Kto by nie chciał, by jego dziecko studiowało na Uniwersytecie Yale’a czy Stanforda? Parę osób uznało, że ich dzieci powinny trafić na prestiżowe uczelnie, a brak zdolności zastąpiono systemem rekrutacji, który okazał się jednym z większych oszustw Ameryki.
Na początku marca 2019 Biuro Prokuratora Generalnego USA w Massachusetts podało do wiadomości publicznej, że prowadzi postępowanie w sprawie 50 osób, które utworzyły największy w historii oszukańczy system, mający na celu złamanie zasad rekrutacji na uczelnie wyższe i umożliwienie niezbyt zdolnym uczniom dostanie się na prestiżowe amerykańskie uczelnie. Media z zachwytem podchwyciły temat, bo wśród nazwisk wplątanych osób znalazły się nawet gwiazdy telewizji i filmu. My przyjrzymy się mechanizmowi oszustwa, pomijając kwestie celebryckie, ale nie lekceważąc tła społecznego.
Prestiż ma wysoką cenę
Możliwość studiowania na dobrej amerykańskiej uczelni oznacza wydatki i to spore. Na początku drugiej dekady XXI wieku, przeciętne czesne w USA wynosiło 28 tys. dolarów rocznie. Do tego należy doliczyć koszty materiałów, zakwaterowania, wyżywienia, a gdy weźmie się pod uwagę, jak cenią się największe uniwersytety, kwota wyjdzie zdecydowanie wyższa niż wspomniane 28 tys. Na Uniwersytecie Yale’a, jednej z najbardziej znanych uczelni na świecie, rocznie na studia należy przeznaczyć około 75 tys. dolarów – uczelnia ma tę informację na swojej stronie.
Jednak posiadanie środków na studia nie daje gwarancji dostania się na te najlepsze. Uniwersytety z tradycjami przyjmują tylko najwybitniejszych absolwentów szkół średnich. Liczą się wyniki w nauce, a także aktywności dodatkowe, szczególne uzdolnienia, dorobek sportowy etc. Im zdolniejszy uczeń, tym chętniej zostanie przywitany w murach uczelni, wtedy też może liczyć na stypendium, które częściowo, a nawet całkowicie pokryje koszty nauki. Najzdolniejsi nie pozostaną anonimowi – uniwersytety dbają o takich studentów, promują, otaczają szczególną opieką.
Oszukańczy system opracowano, by wspomóc nienajmądrzejsze czy też niespecjalnie pracowite dzieci wpływowych rodziców, którzy marzą, by ich pociechy mogły w towarzystwie chwalić się dyplomami Georgetown lub Stanforda. Chodziło o prestiż, gdyż nic nie stało na przeszkodzie, by ten czy ów student po prostu zapłacił bardzo wysokie czesne za studia w miejscu mniej szanowanym, które kieruje się wysokością opłaty, a nie zdolnościami młodego człowieka (bowiem i tak proces nauczania zweryfikuje, kto się do wiedzy garnie, a z kogo tylko chcą być dumni rodzice).
Bogaci byli gotowi płacić, musiał się więc znaleźć ktoś, kto by wziął te pieniądze i odpowiednio wykorzystał.
Argument do ręki
W śledztwie dotyczącym oszustw rekrutacyjnych udokumentowano, że rodzice zainteresowani rozwojem intelektualnym swoich dzieci płacili od 15 tys. do nawet 1,2 mln dolarów (w sumie prokuratura doliczyła się 6,5 mln dolarów łapówek), by zapewnić latoroślom miejsce na uczelni.
Dla porównania, średni roczny koszt czesnego i opłat w prywatnym czteroletnim college’u wynosi 29 478 dolarów, jak wynika z raportu amerykańskiego Departamentu Edukacji, na który powołuje się CNN. Troskliwi rodzice celowali w Yale, Stanford, Georgetown, Uniwersytet Południowej Kalifornii, Uniwersytet Kalifornijski, Uniwersytet w San Diego, Uniwersytet Teksański, Wake Forest.
Mechanizm oszustwa powstał m.in. dzięki zaangażowaniu w przedsięwzięcie trenerów sportowych, którzy pomagali wprowadzać na uczelnie „młodych, zdolnych” sportowców. Wśród podejrzanych znaleźli się m.in. trenerzy piłki nożnej kobiet (soccer) w Yale, żeglarstwa w Stanford, siatkówki na Uniwersytecie Wake Forest. To oni pomagali fałszować historię osiągnięć sportowych kandydatów na studia, nie tylko koloryzując informacje o faktycznych osiągnięciach młodzieży, ale i uczestnicząc w tworzeniu fałszywych dyplomów, zaświadczeń i referencji. Dochodziło do sytuacji, w której np. kandydatka z dorobkiem w dziewczęcej piłce nożnej przedstawiała dokumenty z klubu, gdzie takiej drużyny w ogóle nie było. Pewni ambitni rodzice zapłacili 1,2 mln dolarów, aby córka została zaprezentowana jako kapitanka znanej kalifornijskiej drużyny piłkarskiej.
Rodzice płacili również za sfałszowanie wyników testów SAT (Scholastic Assessment Test, odpowiednik naszej matury). Maksymalny wynik, jaki można z niego obecnie uzyskać, to 1624 punkty. Jedna z oskarżonych o łapówki aktorek zapłaciła 15 tys. dolarów za to, by wynik testu jej córki został poprawiony o 400 punktów. Jak to było możliwe? To proste – dziewczyna pisała test po raz pierwszy w 2017 i otrzymała wtedy wynik 1020 punktów. Drugi test przeszedł po prostu przez innego administratora danych i wynik zmienił się na 1420 punktów. Łapówka została wpłacona jako rzekoma donacja na fałszywą fundację Key Worldwide Foundation.
Właśnie ta fundacja stanowiła punkt kontaktowy. Założył ją William Rick Singer, osoba z doświadczeniem w pracy z amerykańskim systemem edukacji.
Boczne drzwi na studia
Przez ostatnie dwie dekady Singer stał się ekspertem w rekrutacji. Z danych, które prezentował na stronie swojej fundacji (niestety w tej chwili na stronie nie ma nic), wynika, że pomógł ponad 90 tys. klientów w zdobyciu stopnia naukowego w szkolnictwie wyższym. Stworzył także online szkołę średnią, University of Miami Online High School, dla ponad 18 tys. studentów, z których każdy zapłacił czesne 15 tys. dolarów rocznie.
Zanim zdecydował się na karierę w systemie edukacji, pracował dla banków (m.in. First Union Bank) i zajmował się telesprzedażą. Jego Key Worldwide Foundation działała w ponad 80 amerykańskich miastach i pięciu innych krajach. Konsultacje odbywały się za pośrednictwem telefonu, poczty elektronicznej, wideokonferencji lub osobiście w domu klienta.
Singer opracował wspomniane dwie „ścieżki” rekrutacyjne – poprawę wyników egzaminacyjnych lub przedstawienie referencji sportowych. Sam Singer przepuścił przez konto swojej fundacji 25 mln dolarów, co wskazuje, że afera jest daleko poważniejsza niż nagłośnione łapówki w wysokości 6,5 mln.
58-letni Singer znalazł na kilku uczelniach sfrustrowanych swoją karierą trenerów sportowych i zaproponował wynagrodzenie za współpracę. W identyczną kooperację wszedł z administratorami danych egzaminacyjnych, którzy ręcznie poprawiali wyniki słabych uczniów. W swoich działaniach oparł się na czynniku ludzkim, budując sieć oddanych pracowników, chcących dorobić sobie w skostniałych strukturach systemu edukacji. Singer twierdzi zresztą, że kupowanie trenerów zdarza się często, a zatem może się okazać, że gdyby nie skandal z udziałem celebrytów, taki proceder trwający od dawna, mógłby trwać w spokoju kolejne lata. O ile wyniki egzaminu można było zmienić kliknięciem, o tyle legalizacja historii dziecka-sportowca wymagała więcej zachodu. Zdjęcia kandydatów na studia były specjalnie przygotowywane – twarze fachowo wmontowywano w sylwetki z prawdziwych zdjęć sportowców, dzięki czemu kandydat zyskiwał mięśnie, sprawność fizyczną i niepodważalny dowód licznych sukcesów. Tworzono dyplomy, wycinki z akt, listy referencyjne.
Singer nazywał to wprowadzaniem na studia bocznymi drzwiami.
Kochający rodzice
Linia obrony, jaką w tej chwili przedstawiają oskarżeni, jest prosta: „robiliśmy to, co każdy rodzic zrobiłby dla swojego dziecka”. Obecnie kochające dzieci swoich troskliwych rodziców idą w zaparte, zaznaczając, że nie wiedziały nic o oszustwie. 19-latka z dorobkiem jako youtuberka, instagramerka i influencerka przysięga, że rodzice zmusili ją do pójścia na studia, bo ona sama miała zamiar skoncentrować się na karierze w nowych mediach, a studia – naprawdę – kompletnie jej nie obchodzą.
Część studentów chce przeczekać i pozostać – jeśli to będzie możliwe – na studiach, część jednak już rezygnuje.
Uczelnie zareagowały stanowczo. Niektóre już wcześniej prowadziły własne wewnętrzne dochodzenia w sprawie rekrutacji. Trenerzy, którzy stanowili oś działań fundacji Singera, już tam nie pracują, ale okazuje się, że w odpowiednie przesuwanie dokumentów dzieci troskliwych rodziców zaangażowane były inne osoby, które – owszem – ciągle są uniwersyteckimi pracownikami.
Na razie nie wiadomo, w jaki sposób Singer docierał do zdesperowanych rodziców i jak nawiązywał z nimi współpracę. Tego jednak zapewne wkrótce się dowiemy, ponieważ areszt zastosowany wobec bogatych, wygodnie żyjących, grzejących się latami w świetle fleszy osób może otworzyć niejedne usta. Materiał dowodowy w postaci korespondencji elektronicznej jest na tyle bogaty, że nawet bez informacji, jak Singer pozyskiwał klientów, skala oszustwa jest łatwa do udowodnienia.
Chętni mogą rozwiązać przykładowe testy SAT z ostatnich lat TUTAJ.
Komentarze
Słaby artykuł. Za mało IT :)
Słaby komentarz. Za mało merytoryki :)
Słaba riposta. Za mało ciętej złośliwości ;)
lubię placki
O mamo
ja też!
Jakie stawki za zmianę ocen ma admin librusa? ;)
W sumie nie potępiam, uczelnie też oszukują. Bo to całe diversity jak nazwać jak nie oszustwo? Możesz mieć dobre wyniki a na uczelnie i tak wezmą czarnego, bo mniejszość..
Feynmana za pierwszym razem nie przyjęli, bo mieli już wystarczająco dużo Żydów… Ten system jest idiotyczny.
Fajny artykuł. Wracam do Pani fanklubu :D
A do marud, że mało IT : najsłabszym ogniwem jest człowiek.
Tak ten co za waszym potrójnym firewallem siedzi też…
W wcześniejszym komentarzu przeczytałem, że za mało IT. Macie tu modelowy przykład hackingu ;) Zresztą Amerykanie są strasznymi hipokrytami. Sami stworzyli niesprawiedliwy system faworyzujący wszystkich tylko nie uzdolnionych. Wiedzieliście, że dziś na egzaminach w USA są dodatkowe punkty za pochodzenie społeczne czy dla uzdolnionych sportowców. Moim zdaniem dla uzdolnionych sportowców powinny być szkoły sportowe, podobnie jak dla uzdolnionych muzycznie są szkoły muzyczne. Na uczelniach wyższych Latynosi dostawali ekstra +130 punktów, Murzyni +310 a tacy podwójnie dyskryminowani Azjaci mieli odejmowane -140. Niektóre uczelnie stosowały takie kryteria etniczne jawnie, inne ukrywały je w systemie egzaminacyjnym. Wystarczyło dodać kilka wysoko punktowanych pytań sprawdzających rozumienie slangu na Bronxie :). Wszystko w majestacie prawa. Jeżeli mamy do czynienia z najlepszą uczelnią to powinni dostawać się do niej najlepsi. Kwestią czasu było kiedy ktoś wykorzysta patologiczny system.
Szkoda, że nie pamiętasz (nie chcesz), że do niedawna (względnie) studiować mogli tylko biali. Problemem rozwarstwienia społecznego oraz edukacji w Stanach biali/inne kolory jest olbrzymi i wielki wpływ na to ma właśnie historia.
Faktycznie, system dalej jest daleki od ideału – obniżanie punktacji azjatom.
Pozdrawiam
Nie mogli, i było to złe. Teraz za to mogą studiować, jak każdy inny, wystarczy, że w szkole średniej będą się uczyć. Nie trzeba się uciekać do rasizmu, tym razem w stosunku do Azjatów i białych.
W czym lepszy jest czarnoskóry z biednej rodziny od białego z biednej rodziny, że trzeba mu dać nad nim przewagę? Obaj startują z takiego samego poziomu. Zrozumiałabym ułatwienie dla zdolnych dzieci z biednych rodzin w postaci korepetycji opłacanych przez państwo na wcześniejszych etapach edukacji, ale nie faworyzowanie ze względu na pochodzenie.
W polsce też jest dyskryminacja. Kobiety dostają ekstra punkty
@Arkoz
Najlepsi w Sparcie byli ci, którzy nawięcej zabijali, w Atenach najlepsi byli filozofowie. Wydaje nam się, że w Renesansie najlepszy był Leonardo da Vici, który bezcześcił zwłoki (karane do dzisiaj). A według Ciebie którzy są najlepsi?
Jak to którzy? Ci co za pomocą łanlajnera w bashu z max. 10 pajpami są w stanie zastąpić serwer www z dżango! Oczywiście, bez pomocy pajtona, ale można użyć nc.
Ty mój bajopisarzu…
Ciekawe jak sobie dawali radę na tych uczelniach? Czy mocno odstawali swoimi wynikami od tej, powiedzmy, prawdziwej elity uczelnianej?
„Fenomen amerykańskiego debila” fragmenty (reszta do poszukania w necie): We wrześniu 1993 r. opublikowane zostały wyniki badań Departamentu Edukacji Stanów Zjednoczonych zatytułowane „Umiejętność czytania i pisania w USA”. Były to najobszerniejsze studia, jakie kiedykolwiek przeprowadzono nad Amerykanami: trwały 4 lata i objęły 26 tys. osób.
DEBIL AMERYKAŃSKI
Wyniki zaszokowały amerykańską opinię publiczną okazało się, że w USA żyje 27 min analfabetów i 45 min tzw. analfabetów funkcjonalnych. Prawie połowa ze 191 milionów dorosłych Amerykanów nie jest w stanie wykonać tak prostej czynności jak wypełnienie przekazu bankowego. Tylko 4 proc. potrafi przy użyciu elektronicznego kalkulatora obliczyć koszt wykładziny, mając podaną cenę metra kwadratowego i rozmiary pokoju.
Amatorzy! Gdzie im do naszego uczelnianego woźnego, który w zmowie z docentem z komisji egzaminacyjnej „załatwiał” dostanie się na studia. A przy tym był niesamowicie uczciwy, gdy żadną miarą nie udało się „załatwić”, zwracał pieniądze pobrane „na koszty” co do grosza.
Sekretem jego sukcesu był docent, wtyka w komisji, który wyniki rekrutacji znał sporo wcześniej. Niektórzy do egzaminów jednak się uczyli i zdarzało im się zdawać, zgodnie z wymogami. Ci generowali zysk dla duetu robotniczo-inteligenckiego. Nieuki, którzy nie zaliczali, powodowali frustrację u rodziców, bo nawet duże pieniądze nie pomagały, a te wracały. Kręciło to się do czasu, gdy jeden z rodziców swą frustrację nietypowo i nieoczekiwanie zwrócił przeciwko „patałachom”, co nie potrafili 'Żanetki’ wcisnąć na aulę. Wtedy poszli do organów i sprawa się rypła.
PS. powyższy 'urban legend’ został nawet wykorzystany w jednym z filmów i jednak w zarysie podobno oparty na autentycznych wydarzeniach.
Nie rozumiem tego amerykanskiego systemu nauczania gdy na studia dostaje sie ktos z kapusta w glowie, ale za to bardzo sprawny fizycznie. Jak ktos jest glupi ale sprawny fizycznie to po grzyba mu studia? Niech idzie do sportu, kase za czesne przeznaczy na trenera i tyle.
Człowiek z prawdziwym wyższym wykształceniem nie tylko ma piątki z matematyki. Wykształcenie to inny styl życia, myślenia i patrzenia na świat. Jeśli ktoś sprowadza to tylko do zaliczenia przedmiotów na uczelni to nie
jest wykształcony a jedynie wyuczony. Także sport, zdrowe życie i światopoglądy są częścią prawdziwego wyższego wykształcenia.