Jeśli ktoś myśli, że wystarczy się włamać na czyjąś skrzynkę, by podszywać się pod właściciela i naciągać ludzi, to się myli. Do tego trzeba talentu. Zupełnie tak samo jak do aktorstwa. I pewnie dlatego jedno z wielkich oszustw zdarzyło się w Hollywood.
W 1999 roku Hollywood wypuściło błyskotliwą komedię z uroczą Sharon Stone w roli muzy. Bohaterka filmu mieszkała luksusowo na koszt osób, które miała natchnąć do działania, przyjmowała kolejne prezenty i uśmiechała się radośnie. Nikt nie wiedział, skąd się wzięła i co w zasadzie robi, ale pewnego pięknego dnia okazało się, że ma niezmierzony wpływ na środowisko. Kobieta znikąd. „Bajeczka” powiecie, „wymyślony scenariusz” powiecie. A nie, wcale nie. Kilkanaście lat później według nieco zmodyfikowanego planu ktoś przeprowadził podobne oszustwo. Ktoś. No, właśnie – kto?
Historia fotografa
Amy Pascal – to nazwisko jest doskonale znane w branży filmowej. Amy jest producentką filmową, ma w swojej karierze szefowanie Columbia Pictures, do 2015 roku była współprzewodniczącą Sony Pictures Entertainment, obecnie prowadzi własne przedsięwzięcie – Pascal Pictures. Odpowiadała za produkcję takich dzieł, jak Dzień Świstaka, Małe Kobietki, Przebudzenia, The Post i kolejne części Spidermana. Uznawana była za jedną z najbardziej wpływowych kobiet w przemyśle filmowym. To ona decydowała o sukcesach i upadkach.
Latem 2017 od Amy Pascal na skrzynkę młodego, niezależnego i bardzo ambitnego fotografa przyszedł mail z propozycją realizacji interesującego projektu, który otworzyłby mu drogę do kariery. Fotograf zachował rozsądek i wykazał ostrożność – sprawdził dokładnie adres, spod jakiego przyszła wiadomość. Domena pascalfilms.com wyglądała autentycznie, choć akurat w tym momencie nie można jej było znaleźć w internecie. Ale to go nie dziwiło, bowiem dwa lata wcześniej po włamaniu na pocztę Sony Pictures maile Pascal zostały upublicznione (i nie pokazał się w nich obraz sympatycznej kobiety) i wydawało się zrozumiałe, dlaczego teraz producentka rezygnuje z promowania się w internecie.
Wycieczka do Indonezji
Fotograf zadzwonił pod podany w mailu numer i omówił szczegóły zlecenia, które miałby realizować w Indonezji. Rozmówczyni wykazała się dużą wiedzą nt. jego pracy i kontrahentów, daleko większą niż standardowe zapoznanie się z portfolio, swobodnie przytaczając fakty i rzucając nazwiskami. Doskonale znała branżę, poszczególne osoby, ich nawyki, dziwactwa, drobiazgi świadczące o pogłębionych kontaktach osobistych. Przesłała mu mailem bardzo profesjonalnie zredagowany kontrakt, w którym zobowiązywała się do opłacenia z góry kosztów transportu, tłumaczy, wyżywienia, a także do pokrycia innych koniecznych wydatków z podróży. Plus, oczywiście, wynagrodzenie za tydzień pracy. Kontrakt nie budził zastrzeżeń – podpisał go więc i odesłał skan. Omówił szczegóły zlecenia, po czym wsiadł do samolotu do Dżakarty.
W Indonezji miał spędzić tydzień, realizując krótki dokument, niezbędny do zorganizowania poważniejszej produkcji filmowej. W połowie pobytu „Amy Pascal” poprosiła fotografa o przedłużenie pobytu o kilka dni. Wydzwaniała kilka razy dziennie, również o dziwnych porach, reagując ze złością na objawy zmęczenia u rozmówcy. Wykazywała niespotykaną czujność na każdą zmianę tonu w głosie fotografa. Wyraźnie nie chciała pozwolić, by zaznał chwili ciszy i w niej poczuł jakiekolwiek wątpliwości. Przeprosiła za brak przelewu, na który czekał, i podała tak wiarygodną przyczynę opóźnienia, że nie przyszło mu do głowy podejrzewać cokolwiek złego. Wkrótce rozmówczyni zleciła mu kolejną podróż, tym razem na Bali. Fotograf poprosił o spotkanie osobiste lub na Skype podczas czatu wideo. Rozmówczyni udało się jednak tak przekonująco zmanipulować mężczyznę, że ten podjął kolejne zlecenie bez weryfikacji i bez pieniędzy na koncie.
Na czym polegało oszustwo?
Wrócił, bo skończyły się mu pieniądze. Tłumaczył, że wycofuje się z projektu. „Dość tego” powiedziała „Amy Pascal”. „Spotkamy się. Proponuję Nowy Jork”. Do spotkania jednak nie doszło. Mail, który do niej napisał w tej sprawie, odbił się od serwera – nie ma takiego adresu. Rozmówczyni jednak dzwoniła wytrwale co dnia, a fotograf wciąż odbierał. Wreszcie znudziła się.
Fotograf początkowo zupełnie bezskutecznie próbował zainteresować sprawą FBI. Nie byli zainteresowani, skala oszustwa wydawała się za mała. Skontaktował się więc z biurem Amy Pascal. „Dzień dobry panu, tak, wiemy, nie jest pan pierwszy, który do nas z tym dzwoni”. Fotograf był w szoku, gdy usłyszał głos prawdziwej Pascal: mówiła tak, jak jego dotychczasowa rozmówczyni, mieszając nowojorskie i środkowo-zachodnie akcenty, również barwa głosu wydawała się niemalże identyczna. Prawdziwa Pascal jednak lekko sepleni i to ją różniło od naśladowczyni.
Artysta potrzebował pół roku, by wykonać telefon, który zweryfikował zleceniodawczynię. Pół roku w plecy i 65 000 dolarów. Część z tych pieniędzy to nie tylko zwykłe wydatki na np. jedzenie w „podróży służbowej”. Zleceniodawczyni, gdy był w Indonezji, prosiła go, by wydał własne, stosunkowo niewielkie pieniądze (np. 3000 dolarów) na koszty tłumaczy lub przewodników. Organizowała miejscowego kuriera, który podjeżdżał motorowerem, uśmiechał się, mówił coś niezrozumiale i odjeżdżał w zieloną dal. „Nie martw się, oddam ci, jak wrócisz, wpłacę je razem z honorarium” mówiła „Amy Pascal”.
US Marine
Rudy Reyes, zanim został aktorem, przewlókł się przez wszystkie współczesne wojny, w które akurat angażowała się Ameryka. Zna się na zabijaniu, jest doskonałym znawcą systemów walki, świetnie nawiązuje kontakt z ludźmi, ma interesującą twarz i to jest dokładnie to, czego przemysł filmowy potrzebuje. Więc gra. Głównie siebie.
Agent aktora, Adam Handelsman, został powiadomiony telefonicznie przez Beau Flynna, znanego producenta, że Rudym interesuje się Kathleen Kennedy, szefowa Lukasfilm. Jej wytwórnia właśnie miała się szykować do wyprodukowania piątej części Indiany Jonesa i do takiej produkcji, według zapewnień Flynna, Reyes nadawałby się idealnie. Reyes z Handelsmanem połączyli się z Kennedy. Ich rozmówczyni po 10 minutach poprosiła o przerwanie konferencji i dwie osobne rozmowy, skarżąc się na jakość połączenia.
Rozmowa z aktorem początkowo była merytoryczna i profesjonalna, ale po pół godzinie Kennedy zaczęła składać propozycje seksualne. „Zrobię z ciebie gwiazdę, jak z Harrisona Forda albo Toma Cruise’a, jeśli przyjedziesz do mnie i będziesz miły”.
Reyes jednak nie chciał być miły i zdegustowany rozmowę zakończył. Następnego dnia do Adama Handelsmana zadzwonił wściekły Flynn, twierdząc, że Reyes molestował producentkę i składał niemoralne propozycje, a ta wszystko nagrała i teraz Reyes będzie mieć kłopoty. Agent zachował przytomność umysłu i odpowiedział, że w sądzie można przedstawić tylko te nagrania, na zapis których zgodziły się obie strony. Flynn rzucił słuchawką w złości.
Tyle że to nie był Flynn. Ani Kathleen Kennedy.
W tym czasie inny weteran Marines, nie tak medialny jak Reyes, odebrał telefon od mężczyzny, który przedstawił się jako Jason Cohen. Marine otrzymał od Cohena propozycję pracy w charakterze dyrektora ochrony szefa The Blackstone Group L.P. Stephena Schwarzmana, planującego organizację przedsięwzięcia filmowego. Przedsięwzięcie miałoby mieć miejsce w Indonezji.
Weteran wyraził zainteresowanie i w dalszej kolejności skontaktowała się z nim pani Christine Hearst Schwarzman, prawniczka, reprezentantka Stephena. Marine od początku rozmowy nie wątpił w jej tożsamość, tak silny miała akcent z Con Island. Najpierw zażądała idiotycznego testu na bezwzględność i agresywnego zachowania w stosunku do Jasona Cohena. Rozegrała to tak dobrze, że weteran zrobił, o co go poprosiła, choć propozycja zwalniania z hukiem obcego mu mężczyzny wydała się głupia. Następnie, już na Skype, nakłoniła go, by zdjął koszulkę i pokazał, jak jest zbudowany. Sama odmówiła włączenia kamery – ze względów bezpieczeństwa. „Jakie śliczne tatuaże, no, buziaczki, buziaczki” cmokała i przekonywała go, że to zachowanie takie jak między przyjaciółmi. Wyciągnęła od niego listę kontaktów do innych specjalistów ds. bezpieczeństwa: snajperów, żołnierzy sił specjalnych i byłych żołnierzy Zielonych Beretów. Skontaktowała się kolejno ze wszystkimi. Każdemu robiła „test na bezwzględność”. Co bardziej atrakcyjnych przekonywała też do cyberseksu. Czemu nie, w końcu szefowa płaci.
Ale szefowa nie płaciła. Weteran pojechał do Indonezji, „do pracy”, wydając 2800 dolarów z własnej kieszeni na różne wydatki, a spodziewając się w zamian 10 000 dolarów za analizę bezpieczeństwa różnych hoteli w różnych lokalizacjach. Miejscowi, którzy mieli mu pomagać, zachowywali się dziwnie, wyciągali odeń pieniądze, śledzili, a nawet próbowali porwać. Przypadkowy starszy mężczyzna, którego Amerykanin poprosił o pomoc, mamlał pod nosem „źli ludzie, bardzo źli ludzie”. Marine w końcu się wściekł i wrócił do kraju.
Twierdzi, że do końca był przekonany, że jego rozmówczyni to niestabilna emocjonalnie, wulgarna alkoholiczka, upojona władzą jak wielu bogatych ludzi, których w życiu spotkał. Dopiero komunikat z banku, że nie tylko nie otrzymał pieniędzy na konto, ale i konta pani „Schwarzman”, które polecił sprawdzić, nie istnieją, uzmysłowił mu, że stał się celem nieprawdopodobnego oszustwa.
Utalentowana oszustka
Jedno wiadomo o osobie, która podszywała się pod kolejne „bold and the beautiful” potentatki – jest nieprawdopodobnie utalentowaną aktorką. To wciąż jedna i ta sama osoba, analiza zachowanych nagrań z rozmów potwierdziła to ponad wszelką wątpliwość. Wcielała się wiarygodnie w miliarderkę Gigi Pritzker, producentkę Sherry Lansing, prezeskę 20th Century Fox Stacey Snider, Lesli Linkę Glatter, reżyserkę odpowiedzialną choćby za Homeland, The Walking Dead i Mad Men. Jest doskonała w odgrywaniu potentatek z Hollywood i bogaczek z Nowego Jorku. Naśladuje swobodnie akcenty, również brytyjski. Nawiązuje kontakty nie tylko z Amerykanami – poszkodowani są ludzie z Wielkiej Brytanii oraz Kanady. Naciągała – zawsze według tego samego schematu, w którym ofiara udaje się do Indonezji i musi zaangażować swoje środki z powodu problemów z przelewami – ludzi, o których zawsze dużo wiedziała. Lesli Linka Glatter od ponad dwóch lat otrzymuje zapytania od przyjaciół o projekty, które rzekomo ma realizować. Dzwonią do niej przyjaciele, znajomi, aktorzy, agenci i mówią coś w rodzaju „słuchaj, odnośnie tej naszej ostatniej rozmowy…” i przytaczają dziesiątki wiarygodnych informacji – problem polega na tym, że ona z żadną z tych osób o tych projektach nie rozmawiała. „No jak to? Dzwoniłaś do mnie…!”. „To przerażające” mówi Glatter.
Glatter zawiadomiła najpierw policję i FBI, ale początkowo reakcja tych służb była taka jak w przypadku fotografa – kwota oszustwa za mała, dajmy sobie spokój ze ściganiem. Wtedy producentka wynajęła prywatnych śledczych. Ci zdołali ustalić, że oszuści używają aplikacji umożliwiających zmianę numeru, z którego dzwonią, a wszystkie maile były w rzeczywistości założone na GoDaddy. I to właściwie wszystko, co udało im się sprawdzić.
Odpowiednie służby zainteresowały się sprawą dopiero wtedy, gdy do Glatter zadzwonił wysoko postawiony urzędnik z Waszyngtonu. „Glatter” starała się przezeń namierzyć grupę wojskowych, rzekomo do pracy przy serialach Homeland i The Walking Dead. Ups! Będziemy wyjaśniać, proszę pani.
Oszustka, wybierając swoje ofiary, ma o nich ogromną wiedzę. To oczywiste, że część z takich informacji wiele osób po prostu umieszcza w internecie. Sieci społecznościowe, strony internetowe, dorobek zawodowy – wyczerpującą analizę można zrobić, dysponując nawet nickiem, jeśli tylko jest charakterystyczny. Jednak analiza tych przypadków wskazuje, że Tajemnicza Pani wie o swoich rozmówcach również rzeczy, których w internecie na pewno nie ma. I nie jest wcale wiadome, w jaki sposób powzięła tę wiedzę.
Być może – ale tylko być może – oszustka jest Azjatką, bo niektóre z ofiar twierdzą, że w jej głosie wyśledziły pewne typowe, acz delikatne zmiany dykcji. Jedną z jej osobowości jest rola chińskiej producentki filmowej, która mówi po angielsku – z chińskimi wtrąceniami radziła sobie bardzo dobrze. Być może ma dzieci, bo zdarzyło się, że do nich się zwracała podczas rozmowy z ofiarą – nie ma jednak pewności, czy dzieci to nie jest część jej roli.
Jedno wiadomo na pewno – wszystkie wcielenia Tajemniczej Pani kierowały swoje ofiary do Indonezji. Tam pojawiali się wszyscy, którzy dawali się oszukać. I tam dawali się naciągać poprzez opłacanie nieoczekiwanych wydatków lub przekazywanie pieniędzy „kurierom” na kwoty od 1000 do 7000 dolarów. Zdarzyło się, że niektóre z ofiar trafiały do Indonezji parokroć i w sumie zostawiły tam około 50 000 dolarów. Tam dla „szefa”, który w Indonezji koordynuje akcją, pracuje cała grupa miejscowych, „złych ludzi”. Niestety, dalej znów nic nie wiadomo, bo portrety pamięciowe tubylców sporządzane przez białych, lądujących w upalnej Dżakarcie, są na nic.
Kradzież tożsamości
I tak dochodzimy do zagadnienia, jakim jest kradzież tożsamości. Skomplikowana, wielopłaszczyznowa, doskonała tak bardzo, że osoba, której tożsamością władają oszuści, czuje się tak, jakby posiadała złą siostrę bliźniaczkę. To wyjątkowej klasy oszustwo przewyższające prymitywne przewały na skradziony dowód osobisty czy skopiowany numer personalny. „Rozmawialiśmy przecież” mówią przyjaciele Lesli Glatter, ludzie, którzy znają ją od lat i wiedzą, jak mówi, jaki ma ton głosu, jakich sformułowań używa. „To przecież byłaś ty!”.
Jedna z poszkodowanych hollywodzkich producentek złożyła pozew przeciwko nieznanemu sprawcy o wpływanie z premedytacją na emocje. Argumentowała, że w wyniku podżegania sprawcy doznała (cytat z pozwu) „skrajnego upokorzenia, wstydu, udręki psychicznej i emocjonalnego niepokoju„. W pozwie brak konkretów dotyczących tego, kogo należy pociągnąć do odpowiedzialności, ale dla kogoś, kto stracił tożsamość, taki pozew może być krokiem do odzyskania jej. A być może nawet pozwoli dochodzić odszkodowań od dostawców usług telefonicznych i internetowych, którzy nie wypracowali odpowiednich mechanizmów zabezpieczających, uniemożliwiających podszywanie się pod obcy numer telefoniczny czy adres e-mail. To, jak zagadnienie ugryźć, obmyślają teraz bardzo dobrzy prawnicy bardzo bogatych kobiet. I a nuż coś wymyślą.
Wyrafinowana kradzież tożsamości dzieje się naprawdę, nie tylko w produkcjach Hollywood.
Komentarze
Nieźle. Jestem ciekaw kto to jest.
To jest Satoshi Nakomoto.
Dobrze, że oszukani zaczęli ujawniać, co ich spotkało. Nawet jeśli nie pozwoli to schwytać oszustki / oszustów, przynajmniej ostrzeże kolejne potencjalne ofiary. Na przykład na to, żeby nie pracować bez obiecanych pieniędzy, bez pisemnej umowy – nawet przy najwspanialszym projekcie.
Myślę że na mniejszą skalę, ale niejednego z naszego otoczenia (m.in. dzieci) spotkały podobne oszustwa – wyłudzenia pracy na rzecz oszusta, wyłudzenia wizerunku (niepożądane zdjęcia), wyłudzenia wypowiedzi (do nagrania). Nadzieja na spełnienie marzeń potrafi zaślepić tak, że ofiara nie widzi sygnałów ostrzegawczych. Najsłabiej, że potem ofiary się wstydzą swojej naiwności (oraz tych zdjęć, nagrań itp.) i wcale nie opowiadają o zaistniałej sytuacji, 1) nie dając otoczeniu szansy sobie dopomóc, ani 2) nie ostrzegając kolejnych potencjalnych ofiar.
Zawsze mnie dziwi, że ktoś wsiada do samolotu bez weryfikacji rozmówcy i kasy na koncie.
Zaskakujący jest stosunek marnotrawstwa do uzysku. Skłania ludzi do wydania 50000 na próżno by zgarnąć 3000. Prawie jak nasi komuniści w 70’tych. Prawie, bo oni marnowali $50000 by ukraść $100.
https://youtu.be/i6BmWWsPxDg też dobry przykład;)
ależ to cudowne! dzięki!
Ciekawa historia. Fenomenalny perkusista! (znam od 17 lat [nie osobiście]).
https://www.youtube.com/watch?v=MEo2GUM4SFI