Ostatni gwóźdź do trumny wolności chińskiego internetu być może właśnie teraz przybija Google. Google chce bowiem wrócić na chiński rynek. I jest gotowy zapłacić za to cenę, jaką ChRL ustaliło. W imię cenzury lub ocalenia resztek wolności.
W 2010 Google z hukiem wycofało się z Chin. Każdy, kto w ostatnich ośmiu latach wyjechał do Chin choćby na chwilę, wie, że bez jednego z niewielu działających VPN-ów w ChRL nie sprawdzi poczty Gmail ani nie skorzysta z wyszukiwarki, którą tak dobrze zna. Chińczycy zwrócili Google’owi grzecznie uwagę, że każdy, kto prowadzi na terenie Chin działalność, musi przestrzegać chińskiego prawa lub ponieść konsekwencje. Zarząd Google’a zaś oświadczył, że nie będzie stosować się do wymogów chińskiej cenzury, gdy odkrył, że właśnie z Chin pochodził cyberatak przypuszczony na tę firmę.
Mao w nowym wcieleniu
Chińczyków nie zmartwiło to w najmniejszym stopniu. Chiny mają swoje narzędzia do przeszukiwania internetu, swoje poczty i wiele innych swoich narzędzi, dzięki którym przeciętny użytkownik chińskiej sieci nie czuje się gorszy od Amerykanina, Japończyka ani Francuza. Decyzja Google’a o opuszczeniu Chin, spowodowana cenzurą i hackowaniem – jak się okazuje – była mniej korzystna dla Google’a niż dla opuszczonego państwa.
Pod koniec 2015 w Wuzhen miała miejsce konferencja, na której chiński prezydent, Xi Jinping, przedstawił swoją wizję przyszłości chińskiego internetu. Chiński internet miałby stać się światem niezależnym od innych. Jego treść miała być stale i ściśle monitorowana przez Komunistyczną Partię Chin.
Taka polityka przyczynia się do spektakularnego spadku liczby postów na chińskiej platformie blogowej Sina Weibo (podobnej do Twittera) i sprawia, że cichną jeden za drugim chińskie głosy popierające reformę i otwarcie chińskiej sieci.
Xi Jinping jest osobą, która – jak się wydaje – osobiście pragnie sprawować kontrolę nad światem. Od 2012 jest szefem Komunistycznej Partii Chin i kolejno obejmuje kierownictwo państwa, armii, komisji ds. gospodarki, bezpieczeństwa i spraw zagranicznych. Zamierza utrzymać się przy władzy tak długo, jak będzie mieć na to ochotę, doprowadził już bowiem do zniesienia konstytucyjnego limitu liczby kadencji dla przewodniczącego partii i przewodniczącego ChRL.
Aby stać się drugim Mao, Xi Jinping musi położyć nacisk na kontrolowanie dozwolonych treści, które mogą wymieniać między sobą obywatele Chińskiej Republiki Ludowej. Nie można więc pozwolić, by obywatele korzystali z wyszukiwarki, która umożliwiłaby dosurfowanie do krańców internetu i zobaczenie w nim – o zgrozo – na przykład Kubusia Puchatka.
Miś jest zakazany – tak jak o wiele poważniejsze treści, czyli słowa takie jak kadencja, emigracja, konstytucja albo i Fan Bingbing. Kubuś z baryłeczką miodu jest według chińskich cenzorów sposobem na karykaturalne przedstawienie i wyśmianie nowego Wielkiego Wodza, Xi. Puchatek, który ściska beczułkę, to alegoria Xi, który dokleił się do władzy.
Chinanet
Chiny od dawna oferują swoim mieszkańcom własne serwisy: Sina Weibo – odpowiednik Twittera, Qzone – trochę blogów, trochę zdjęć, popularność w krajach azjatyckich większa niż w przypadku Facebooka, Renren – studencki Facebook, Youku – chiński Youtube. Obce serwisy są blokowane.
Od momentu dojścia Xi do władzy nie tylko nie pozwala się na korzystanie z nie-chińskich serwisów, ale i skrupulatnie cenzuruje się wszelkie treści. Według dziennika The Guardian przed rokiem 2012 chiński internet był transparentny i dawał doskonałe możliwości komunikowania się. Popularność zyskiwali blogerzy, a niektórzy z nich swobodnie opowiadali się za odważnymi reformami społecznymi i politycznymi, gromadząc wokół siebie pokaźne społeczności. Chińscy internauci korzystali z VPN-ów, by uzyskać dostęp do zablokowanych stron. W 2010 chińscy urzędnicy bali się internetu – a obywatele uważali, że to dobrze, że urzędnik powinien obawiać się czujnych oczu internautów.
Kult jednostki wyklucza, by społeczność mogła przez internet kontrolować władzę, przyglądać się jej lub – to absolutnie niedopuszczalne – z niej kpić. Dlatego Xi naciska na kontrolę. Nie jest pierwszy w swoich dążeniach – władza ludowa zawsze podchodziła do nowinek technologicznych nieufnie. Pierwszy e-mail w Chinach został wysłany we wrześniu 1987 – 16 lat po tym, jak wysłano pierwszy e-mail w USA. Cóż, do Polski pierwszy mail dotarł z Zachodu w 1990, państwa komunistyczne nie były zainteresowane otwarciem na świat. Chiny jako ostoja komunizmu też były ostrożne. Przez kolejne kilka lat rząd Chińskiej Republiki Ludowej zarezerwował Chinanet do użytku urzędników i pracowników naukowych. Internet został otwarty dla ogółu społeczeństwa w 1995, ale korzystała z niego garstka uprzywilejowanych. W 1996 użytkowników internetu było zaledwie 150 000 – przy populacji 1,218 miliarda mieszkańców była to ilość bez znaczenia. W 1997 weszły w życie ustawy kryminalizujące księgowanie online, które miało rzekomo szkodzić bezpieczeństwu narodowemu lub interesom państwa. W 1998 Lin Hai, informatyk, przesłał 30 000 chińskich adresów e-mail do amerykańskiego magazynu prodemokratycznego. Lin został aresztowany, osądzony i osadzony w więzieniu.
Pod koniec lat 90. Fang Binxing stał się „Ojcem Wielkiej Zapory” – stworzył „Złotą Tarczę”, czyli oprogramowanie filtrujące, które umożliwiło rządowi kontrolę wysyłanych danych oraz blokowanie docelowych adresów IP i nazw domen. We wrześniu 2000 wydano zarządzenie, które wymagało od dostawców usług internetowych zapewnienia, że informacje wysyłane na ich usługi są zgodne z prawem oraz że niektóre nazwy domen i adresy IP są rejestrowane. W 2002 po raz pierwszy Chiny zablokowały Google. W Publicznej Deklaracji Samodyscypliny dla Chińskiego Internetu stanowiono też cztery zasady: patriotyczne przestrzeganie prawa, równość, wiarygodność i uczciwość. Ponad 100 firm, również zagranicznych potentatów (w tym Yahoo!), podpisało ją bez podważania. Komentarze polityczne znalazły się pod kontrolą w 2004, gdy rząd narzucił uniwersytetom obowiązek zatrudniania komentatorów, którzy mogliby prowadzić dyskusje online w jedynie słuszny sposób i zgłaszać komentarze niezgodne z chińskim prawem.
Zaciśnięcie kagańca
Jednak mimo takiej kontroli internauci mieli możliwość przekazywania sobie na forum publicznym informacji o urzędnikach rządowych i partyjnych średniego i niższego szczebla. Do sieci przedostawały się informacje o katastrofach, wypadkach, niewygodnych dla propagandy sukcesu faktach. Ale od 2012, czyli objęcia władzy przez Xi, treści zawarte w Chinanecie miały bardziej aktywnie służyć interesom partii komunistycznej.
W 2013 powstała dyrektywa rządu o szczególnie niepożądanych treściach – dzięki niej zamknięto lub przynajmniej ocenzurowano treści 100 000 kont na Weibo. Równocześnie Najwyższy Sąd Ludowy orzekł, że autorzy postów, celowo rozprzestrzeniających plotki lub kłamstwa, wyświetlone przez ponad 5000 osób lub udostępniane ponad 500 razy, mogą zostać oskarżeni o zniesławienie i skazani nawet na trzy lata więzienia. W styczniu 2015 zablokowano wiele VPN-ów, których obywatele używali do ominięcia Wielkiej Zapory Sieciowej. Obserwatorzy zagraniczni do ostatniej chwili nie wierzyli w taki obrót wydarzeń, bo uważali, że do właściwego rozwoju zagranicznego biznesu w Chinach niezbędny jest normalny kontakt ze światową siecią.
W 2013 rząd Chin zatrudniał 2 miliony osób na stanowisku „analityk internetowej opinii publicznej”. Trzy lata później osoby te generowały 448 milionów komentarzy w mediach społecznościowych rocznie. W cenzurę zaangażowani są ludzie rządu, ale również pracownicy firm prywatnych, które chcą rozwijać swoje usługi w Chinanecie. Ścisła kontrola Chinanetu oznacza, że dławiony jest rozwój gospodarczy, wywierany jest negatywny wpływ na badania naukowe (naukowcy mają bowiem utrudniony dostęp do publikacji ze świata), ale priorytetem Xi jest budowanie silnej władzy, skupionej w jednych rękach – zatem na rozwój można poczekać. Poza tym Chiny to największy kraj na świecie i w interesie przedsiębiorców z całego świata jest umożliwianie mu rozwoju…
Znikające sławy
W sierpniu 2018 ktoś zorientował się, że chińska megagwiazda, jedna z najbardziej znanych aktorek świata, Fan Bingbing, piękna, sławna, utalentowana – po prostu zniknęła. Fan jest gwiazdą tego formatu co Jennifer Laurence czy Julia Roberts, popularną i uwielbianą, śledzoną przez fanów na każdym kroku. Na Weibo obserwuje ją 62 miliony osób. Fan po którymś pobycie w Stanach wróciła do ChRL i… wszelki ślad po niej zaginął. Milczenie chińskich władz i mediów trwało ponad kwartał. Po zagranicznych mediach krążyły plotki, że chodziło o dochody i podatki. Fan, zarabiając gigantyczne pieniądze, miała rzekomo zataić część swoich dochodów i mogła stać się obiektem zainteresowania chińskiej skarbówki. Po 3 miesiącach Reuters, powołując się na agencję Xinhua, podał, że trwa postępowanie skarbowe o zatajenie potężnych przychodów aktorki.
Zanim jednak pojawił się oficjalny komunikat, podejrzewano na świecie, że prawda jest inna, bo ostatni wpis aktorki w chińskich mediach społecznościowych pochodził z dziecięcego szpitala w Tybecie. Tybet jest regionem Chin, o którym za bardzo pisać nie należy. Podobnie ze służbą zdrowia i dziećmi – to tematy drażliwe. Tymczasem Chińczycy pytani o ich pomysł dotyczący zniknięcia Fan – jeszcze sprzed oficjalnej wiadomości na ten temat – przed kamerami odpowiadali, że podatki należy płacić, każdy musi podlegać tym samym obowiązkom, nawet celebryci lub że Fan po prostu zrobiła sobie urlop od mediów. Zniknęła? Po co drążyć temat?
Fan jednak po wszystkim umieściła wpis na Weibo, że jej bardzo przykro, że przeprasza za swoje zachowanie, wstydzi się, a poczynania władz w pełni akceptuje i wyraża zgodę na płacenie kar i nadzór nad jej poczynaniami. Jak jednak wynika z ustaleń CBS, odnotowywano już sytuacje, gdy chińscy opozycjoniści byli zamykani za „wykroczenia podatkowe”, podczas gdy w rzeczywistości chodziło o coś zupełnie innego.
Pojawił się też projekt, by w Chinach zablokować całkowicie zagraniczne programy informacyjne. Dozwolone byłyby tylko te programy, które promowałaby „wybitne światowe osiągnięcia kulturalne” celem wzbogacania życia kulturalnego i duchowego ludzi, których nadawanie miałoby „promować wymianę kulturalną pomiędzy Chinami a zagranicą na zasadach równości„.
Google wraca?
I w tej sytuacji do Chin chce wrócić nieobecny od lat w Chinanecie Google. Firma pracuje obecnie nad aplikacją do wyszukiwania na urządzeniach mobilnych, która będzie blokować określone hasła. Ma to umożliwić Google’owi ponowne wejście na chiński rynek. Google nie komentuje, ale komentują to jego pracownicy. Ponad 1000 pracowników podpisało się pod protestem przeciwko planowi Google’a, by zbudować wyszukiwarkę zgodną z chińską cenzurą. W proteście pracownicy apelują o przyjrzenie się etyce działania firmy. Twierdzą, że nie mają wymaganych informacji „do podejmowania etycznie świadomych decyzji dotyczących swojej pracy„. Pracownicy najwyraźniej chcą mieć wybór dotyczący tego, czy będą pracować nad narzędziem służącym do utrzymywania cenzury w internecie. Chińska społeczność praw człowieka stwierdziła, że przyzwolenie Google’a na cenzurę byłoby „ciemnym dniem dla wolności internetu„.
Google jednak uważa, że oferowanie ograniczonych wyników wyszukiwania w Chinach jest lepsze niż niedostarczanie żadnych informacji. Zatem – czysty biznes czy próba ocalenia jakiej takiej swobody dostępu do informacji?
Komentarze
Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to zazwyczaj o pieniądze.
Misiu, oni już mają pieniądze. Tu chodzi o władzę.
A przepraszam bardzo… Co robi Google w Polsce? Decydują co jest dobre a co nie i wyświetlają to co uznają za stosowne. Wycinają z wyników wyszukiwania. Blokują „niebezpieczne strony” Przeciwdziałają „językowi nienawiści”.
Czy tylko oni? wolny internet przestał istnieć. Zresztą treści w necie są ściekiem i są masowo zalewane przez propagandę. Nie oszukujcie się cały internet jest kontrolowany i sterowany. UE dość mocno działa żeby też mieć kontrolę nad treścią.
nie pie….dol
Poczekaj jeszcze kilka lat. Wtedy ty zdziwiony zapytasz-Ale jak to tak?! Wtedy Krzysztof Kozłowski powie ci – Nie P…dol. Jesteś ostatni który to dostrzegł!
Może najpierw Ty byś to zrobił
>Google
>UE
Choose One
W sedno. Lewactwo w stanach i europie bezwzględnie od lat cenzuruje zgodnie z socjalistyczną doktryną poprawności politycznej.
Przykładem zamordyzmu czyli „wolności” w necie było bezwzględne, chamskie postępowanie Marka Zukenberga poprzez zablokowanie prezydentowi D. Trampowi dostępu do netu.
W czasie haniebnego szwindlu, karygodnego przestępstwa z fałszowanuem zeszłorocznych wyborów w stanach !!!!!
$1.000.000 – wolność jest najważniejsza!
$10.000.000 – wolność jest dla nas ważna!
$100.000.000 – wolność internetu wymaga etycznego podejścia do problemu
$1.000.000.000 – pozwólmy Chinom na dostęp do naszej wyszukiwarki
%10.000.000.000 – OK, gdzie wstawić serwery?
Wielki Chiński Firewall (Złotą Tarczę) można w Chinach, z trudem, ominąć https://www.dobryvpn.pl/artykuly/jak-odblokowac-internet-w-chinach-przeglad-vpn-do-chin
Do tego dochodzi nieśmiertelny Tor (z włączonym mostkiem sieciowym) lub jeszcze wolniejsze I2P.
Bardziej technicznie kumaty Chińczyk poradzi z tym sobie, a ten „zwykły” zostanie w chińskiej bańce informacyjnej do końca życia.
Zapomniałeś, że o ile korzystając z VPNu można odwiedzane strony ukrywac, to samego faktu korzystania z niego juz nie bardzo…władzom na pewno nie umknie, że ktos z tego korzysta i na pewno takim delikwentom będą sie przyglądać, nie wspominając już że mogą mu złożyć wizytę…
No to delikwent włączy sobie Tora i/lub I2P, zamiast VPN.
ruch vpn można bez problemu ukryć, wystarczy forward na tcp 443 i z zewnątrz dla cenzora wygląda to jak ruch po https chyba, że taki hipotetyczny chińczyk jest na tyle głupi, że zakłada sobie konto facebookowe na swoje prawdziwe dane i wrzuca tam swoje foty.
> ruch vpn można bez problemu ukryć, wystarczy forward na tcp 443
Nie masz pojecia o czym piszesz. Przecietne rozwiazanie utm bez problemu rozpoznaje ruch VPN niezaleznie od portu nawet bez rozszywania SSLa.
a o stunnel słyszał?
Proponuje poczytać najpierw techniczne blogi dotyczące blokowania VPNów w Chinach. Filtrowanie IPków czy DNSów to stosowali 10 lat temu, teraz jest sztuczna inteligencja ucząca się wykrywania charakterystyki ruchu VPN. Poza automatami w grę wchodzi ręczna analiza ruchu jeśli scoring jest odpowiednio wysoki ale poniżej progu blokowania, a później odpowiednie reguły są dodawane ręcznie.
u nich przynajmniej wiadomo o kontroli…
w polskim internecie też znikają osoby które się postawią władzy, na przykład czaks. poszukajcie sobie o nim, tylko przynajmniej przez whonixa, bo służby na 100% monitorują zapytania o te dane
„polskim internecie też znikają osoby”
Możesz wskazać które „zniknęły”, czy też jesteś internetowym opowiadaczem bajek, które później przetwarza gimbaza?
„bo służby na 100% monitorują zapytania o te dane”
taaa bo służby nie mają co innego do roboty, poza tym kto choć trochę rozsądny nie szyfruje w dzisiejszych czasach zapytań DNS?
W powyższym art. można było wspomnieć o panu Chin Meng Hongwei byłym szefie Interpolu. Chiny nie dają sobie w kasze dmuchać- tam jest krutka piłka. Myślisz jak przywódca, albo już nie musisz myśleć… btw. Komentarz dotyczący cenzury w PL to trochę śmiech. Serio uważacie, że tutaj jest jak w Chinach? Chyba od tego „luzu” to się Wam w głowie poprzewracało…
„Kids, just because I don’t care doesn’t mean I’m not listening”…
standard ludziom zawsze się papra w głowach od dobrobytu i wolności, wystarczy zobaczyć co wyprawiają kraje skandynawskie, czy kraje Europy zachodniej przykładowo Szwecja, niegdyś jedno z najbezpieczniejszych państw na świecie, dzisiaj jedno z najniebezpieczniejszych w Europie.
Pamiętam jak w akademiku poznałam świetnego chłopaka, pochodził z Chin i bardzo podobała mu się nasza kultura i „wolność”. Po powrocie do swojej ojczyzny udało mu się założyć, o dziwo konto na facebooku aby mieć ze studentami z polski stały kontakt. Chyba dopiero po dwóch miesiącach jego profil nagle znikł…
Sporo miałem ostatnio prób ataków na swoje serwisy z Chin. Gdzie ta cenzura?
Jak myślisz, kto stał za tymi atakami? Pewnie szary, chiński 'Kowalski’.
Świetnie byłoby kiedyś umieć tak wyszukiwać info do takich artykułów. Na takie szkolenie dziennikarsko-IT chętnie bym poszedł.
Ciekawe czy google bedzie placilo w Chinach podatki od zyskow tam uzyskanych.
Bo zdaje sie ani zlotowka zarobiona od polskich reklamodawcow nie jest opodatkowana.
od kiedy korporacje płacą podatki? To Ty i ja czyli zwykły szary człowieczek mamy bulić podatki, dla korpo są raje podatkowe :)
Akurat co do Google to płacą VAT, a dokładniej podatek płaci nabywca zamiast Google (dlatego m.in. Google Cloud jest u nas tylko dla firm, nie chce im się bawić w podatki od Kowalskiego). Chociaż fakt, innych podatków praktycznie nie płacą, bo dochodu na terenie polski nie mają, a sprzedawcą jest bodajże Google Irleand.
A teraz – troszkę odpowiedzi by jozek.
Partia Komunistyczna MUSIAŁA się w pewnym momencie zmierzyć z pewnym terminem znanym w każdym momencie dziejów ludzkości – stagnacji.
Nagły wzrost gospodarki Chin rozpoczął się w latach 80, gdy uwolniono rynek. Przecież do ok. 2005 roku, w Chinach pojęcie „regulacji gospodarczych” nie istniało. Ludzie byli rzuceni samopas, niewolnicy „za koku ryżu” robili dla potężnych firm, zalewających rynek tanimi podróbkami.
Problem polegał na tym, że poziom życia zwiększał się tylko w największych metropoliach, które utrzymywały biura tych firm. Wszędzie indziej bieda była dokładnie taka sama, jak za Mao. Zaczęło się w Chinach kotłować, protesty, manifestacje. Partia zaczęła wprowadzać rozwiązania gospodarcze, mające na celu właśnie zwiększenie wartości rynkowej pojedynczego Chińczyka.
Efekt? Ogromne wyhamowanie gospodarki. Gospodarka, która rosła po 10% rocznie, aktualnie zatrzymuje się niemal w miejscu, tak bardzo, że demokratyczne Indie nie tylko praktycznie już osiągnęły chiński poziom godspodarczy, to rozwijają się coraz szybciej. Indyjska „demokracja” ściąga zagraniczne firmy, aktualnie opłaca się mocno w Indiach inwestować, tania waluta, miliard ludzi, biznes informatyczny gna tam jak szalony.
Partia ma więc dwa wyjścia i akurat wybiera to gorsze. 1. zrezygnować z władzy absolutnej, 2. izolować się. Wybierają izolowanie, które będzie prowadziło tylko i wyłącznie do „niczego”. Dokładnie, do niczego. Ostatnio już wyśmiałem mocno Chiński system „naliczania” punktów. Przecież ludzie to najbardziej leniwe stworzenia na świecie, nie będą starały się łapać punktów, tylko będą kalkulować co muszą robić by mieć odpowiednią, bezpieczną ilość punktów. Standaryzacja i normalizacja prowadzi do zahamowania efektywności.
Ogólnie Chiny można nawróćić do czasów wojny opium, w kilka miesięcy. Wystarczy opodatkować każdą firmę, która działa na terenie Chin i eksportuje usługi/towary, z odpowiednimi progami %. Jeżeli tylko sprawi się, po cichu, że taniej wyjdzie transport wszystkich aktywów zagranicznych z Chin, do Indii, to Chiny bardzo szybko zaczną tracić na wartości. Jak firmy się wyniosą, nałożyć embargo na żywność i patrzyć, jak Chiny wymierają.
„nałożyć embargo na żywność i patrzyć, jak Chiny wymierają.”
zdajesz sobie sprawę, że zaszczuty, głodny wilk będzie gryzł? Tak samo USA sprowokowały Japonię w 1941 zakręcając im między innymi kurek z ropą, wcześniej Japonia nie planowała nawet wojny na Pacyfiku z jankesami.
W przypadku Chin? Nope, nie sądzę. Test żaby – wsadzając żabę do wrzącej wody wyskoczy, podgrzewanie powoli wody aż ugotuje się żabę przebiega bezproblemowo.
Patrząc na ostatnie posunięcia chińskiego rządu łatwo przewidzieć, że będą woleli przeczekać. Są samowystarczalni, mają ropę, gaz, wszystko. Problem polega na tym, że wszystko, ale dla 400 milionów ludzi.
Zanim dowiedzieliby się, że kurczą im się drastycznie zapasy żywności i chcieliby wywołać wojnę, to mogą ją prowadzić przez maks 3 tygodnie, dopóki nie dojdzie do kanibalizmu na ulicach Pekinu. Nikt nie będzie obecnie walczył bez kasy i bez jedzenia, a maszerujący, biegający, aktywny fizycznie żołnierz potrzebuje znacznie więcej jedzenia. Dodaj do tego, że importują ponad 60% żywności potrzebnej do wyżywienia populacji i wychodzi ci zdolność wojenna Chin w czasie. Nawet jakby ich armia liczyła 20 000 000 ludzi i tysiące sprzętu, to tylko i wyłącznie skróci możliwości operacyjne. Why? Bo tacy Rosjanie taką ofensywę mogliby spokojnie zatrzymać swoimi 50 000 nowoczesnych katiuszy, krótkiego, średniego i dalekiego zasięgu, które są wstanie bombardowac dzień i noc terytorium wielkości europy środkowej. Dolicz sobie potencjał armii Indii, Japonii i Koreii Płn. i nagle sie okazuje, że nawet jakby bardzo chcieli, to się nie da.
Broń atomowa? Broń atomowa to jest strach na wróble, nikt tego nigdy nie użyje w militarnej potyczce (chyba, że ekstremiści islamscy czy inni fanatycy), bo każdy jeden wie, że skończy się to wyginięciem ludzkości, bez wygranej, a jak ktoś przeżyje, to potem go wykończy nuklearna zima.
Przykład Japonii jest prawdę mówiąc nietrafiony, oni sobie strzelili w stopę, bo unieśli się honorem. Atak na amerykanów zaplanował i wymusił tylko jeden, fanatyczny generał, a że mieli Cesarza co miał chyba 17 lat, to błędy taktyczne zwaliły się lawinowo – np. gdyby zgodnie z zaleceniami racjonalnych generałów, nie rozpraszali swojej uwagi na wszystkie wyspy, a jedynie skoncentrować obronę w strategicznych miejscach (które można byłoby stabilnie zaopatrywać i mają uformowanie terenu sprzyjące obronie) i nie wystawiać floty do bezpośrednich starć z flotą amerykanów, mogli by się bronić znacznie dłużej i efektywniej. Poza tym, mogli olać amerykanów, przejmowali znaczne ziemie w Chinach, zamiast rozcierać drugi front, mogli przejmować Chińczyków aż dotarli by do złóż ropy. Amerykanie mieli przewagę liczebną i techniczną, ale za każdym razem musieli wychodzić z wody na ląd, błędem np. było wciąganie wojsk USA w walkę wewnątrz wysp, mogli zadawać im straty od samej wizyty na plaży, ale przez zbytnie rozproszenie sprzętu i ludzi, nie kumulowali np. ciężkiej altylerii w taki sposób, by mogła być ona skutecznie użyta. Plus, nie mieli jak zapewnić ciągłych dostaw no i plus – większość wojsk i sprzętu mieli w Chinach.
Poza tym, też nie przeceniaj amerykanów, bo USA w 1945 roku znalazły się na skarju bankructwa, gdyby nie bomby nuklearne, Japończycy bronili by się dalej, a w armii USA brakowało wszystkiego, od żywności, przez środki pomocy po amunicję. Myślisz, że dlaczego w ostatnich 6 miesiącach wojny prawie nie posuwali się naprzód?
Niestety ja bym zrobił całkiem odwrotnie. Odciął Chiny od reszty internetu, jakkolwiek to brzmi.
Ale może to by dało do myślenia ich rządowi, i społeczeństwu szczególnie – że albo albo. Albo internet jest wolny albo go nie ma i zostają w swoim dużym lanie.
Znalazłem taki artykuł z VPNami https://bezpiecznyvpn.pl/vpn-w-chinach/ czy rzeczywiście można tak łatwo ominąć restrykcje internetowe w Chinach? Wystarczy przed wyjazdem zaopatrzyć się w odpowiedni VPN i google i facebook będzie dla mnie łatwo dostępny?