Jak czerwone pszczoły doprowadziły do największej plantacji marihuany w NY

dodał 26 marca 2015 o 20:13 w kategorii Prawo  z tagami:
Jak czerwone pszczoły doprowadziły do największej plantacji marihuany w NY

Śledztwo w sprawie czerwonego barwnika odnajdywanego w brzuchach pszczół na nowojorskim Brooklynie doprowadziło do ujawnienia i zamknięcia największej plantacji marihuany w historii Nowego Jorku.

W dzisiejszej opowieści zostawimy na chwilę komputery i skupimy się na bezpieczeństwie uprawy narkotyków w dużym mieście, wysokich standardach amerykańskiego systemu sprawiedliwości oraz niewystarczającej analizie ryzyka.

Wiśniowy Król

Arthur Modella był znany na Brooklynie jako Wiśniowy Król. Właściciel istniejącej od 50 lat przetwórni wiśni gatunku maraska, założonej przez jego dziadka, odziedziczonej od ojca i wuja, był lubiany w społeczności, w której kilka tysięcy osób przewinęło się przez mury jego zakładu. Mało kto jednak wiedział, że oprócz świetnie sobie radzącego oficjalnego biznesu, Modella prowadził także drugi, ukryty pod ziemią. Na powierzchni ok. 250 metrów kwadratowych w świetle 120 profesjonalnych lamp hodował około 1200 krzaków konopi. Sala upraw, małe biuro, magazyn, chłodnia do przechowywania produktu końcowego oraz winda ukryte były za tajnymi drzwiami w ścianie garażu.

Już w roku 2009 nowojorskie organy ścigania otrzymały informację o lokalizacji tajemnego przejścia oraz o prowadzonej podziemnej produkcji. Informator nie widział uprawy na własne oczy, lecz przekazywał wiedzę zdobytą od kogoś innego. W amerykańskim systemie prawnym zeznanie z drugiej lub trzeciej ręki nie jest jednak wystarczającą podstawą do wydania nakazu przeszukania posesji. Policja postanowiła zdobyć więcej dowodów. Obserwacja fabryki pozwoliła ustalić, ze jest ona wyposażona w dość zaawansowane systemy bezpieczeństwa. Kamery, wykrywacze ruchu, kłęby drutu kolczastego nie są jednak wystarczającym dowodem na prowadzenie nielegalnej działalności. Na teren fabryki ciągle wjeżdżały i wyjeżdżały liczne pojazdy dostawcze, lecz nie odkryto żadnego wzorca podejrzanego ruchu. Podejrzany był sposób, w jaki Modella rozpoczynał swoje podróże – zanim udawał się w kierunku docelowym, robił kilka kółek po okolicznych przecznicach, zupełnie jakby upewniał się, że nikt go nie śledzi.

Modella najczęściej poruszał się swoim Mercedesem lub Porsche. Miał także Bentleya a wszystkie pojazdy były śnieżnobiałe. To właśnie w garażu, gdzie parkował swoją flotę, za szeregiem półek, znajdować się miały drzwi prowadzące do podziemnej uprawy. Policjanci jeździli za nim przez 6 tygodni, ale nie przyłapali go na żadnym podejrzanym spotkaniu. Jego zakład generował spore zużycie wody, lecz było ono uzasadnione potrzebami produkcyjnymi. Co ciekawe, zużycie prądu było bardzo niskie – na terenie zakładu znajdowały się generatory, zapewniające samowystarczalność w zakresie dostaw energii elektrycznej. Nad fabryką przeleciał helikopter z kamerą termowizyjną, jednak nie wykryła ona żadnych anomalii. Plany budynku znajdujące się w miejskich zasobach wręcz pokazały, że nie ma pod nim żadnych piwnic. Kiedy policjanci byli już bliscy porzucenia sprawy, postanowili przeprowadzić jeszcze jeden test. Nocny spacer wokół fabryki z psem szkolonym do wykrywania narkotyków okazał się strzałem w dziesiątkę – pies wskazał na obecność zapachu marihuany. To było jednak ciągle za mało, by otrzymać nakaz przeszukania. Sprawa została odłożona na półkę.

Przetwórnia wiśni

Przetwórnia wiśni

Zdradzieckie pszczoły

Rok później po drugiej stronie zatoki pszczelarze zauważyli, że ich pszczoły zaczęły produkować substancję o czerwonej barwie i brzydkim zapachu. Kiedy wracały z poszukiwania miodu nektaru, ich przezroczyste brzuchy pełne były tajemniczej czerwonej mazi. Początkowo jedynie w żartach wskazywano na fabrykę wiśni, jednak gdy badanie czerwonej substancji wskazało, że jej skład chemiczny podobny jest do środków używanych przy przetwórstwie wiśni, pszczelarze postanowili bliżej przyjrzeć się fabryce.

Modella wykazywał ogromną wolę współpracy. Sam opłacił specjalistów którzy mieli ustalić czy i ewentualnie jak pszczoły mogą zdobywać swoje czerwone pożywienie. Okazało się, że winny był krótki moment transportu pojemników z półproduktem między dwoma halami, w trakcie którego pszczoły mogły objeść się substancji dodawanych do wiśni. Pojemniki zamieniono na zamykane i problem teoretycznie się ulotnił. Kilka dni wcześniej jedna z gazet zasugerowała, że być może winny problemu jest wyciek z fabryki. Wycieku nigdy nie stwierdzono, ale policja wyczuła swoją szansę na odkopanie sprawy z poprzedniego roku.

Pierwsza wizyta inspekcji ochrony środowiska nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Inspektorzy nie znaleźli piwnicy ani nie stwierdzili obecności zapachu marihuany. W kolejnej próbie do pracy w fabryce zgłosił się informator policji, jednak nie został przyjęty. Po kilku latach zmienił się prokurator prowadzący sprawę i nowy poprosił o jeszcze jedną próbę pod tym samym pretekstem. Tym razem inspektorom towarzyszyli śledczy, którzy weszli do garażu wskazanego przez informatora i zauważyli, że część półek jeździ na kółkach. Kiedy spróbowali je przesunąć okazało się, że trzymają je magnesy. Mocne szarpnięcie sprawiło, że w ścianie pojawił się tajemny korytarz prowadzący do schodów do nieistniejącej na planach piwnicy. To wystarczyło do wydania nakazu przeszukania.

Śledczy oprócz wspomnianych już 1200 roślin znaleźli ok. 50 kg gotowego produktu, 125 tysięcy dolarów w gotówce i nasiona 60 rodzajów konopi. W kącie była też mała biblioteczka, a w niej podręczniki uprawy roślin oraz Encyklopedia Zorganizowanej Przestępczości. Wszystkie wcześniejsze próby namierzenia uprawy były nieudane ze względu na jej perfekcyjną lokalizację. Gruby betonowy strop świetnie izolował piwnicę sprawiając, że na zewnątrz nie było śladu wyższej temperatury, generator dostarczał potrzebny prąd a system irygacyjny korzystał z zasobów fabryki. Do tej pory nie wiadomo, jak wyglądała sieć dystrybucji towaru, ponieważ właściciel interesu niestety popełnił samobójstwo tego samego dnia. Jeszcze w trakcie wizyty policji, kiedy tylko agenci zainteresowali się półkami w garażu, udał się do toalety i strzelił sobie w głowę z legalnie posiadanej broni. Nigdy nie był notowany, zatem mógł wystąpić o zezwolenie na jej posiadanie. Wygląda na to, że jego rodzina ani pracownicy nie mieli pojęcia o podziemnej działalności – nigdy nie widziano też, by ktokolwiek oprócz niego wchodził do garażu, w którym znajdowało się ukryte przejście. Tajemnicę organizacji swojego tajnego biznesu zabrał ze sobą do grobu.

Źródła: The Daily Beast, NYT.