócien i drzazgi z desek zatargała nad kanał w pobliżu domu i cisnęła z obrzydzeniem w głębinę. Nieco naiwnie, bo kanał w tym miejscu jest wyjątkowo płytki.
I tak przepadły na wieczność skarby kultury światowej.
Wyznania złodzieja i jego matki
Śledczy podkreślali, że cała sprawa była dla nich niewiarygodnie dziwna. Przez 6 lat niezatrzymywany złodziej bezczelnie kradł z europejskich muzeów wszystko, co chciał, wchodząc i wychodząc z dziełami sztuki pod pachą. Całym jego środkiem ostrożności była na ogół stojąca na czatach dziewczyna. Swoje łupy przechowywał w zwykłym mieszkaniu, a jego matka niespecjalnie interesowała się, skąd synek ma ten czy ów obrazek, rzeźbę czy precjoza. Wiedziała, że syna interesuje sztuka, ale wychodziła z założenia, że to, co gromadzi w pokoju, to takie tam oleodruki, bibeloty i trochę złomu.
Zatrzymana przez policję chętnie zeznała o wszystkim, co syn miał w pokoju i jak surowo go ukarała. Inspektorzy próbowali wyjaśnić jej, jakiej wartości były owe przedmioty i wtedy madame Breitwieser zmiękła – wyjaśniła z płaczem, że zezłościła się na syna nie tylko z powodu kradzieży, ale przede wszystkim dlatego, że został aresztowany przez Szwajcarów, a ona sama pracowała po sąsiedzku w Szwajcarii i przez jego poczynania teraz na pewno jej cofną pozwolenie na pracę!
Stéphane był zrozpaczony, gdy policjanci poinformowali go, że w jego pokoju „ostał mu się jeno sznur” (naprawdę, tylko to, sznur od trąbki). Mireille zaś była smutna, gdy policjanci wyłowili sporą część tego, co wyrzuciła do kanału.
W stan oskarżenia postawiono wkrótce cała trójkę – Stéphane’a z matką oraz jego dziewczynę Annę-Catherine. Wszystko dlatego, że Stéphane ani myślał cokolwiek mataczyć czy ukrywać. O skradzionych dziełach opowiadał długo, chętnie i z pasją. Na sali sądowej wdawał się w dyskusje ze świadkami i biegłymi nie po to, by ukryć swoją winę, a po to, by dokładnie opisać budzące jego najgłębsze emocje dzieło.
Śledztwo i proces trochę się ciągnęły, wyrok ostatecznie zapadł dopiero w 2005 roku. Stéphane’a Breitwiesera skazano na 3 lata więzienia, Mireille za niszczenie mienia i pomocnictwo również na 3 lata, a Anne-Catherine na 1,5 roku za współudział. Sam Breitwieser bardzo przeżył zakończenie procesu, orzeczenie winy i wymiar kary. Zaraz po wyroku targnął się na swoje życie, na szczęście odratowano go.
Czas w więzieniu wykorzystał na pracę nad książką „Wyznania złodzieja dzieł sztuki”. Tam dzieło po dziele, miejsce po miejscu opisał, co i jak kradł w swojej karierze. Czytelnicy podkreślają, że gdyby nie informacja, że jest to historia w 100% prawdziwa, nigdy by nie uwierzyli, że z muzeów nowoczesnej Europy można niepostrzeżenie wynosić obrazy, instrumenty, a nawet 10-metrowy arras i nie zostać zatrzymanym.
Okazja czyni złodzieja
Podczas gdy już na początku lat 90. XX wieku muzea takiej renomy i wielkości jak np. paryskie d’Orsay wpuszczało zwiedzających po prześwietleniu bagażu i sprawdzeniu zawartości kieszeni, gdy w muzeum Muncha w Oslo w każdej sali stoi młody, sprawny, dobrze wyszkolony strażnik, w muzeach nieco mniejszych i rzadziej uczęszczanych jedynym zabezpieczeniem bywa kulawy alarm włączany po zamknięciu, a jedyną ochroną emerytowany pracownik muzealnictwa. Tak bywa do dziś. W polskich muzeach można liczyć na okrzyk „A co pan robi!”, gdy za bardzo się przybliży nos do obiektu, ale w większości małych placówek w Europie miłośnik sztuki wpuszczony na wystawę może snuć się nie niepokojony całymi godzinami po całym budynku. Nawet wyjący alarm nie musi nikogo niepokoić, nikt też nie przejmie się tym, że nie są chronione np. okna.
Stéphane Breitwieser nie był zawodowcem. Nie znał się na włamaniach, na systemach przeciwwłamaniowych, nie był człowiekiem-pająkiem, wchodzącym do obiektów przez okna. Upatrzywszy jakiś cenny zabytek sprytnie wynosił swoje łupy, na ogół zwyczajnie wpychając je pod kurtkę lub długi płaszcz. Kupował bilet – i kradł. Jak skomentowała Alexandra Smith z londyńskiego Rejestru Sztuki Utraconej: „Wiele osób spodziewa się, że dzieła sztuki będą dobrze chronione za pomocą alarmów i zacisków, ale Breitwieser wyraźnie zrozumiał, że większość nie jest, więc brał sobie to, co chciał”.
Sprawa ta u progu XXI wieku zwróciła uwagę opinii publicznej na brak odpowiedniego bezpieczeństwa w galeriach i muzeach wielu miejscowościach europejskich. Placówki dysponujące dziełami o wartości setek tysięcy, a nawet milionów dolarów na ogół nie są chronione w żaden przyzwoity sposób, bo to po prostu kosztuje zbyt wiele. Dzieła będące świadectwem dorobku kulturowego naszej cywilizacji prezentowane są przez placówki państwowe i prywatne – i niespecjalnie są chronione. W połowie I dekady XXI wieku szacowano, że kradzieże dzieł sztuki sięgają 8 miliardów dolarów rocznie, większość na zlecenie kolekcjonerów z USA i Bliskiego Wschodu – a mimo to stan bezpieczeństwa placówek muzealnych do dziś w niewielkim stopniu odbiega od tego, jaki sprzyjał działaniom Stéphane’a Breitwiesera.
Zamiast epilogu
Nasz bohater wrócił na łamy gazet jeszcze dwukrotnie i to nie z powodu działalności literackiej czy celebryckiej. W kwietniu 2011 r. policja odkryła 30 skradzionych prac podczas ponownego przeszukiwania jego domu. W 2013 r. został skazany na kolejne trzy lata więzienia. Drugi raz aresztowano go całkiem niedawno, w lutym 2019. Był pod obserwacją policji od 2016, wtedy bowiem namierzono go, jak próbował sprzedać na eBayu skradziony w Saint Louis XIX-wieczny przycisk do papieru. Rewizja w domu Shephane’a pozwoliła na dokonanie kolejnych odkryć – rzymskie monety z muzeum archeologicznego i inne dzieła z skradzione z niemieckich galerii.
A w domu jego matki znaleziono 163 000 euro w gotówce ukrytej w wiadrach. Można bardzo kochać sztukę i ją kolekcjonować, ale żyć trzeba…
*W jednych źródeł był to zamek Gruyeres w Szwajcarii, wg innych w Bonn w Niemczech.
** Piesek został nagrodzony przez miejscową policję dożywotnim zapasem karmy.
Komentarze
Interesujący jak zwykle artykuł i lekko opisana historia jednak osobiście nie kupuje zapewnień matki że pocięła żeby zrobić na złość synkowi, wiedziała co robi tylko nie ogarnęła że kanał za płytki
Ja też bym nie uwierzył, gdybym nie znalazł się w podobnej sytuacji. Moja matka po złości zaczęła niszczyć kolekcję książek bo wpadła w szał i wykorzystała moment gdy nikogo nie było w moim domu. Do dzisiaj nie wierzy ile była ona warta (chociaż tylko ułamek tego co ta opisywana tutaj) i raczej już nigdy nie będzie miała możliwości wstępu do domu bez kontroli.
Chyba zainteresuję się sztuką.
Matkę powinni skazać na dożywocie. Kradzież to jedno, a niszczenie to drugie.
Spokojnie. Ona utopiła falsyfikaty, które zniszczyła woda. Prawdziwe zaostały zachowane i skrzętnie ukryte :)
Bingo
sztuka szuka samouka!