szukaj

26.08.2018 | 08:31

avatar

Agnieszka Wesołowska

Historia o tym, jak Mossad otworzył ośrodek nurkowy w Sudanie

Do operacji specjalnej można stworzyć fałszywe firmy, tożsamości, biura czy dokumenty. Ale trzeba mieć fantazję i determinację Mossadu, by na terenie wrogiego państwa założyć ośrodek wypoczynkowy i udawać instruktorów nurkowania.

Aby zrozumieć genezę tej historii, trzeba spojrzeć na postać jej głównego scenarzysty. Był nim Mieczysław Biegun, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, żołnierz Andersa. To on stał za organizacją ratowania wielu tysięcy osób, którym groziły prześladowania, głód, a nawet śmierć. To dzięki niemu na terenie wrogiego państwa zorganizowano bezpieczny ośrodek przerzutowy.

Nic nie jest tym, czym się wydaje

Menachem Begin był premierem 18. i 19. rządu Izraela. Już jako bardzo młody człowiek zaangażował się w walkę o stworzenie młodego państwa żydowskiego. Zanim został politykiem, był terrorystą, stojącym za porwaniem i śmiercią dwóch żołnierzy brytyjskich oraz masakrą ludności cywilnej w arabskiej wiosce Dajr Jasir. Jako polityk twardo obstawał za walką z OWP, decydował o działaniach zbrojnych mimo sprzeciwów innych polityków Izraela. Był twardy, bezwzględny.

Bezkompromisowy mąż stanu, przez wielu postrzegany jako bezduszny, wycofał się z polityki po śmierci żony. Nigdy nie wyszedł z depresji, która go wtedy przygniotła, przez 8 kolejnych lat opuszczał dom tylko po to, by odwiedzić grób małżonki. Biografowie twierdzą, że prawdziwą przyczyną depresji było co innego – wyrzuty sumienia spowodowane podjęciem decyzji dotyczącej operacji „Pokój dla Galilei”. Pokój dla Galilei nie był bowiem misją pokojową, zginęło wtedy prawie 18 tys. ludzi, w większości ludność cywilna.

Begin ponad wszystko chciał, by państwo Izrael stało się bezpieczną przystanią dla Żydów z całego świata. Był gotów przeznaczać znaczne środki, by zapewnić obywatelom spokój i dobrobyt. To on był jednym z głównych negocjatorów izraelsko-egipskiego traktatu pokojowego.

W 1981 decyzją Begina rozpoczęto operację „Bracia”. Operacja miała na celu bezpiecznie sprowadzić do ziemi obiecanej społeczność Żydów etiopskich, Felaszów. Felaszowie to dumny lud Bete Israel, potomkowie królewskiego rodu, synowie i córki króla Salomona i królowej Saby. W latach 80. XX wieku Felaszowie byli biednym, zacofanym plemieniem pustynnym, praktykującym stare tradycje żydowskie w skrajnie nieprzyjaznym otoczeniu. W pojęciu wykształconych Żydów z Izraela byli niedouczeni, nie znali Talmudu, nie znali hebrajskiego, nie wiedzieli, co to samochód ani samolot. Ale w Etiopii panował głód i choroby, plagi, które na własnej skórze poznał Menachem Begin, Mieczysław Biegun, urodzony w Brześciu, syn handlarza drewnem. Do walki o stworzenie państwa żydowskiego szkolił się jeszcze przed II Wojną Światową w Polsce, dzięki cichemu wsparciu rządu II RP. Po wybuchu wojny przeszedł przez więzienie i przesłuchania NKWD i trafił do łagru na Syberii. Wstąpił do Armii Andersa i – w przeciwieństwie do wielu innych żydowskich żołnierzy – wystąpił z niej oficjalnie, zostając zwolniony z przysięgi wojskowej przez dowództwo. Poświęcił całe swoje życie, by budować państwo Izrael i chronić jego obywateli. Lud Felaszów, czarnoskórych biedaków przyzwyczajonych do wypasania kóz i żywienia się byle czym, był dla Begina braćmi. A braci należało sprowadzić do domu.

Przejście przez Morze Czerwone

Na początku lat 80. nędza w Etiopii była niewyobrażalna. Felaszowie uciekali, byle dalej od głodu i chorób, m.in. do obozów uchodźców w Sudanie. Tam też było strasznie. Głód, piekielny upał, bandyci, epidemie. W dodatku Sudan jest krajem muzułmańskim, nieprzyjaznym innowiercom. Kraj członkowski Ligi Arabskiej był zaprzysięgłym wrogiem Izraela. Sudan wysłał wojska, by zniszczyć Izrael w trzech kolejnych wojnach. I w takich warunkach szef rządu izraelskiego wydał polecenie, by ukryć tysiące Żydów na terytorium wroga, nie wzbudzając podejrzeń na poziomie lokalnym czy krajowym.

Transportowanie setek, a nawet tysięcy uchodźców ciężarówkami po Afryce, na północ, przez Egipt nie wchodziło w grę. Nie było możliwości porozumienia z rządem Sudanu w sprawie transportu lotniczego. Przejście przez Morze Czerwone wykorzystał już Mojżesz. I gdy wydawało się, że nie ma dobrego pomysłu na rozwiązanie tej sytuacji, jeden z agentów Mossadu całkiem przypadkowo odkrył porzuconą dekadę wcześniej włoską inwestycję u brzegów morza.

Google Maps

Włosi wpadli na pomysł prowadzenia kurortu marzeń i blisko odosobnionej plaży, pośrodku całkiem niczego, zbudowali miejscowość wczasową – luksusowo wyglądające bungalowy, restaurację, budynek hotelowy. Jednak zanim przyjechał tam choćby jeden turysta, Włochom się odechciało – w niegościnnym Sudanie był problem ze wszystkim: z instalacjami, prądem, wodą, drogami, komunikacją, lokalnym środowiskiem – więc zostawili ośrodek, tak jak stał i wrócili do Europy.

Dzień dobry – zameldował się w Ministerstwie Turystyki Islamu agent Mossadu dysponujący szwajcarskim paszportem – reprezentuję inwestorów, którzy pragnęliby wynająć piękny ośrodek Arous on The Red Sea. Czy 320 tysięcy dolarów będzie wystarczającą sumą za trzy lata dzierżawy?”. Urzędnicy Ministerstwo Turystyki odkorkowali szampan, a grupa Szwajcarów przygotowała ośrodek do działania.

Kurort miał gościć amatorów nurkowania. Przecudowne rafy koralowe, bajeczne kształty i kolory egzotycznych ryb, przyjazne delfiny, ciepła woda – trochę pracy, trochę marketingu – cóż za rajski zakątek!

Kliknij tutaj, aby wyświetlić treść z YouTube.
Dowiedz się więcej w polityce prywatności.

(Uwaga, koszmarny podkład dźwiękowy!)

Kierowniczką ośrodka została Yola Reitman, instruktorka nurkowania, urodzona w Niemczech jasnooka blondynka. Z Niemiec wyjechała jako mała dziewczynka, jej niemiecki mógł być nieco dziecinny, ale to był jej język ojczysty. Nikt z turystów, którzy wkrótce mieli się pojawić na miejscu, nie zidentyfikowałby jej jako Żydówki, obywatelki Izraela na służbie Mossadu.

Prowadzenie ośrodka nie mogło się opłacać i byłoby to widać gołym okiem, gdyby ktokolwiek chciał to analizować. Szwajcarscy biznesmeni dowozili na pustynię wodę pitną tankowcem, prąd wytwarzali z generatorów, a sprzęt sprowadzali z daleka lub płacąc niewiarygodne łapówki, by go załatwić na miejscu. Życzliwość Sudańczyków zapewniała dostawy nielegalnej w kraju islamskim whisky. Szczególnie wdzięczny za trunek był szef miejscowej policji. Bardzo lubił Yolę, była piękna, roześmiana, mądra i samodzielna, inaczej niż znane mu kobiety.

Źródło: http://nsroundtable.org/as-we-see-it/operation-brothers/

Miejscowi zarabiali jak nigdy wcześniej i nigdy później. Dzięki ich zaangażowaniu kuchnia serwowała doskonałe posiłki ze świeżych produktów. Pojawili się też turyści. Bogaci, łaknący nowych wrażeń, doskonale znający świat Europejczycy Przysyłani byli przez rekomendowane szwajcarskie biuro turystyczne. Pojawili się przedstawiciele nielicznych sudańskich elit, a żona ambasadora Egiptu w Sudanie nie mogła się nachwalić tak doskonałego przedsięwzięcia. Do wioski wpadli nawet brytyjscy komandosi. Akurat mieli przerwę w ćwiczeniach na pustyni, gdy z zaskoczeniem zorientowali się, że w piasku, palącym słońcu i świszczącym wietrze znajduje się świetny ośrodek wczasowy. Bajka! Wypocznijmy!

I do tej bajki po trochu, ciężarówkami przez pustynię, przywożono uchodźców z obozów przejściowych dla Etiopczyków. W odpowiednim momencie grupa Bete Israel uciekała z obozu, zabierając tylko to, co dało się pomieścić w dłoniach i kieszeniach. W niewielkiej odległości czekały ponure ciężarówki. Do przejechania było 600 km na wschód, do Arous. Aby przetrzymać upał i nie dać się złapać, podróżowano w nocy, aż do świtu, gdy uchodźców wysadzano pośpiesznie, by ukryli się w jaskini. O zmroku ładowano ich znów do samochodów i wieziono na wybrzeże. Na miejscu mieli chwilę, by wsiąść do pontonów sterowanych przez izraelskich komandosów i dalej trzeba było płynąć półtorej godziny na żydowski statek czekający poza wodami terytorialnymi Sudanu.

Dla uchodźców to wszystko było przerażające. Byli prostymi, biednymi ludźmi, którzy zostali zmuszeni do ucieczki przed niechybną straszną śmiercią do okropnego, obcego im kraju. Na miejscu zostawali zamknięci w obozach dla uchodźców, niemalże tak samo złych jak ziejące głodem i nędzą opuszczane domy. Kto wie, może lepiej byłoby zostać i umrzeć, z dala od drutów ogradzających obóz i bandytów wrzeszczących w obcym języku. Potem pojawiał się ktoś, kogo nie rozumieli, bo mówił po hebrajsku i starał się nakłonić ich do ucieczki na pustynię. Tam kazano im wsiadać do rozgrzanych upałem bud na kołach. Większość ludu Bete Israel nigdy wcześniej nie widziała samochodu. I nikt z ludu nie umiał pływać, a trzeba było wsiadać do gumowych łodzi w towarzystwie uzbrojonych mężczyzn.

Któregoś razu dwie łodzie pełne uchodźców zostały zatrzymane przez sudańskich marynarzy, których celem było zatrzymywanie przemytników. Padły strzały. Jeden z izraelskich komandosów zaczął wrzeszczeć: „co robisz, idioto, chcesz pozabijać zagranicznych turystów?”. Pokazywał elementy akwalungu i przeklinał teatralnie, bufonowaty, dobrze opłacany sługus bogatych, znudzonych, dewizowych gości. Marynarze zmięli przekleństwa w ustach – Sudan potrzebował dewiz. Odpłynęli. Uchodźców wkrótce zapakowano na statek-matkę, płyńcie. Płyńcie do ojczyzny.

Gdy przerzut na łodzie stał się zbyt niebezpieczny, zapadła decyzja, by uchodźców wywozić z Sudanu drogą powietrzną – po prostu zrobić lotnisko na terenie wrogiego Izraelowi Sudanu.

Lot nad rajem

Windsurfing i nurkowanie. Foldery reklamowe rozprowadzane w Europie mówiły prawdę – ośrodek zapewniał wygody niczym placówki Hiltona.

https://www.haaretz.com/world-news/asia-and-australia/.premium.MAGAZINE-the-incredible-story-of-the-diving-resort-in-sudan-run-by-the-mossad-1.6036466

Przygoda a la carte – tyle jest do odkrycia i zrobienia w Arous! Nurkowanie wśród raf koralowych, odkrywanie podwodnego świata i skarbów we wrakach Umbrii i Bluebell. Pływaj, nurkuj, schodź głębiej z akwalungiem, spróbuj radości surfowania na nartach wodnych lub windusurfingu. Napawaj się pięknem okolicy i bogactwem miejscowej fauny. Pod koniec aktywnego dnia zrelaksujesz się w przyjaznej atmosferze pokoju gier. Odświeżający drink, gra z przyjaciółmi, a na koniec przepyszny posiłek ze świeżo złowionych ryb. W każdym pokoju znajdziesz dwa wygodne łóżka, dla dzieci możliwość dostawek. Serwujemy trzy doskonałe posiłki dziennie. Zapewniamy wsparcie wykwalifikowanych instruktorów nurkowania oraz kompletny sprzęt. Dwie wyprawy nurkowe co dnia – lub więcej na specjalne życzenie gości. ”*

Kierowniczka ośrodka Yola Reitman, instruktor windsurfingu Gad Shimron witali serdecznie turystów i organizowali dla nich zajęcia, a wchodząc do magazynu, po sprzęt, zdawali meldunki przez radio koordynatorom akcji z Izraela. Do magazynu mieli wstęp tylko „instruktorzy”.

Gdy okazało się, że przerzucanie braci drogą wodną staje się zbyt niebezpieczne, przez radio dotarł rozkaz znalezienia lotniska, na którym będą mogły lądować niepostrzeżenie Herkulesy.

Kliknij tutaj, aby wyświetlić treść z YouTube.
Dowiedz się więcej w polityce prywatności.

Tak właśnie wygląda Hercules. Rozpiętość skrzydeł pond 40 m, długość prawie 30 m, masa własna 38 ton. Tych samolotów używa się głównie do celów transportowych, ale to właśnie Izrael wykorzystał je kilka lat wcześniej do operacji bojowych. Pakistańczycy używali ich nawet jako bombowców. Herculesy to potężne maszyny i miłośnicy lotnictwa mogą o nich powiedzieć wiele dobrych rzeczy. Nie da się o nich powiedzieć tylko tego, że są to samoloty, które da się niepostrzeżenie posadzić na pustyni.

Pierwsze transporty zostały zorganizowane na odnalezionym w pobliżu ośrodka starym brytyjskim lotnisku z czasów II Wojny Światowej. Kolejne, dla bezpieczeństwa, odbywały się w głębi kraju, na środku pustyni, na zaimprowizowanym lotnisku, na którym 10 czerwonych lampek wyznaczało pas startowy. Maszyny były sadzane w pyle przez weteranów operacji Entebbe.

Kliknij tutaj, aby wyświetlić treść z YouTube.
Dowiedz się więcej w polityce prywatności.

Herculesy 17 razy startowały z czarnymi braćmi. Zesztywniali ze strachu i zmęczenia Bete Israel, z oczami jak spodki i zaciśniętymi gardłami, wchodzili w ciemnościach do brzuchów latających lewiatanów. Nigdy wcześniej nie widzieli samolotu. Ki hu nora we-ajom.**

Operacja „Mojżesz”

Przez rok loty odbywały się z lotniska w Chartumie. Prezydent Sudanu, Jaafar Nimeiri, przekonany przez rząd Stanów Zjednoczonych wielką, acz po cichu przekazaną dotacją na rzecz rozwoju państwa, wyraził zgodę, by dalsza część ewakuacji Izrealitów z Etiopii odbywała się w bardziej cywilizowany sposób. Trzeba było jednak dalej działać w całkowitej tajemnicy, by Sudan nie naraził się na reperkusje ze strony świata arabskiego.

Przetransportowano wtedy prawie 6,5 tysiąca uchodźców – rejsowymi samolotami do Brukseli i dalej do Tel Avivu. Lotów było 28. Baza w Arous wciąż działała – rajski zakątek prowadzony przez agentów gotowych, by w razie potrzeby znów organizować przemyt przez morze. 5 stycznia 1985 do mediów przeciekła informacja o akcji, ujawniona przez – jak to ujął jeden z agentów – idiotę z Agencji Żydowskiej na Rzecz Izraela. Sudan z miejsca zerwał ciche porozumienie i głośno zaprzeczał sprzyjaniu Izraelitom. 492 etiopskich Żydów utknęło bez możliwości wyjazdu. W powietrzu niebezpiecznie czuć było zdradę i pucz, Nimeiri wkrótce utracił władzę. Mossad był gotów do ewakuacji ośrodka.

O zamknięciu Operacji „Mojżesz” zadecydowano z dnia na dzień. 6 kwietnia 1985 obalono Nimeiri. Sześciu przebywających w kurorcie agentów wsiadło do dwóch pojazdów przed świtem 7 kwietnia. Jechali jakiś czas przez pustynię, do miejsca, które nie było wcześniej wykorzystywane w transportach uchodźców. Hercules C-130 wylądował, wzniecając tumany pyłu. Sześcioro agentów, nie wysiadając z pojazdów, wjechało do samolotu. Gdy wkrótce później maszyna siadła w bazie lotniczej pod Tel Awiwem, łaziki na sudańskich rejestracjach wyjechały z pasażerami. Koniec misji. Jedźcie do domu.

„Jacy instruktorzy?”

Goście Arous nigdy nie byli świadomi tego, kim są naprawdę mili, biali zarządcy pięknego ośrodka. Yola i koledzy mówili biegle po niemiecku i angielsku, pokazywali najpiękniejsze zakątki rafy, zabawiali swoich gości i chętnie śmiali się z ich dowcipów. Nigdy nie było wolnego pokoju – ledwie zwolniło się miejsce, natychmiast pojawiali się nowy turyści. Trzeba przyznać, że ośrodek był świetnym pomysłem dla Mossadu również od strony ekonomicznej. Choć prowadzenie go z początku wydawało się kompletnie nieopłacalne, wkrótce okazało się, że Arous samo się finansuje. Pieniędzy starczyło na inscenizację działalności turystycznej i zostawało sporo na działania operacyjne.

Ale gdy okazało się, że nastąpił koniec akcji, FWP Mossad nie potrzebował wioski ani minuty dłużej. 7 kwietnia 1985, gdy wstało słońce, turyści jak zwykle dostali smaczne śniadanie ze świeżych produktów, ale tym razem, prócz czarnej obsługi, nikt ich nie powitał. Instruktorzy? Jacy instruktorzy?

Turyści, przysięgając sobie, że ich noga nigdy więcej nie postanie w tym miejscu, opuścili bungalowy. Miejscowi stracili pracę i wrócili do swoich wiosek. Prawie 500 etiopskich Żydów czekało pod Chartumem na ewakuację i przez dwa długie miesiące nie wiedziało, co się z nimi dalej stanie. Udało się ich w końcu ewakuować dzięki pomocy USA. Wiatr zerwał dachy w ośrodku. Znów było tak, jakby Włosi postawili na nietrafioną inwestycję. Cisza.

W ciągu następnych 5 lat nastąpiły kolejne operacje, w wyniku których prawie 18 tysięcy Izraelitów z Etiopii zostało przesiedlonych do Izraela. Już bez pomocy Red Sea Diving Resort.

Gorzki smak ojczystego chleba

Ziemia Obiecana gości przybyszów z Etiopii od wielu lat. Gości – to dobre określenie. Wiele badań wskazuje, że Bete Israel opuścili swój dom dawno temu, w latach 80. i 90. Wciąż są tułaczami tam, gdzie mieli znaleźć nowy dom. Długo toczyła się debata, czy zaginiony lud to rzeczywiście Żydzi – wszak ich religia opiera się tylko na Torze, nie na Talmudzie, nie znają hebrajskiego, nie znają obrzędów. „To nie rasizm, to tylko kwestie religijne” – mówiła biała społeczność o czarnych braciach, ale opublikowany w 2005 artykuł Jerusalem Post wskazywał, że 43% Izraelczyków nie poślubiłoby Etiopczyka i nie chciałoby, aby ich dzieci poślubiły członka społeczności. W 2009 trzy półprywatne szkoły w Petah Tikva odmówiły przyjęcia uczniów, potomków Bete Israel. Tej grupie społecznej wciąż najciężej o pracę. Nawet krew oddawana przez ochotników z tej grupy etnicznej uważana jest za gorszą i krwiodawców automatycznie kwalifikuje się jako pochodzących z grupy ryzyka. Uratowani, wyrwani pustyni bracia. Czarni. Obcy. Gorsi.

Pod koniec 2018 powinna zakończyć się produkcja „Red Sea Diving Resort”, opisującego powyższą historię. Film reżyseruje Gideon Raff, odpowiedzialny m.in. za „Homeland„. W rolach głównych gwiazdy takie jak Chris Evans („Kapitan Ameryka”) i Halley Bennet („Dziewczyna z pociągu”).

***

* To nie jest dosłowne tłumaczenie, autorka wczuła się w rolę copywriterki wg dzisiejszych standardów.
** Bo dzień to straszny i przerażający – fragment hebrajskiej modlitwy u-netane tokef (Opowiemy o mocy) (Autorka świadomie nadużywa nieco licentia poetica, bo modlitwa jest hebrajska, a Bete Israel nie modlą się po hebrajsku).

Powrót

Komentarze

  • avatar
    2018.08.26 11:21 Kontrybutor

    Zapewne film bedzie podobnie przeklamany jak Operacja Argo.

    Odpowiedz
  • avatar
    2018.08.26 19:19 whocarees

    Świetny art! bajecznie się czyta! Dzięki!

    Odpowiedz
  • avatar
    2018.08.26 20:54 Korsarz

    Forsyth zrobiłby z tego dobrą powieść.

    Odpowiedz
  • avatar
    2018.08.27 00:42 Jan

    Pani Agnieszko, gratuluję kolejnego świetnego artykułu.

    Odpowiedz
    • avatar
      2018.08.27 08:22 Agnieszka Wesołowska

      rany boskie, niech mnie ktoś skrytykuje… :O

      Odpowiedz
      • avatar
        2018.08.27 11:11 kostuch

        Dlaczego tekstów jest tak mało? Mogłoby być więcej. Droga autorko, postaraj się bardziej. ;)

        Odpowiedz
        • avatar
          2018.08.27 11:18 Agnieszka Wesołowska

          Przepraszam :(

          Odpowiedz
      • avatar
        2018.08.27 13:27 dkny

        Potwierdzam. Prosimy o więcej tekstów!

        Odpowiedz
      • avatar
        2018.09.10 07:47 w

        zdarzały się powtórzenia w tekście

        Odpowiedz
  • avatar
    2018.08.27 10:38 Krytyk

    To będę ja.

    Brak podania współrzędnych dla Arous on The Red Sea pani Agnieszko. Nie wiem jak żyć.

    Idę pracować.

    Odpowiedz
    • avatar
      2018.08.27 10:49 Agnieszka Wesołowska Odpowiedz
      • avatar
        2018.08.28 12:04 Cezary

        Dziękuję, poszedłem w inną stronę. Polecam też literaturę na temat polskiego wywiadu z okresu dwudziestolecia międzywojennego.

        Co Pani sądzi o brytyjskich pozycjach historycznych?

        Odpowiedz
        • avatar
          2018.08.28 13:19 Agnieszka Wesołowska

          Tzn o książkach, które pisali brytyjscy historycy? Ale jakich? Tych pozycji są tysiące :)

          Odpowiedz
  • avatar
    2018.08.27 12:34 Krytyk #2

    Mapa bez street view
    I ja nie wiem jak żyć ;)

    Aczkolwiek text niezły, dobrze się czyta. Oby wiecej.

    Odpowiedz
  • avatar
    2018.08.27 13:54 aaa

    Dobre tooooo!

    Odpowiedz
  • avatar
    2018.08.27 17:45 Czepialski

    Tekst bardzo dobry, ale warto zmienić wyrażenie „agent” na „oficer”/”funkcjonariusz” wywiadu
    Oficerowie operacyjni Mosadu to katsa.
    https://pl.wikipedia.org/wiki/Agent_wywiadu
    https://en.wikipedia.org/wiki/Katsa

    Odpowiedz
    • avatar
      2018.08.27 22:36 Agnieszka Wesołowska

      Po naszemu „rezydent” :)

      Odpowiedz
  • avatar
    2018.08.27 19:53 Wojtek

    Samo dobro !!!

    Swoją drogą zaśmiałem się w duchu czytając akapit o Herkulesach :D

    Patrząc po komentarzach – fanklub rośnie :D

    Odpowiedz
    • avatar
      2018.08.27 22:36 Agnieszka Wesołowska

      To mnie martwi. Gdzie hejterzy? Gdzie oskarżenia o antysemityzm/filosemityzm? Gdzie wytyknięcie, że przecinek źle? Marchwię się.

      Odpowiedz
  • avatar
    2018.08.27 23:17 Simon

    20 lat wcześniej zaledwie jakieś 20 mil na wschód od tego miejsca niejaki Jacques-Yves Cousteau wraz z ekipą „zatopili” stację badawczą Précontinent II, której pozostałości do dziś można oglądać pod wodą.

    Odpowiedz
  • avatar
    2018.08.28 07:57 HardwareBased

    Pani Agnieszko! a gdzie bity i bajty. Przydal by sie Pani jakis co-writer by nieco techniki wstrzyknąć bo mimo herkulesow i radia w magazynie tekst troche za bardzo beletrystyczno filmowy. Dolaczam do fanow ale prosba to prosba i krytyka jest :)

    Odpowiedz
      • avatar
        2018.08.28 09:21 Duży Pies

        „Wtedy nie było bitów i bajtów”
        W ogóle były.
        Izrael od lat ’70 intensywnie inwestował w swoje służby i technologię.
        .
        O szpiegostwie, służbach, IT i przenikaniu się tych sfer we wczesnych latach ’80 traktuje książka „Infomafia. Szpiegostwo komputerowe, handel informacją, tajne służby” autorstwa Egmonta R. Kocha i Jochena Sperbera, wydana w Polsce w 1995 r., którą dziś można kupić w antykwariatach w śmiesznej cenie.
        Pozycja leciwa ale wartościowa. Gdybym wykładał cyberbezpieczeństwo, dałbym ją studentom do przeczytania.
        Wywiad z jednym z autorów http://www.radiownet.pl/publikacje/infomafia-wywiad-z-egmontem-rkoch

        Odpowiedz
        • avatar
          2018.08.28 09:28 Agnieszka Wesołowska

          W ogóle tak. W tej historii w materiałach nie natknęłam się na jeden choćby wątek dotyczący nowych technologii. Trudno zatem mi wstawiać elementy, na siłę wyciągające kwestie cyberbezpieczeństwa. Z3S dało mi możliwość pisania o szeroko pojętym bezpieczeństwie, oszustwach, przekrętach i przewałach – również z czasów prastarych, jak lata 20. i 30. XX w. https://zaufanatrzeciastrona.pl/post/wszystko-albo-nic/ Wyszliśmy z założenia, że mechanizm oszustwa, z cybernetyką czy bez, jest zawsze taki sam, bo zawsze, ostatecznie zaczyna się i kończy w ludziach. A za podpowiedź dziękuję, przyda się. Nigdy dość wiedzy.

          Odpowiedz
          • avatar
            2018.08.28 09:59 Duży Pies

            Trzeba by pomieszkać w Wiedniu albo Rzymie z parę lat, pochodzić tam w kilka miejsc (aż roi się tam od agentury, także izraelskiej i polskiej), nawiązać kontakty, zdobyć ciekawe informacje, nawet jeśli ci ludzie będą mówić tylko „okrągłymi zdaniami” :)
            .
            Książkę poleciłem także z tego powodu, bo napisana dekady temu i opisująca sprawy także sprzed kilku dekad, pozwala zobaczyć tematykę cyberbezpieczeństwa i służb w perspektywie niemożliwej do osiągnięcia gdyby posiłkować się tylko wiedzą współczesną/aktualną.

          • avatar
            2018.08.28 10:59 Agnieszka Wesołowska

            Trzeba tylko dobrze słuchać. A ja bardzo lubię słuchać :)

          • avatar
            2018.08.28 14:31 Marcin

            @Duży Pies – czasami to wręcz widać (Schwarzenberg cafe, 1516, Heuer am Karlsplatz w Wiedniu). W ogóle fajnie mieć oczy otwarte. Kolejne miejsce do ciekawych obserwacji to Szwajcaria – okolice Rue de Lausanne w Genewie, okoliczne hotele – Manotel (dawniej Epsom), Amat, dawniejszy Residence Derby. Jeśli ktoś ma dar do rozpoznawania słowiańskiego akcentu w rozmowach w języku angielskim, niemieckim i francuskim, to doskonale wie, o czym mówię.

  • avatar
    2018.08.28 13:36 Stefan Michnik

    Podziękowaniom i pochwałą nie było końca

    Odpowiedz
    • avatar
      2018.08.28 13:46 Agnieszka Wesołowska

      Om. PochwałOM. Pozdrawiam.

      Odpowiedz
  • avatar
    2018.08.28 14:43 Marcin

    To samo zrobiła agentura GRU w alpach w Austrii. Kupili najpierw kilka niewielkich pensjonatów i przy pomocy prawdziwych biur podróży ściągali tam wojskowych NATO. Tamże robili szybki werbunek. Jeden z podobnych pensjonatów znajdował się w okolicy Kufstein. Jest bardzo prawdopodobne, że ci z Was, którzy zajmowali się kiedyś firewallami firmy Phion, mogli nocować w pensjonacie, który dawniej służył własnie do werbunku agentów spośród wojskowych odpoczywających w Alpach (szczególnie z baz takich jak Clyde/Faslane, Devonport czy Rota). Wystarczy tylko dokładnie przeczytać dostępne materiały i nieco poszukać.

    Odpowiedz
  • avatar
    2018.09.01 18:54 MatM

    Żeby nie było, sama Pani prosiła o krytykę: w książce Michaela Bar-Zohara i Nissima Mishala pt.: „Nie ma zadań niewykonalnych”, cała operacja została opisana nieco ciekawiej. No chyba, że to było Pani źródło i ze względów redakcyjnych trochę Pani przycięła i spłaszczyła całą historię. :-)

    Odpowiedz
  • avatar
    2018.09.04 08:11 piotrek

    CZYTA SIĘ JAK DOBRĄ KSIĄŻKĘ :)

    Odpowiedz
  • avatar
    2019.02.12 21:35 Paweł

    Polecam 3. odc. mini serialu The Mossad na Netflixie, wypowiadają się o tej akcji ludzie którzy nad nią pracowali.

    Odpowiedz
  • avatar
    2019.08.04 22:19 Dominik

    Świetnie napisane! Aż obejrzę film. I to zaraz :)

    Odpowiedz
  • avatar
    2019.08.08 23:46 Jacek

    Fajna recenzja, dawno nie przeczytałem tak długiego tekstu o filmie-zresztą to historia a ta ostatnio mnie wciąga :). Pozdrawiam autorkę

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Jeśli chcesz zwrócić uwagę na literówkę lub inny błąd techniczny, zapraszamy do formularza kontaktowego. Reagujemy równie szybko.

Historia o tym, jak Mossad otworzył ośrodek nurkowy w Sudanie

Komentarze