Kiedy dzieciak jest głupi i leniwy, ale ty umiesz fałszować

dodał 10 kwietnia 2019 o 09:10 w kategorii Prawo, Wpadki  z tagami:
Kiedy dzieciak jest głupi i leniwy, ale ty umiesz fałszować

Kto by nie chciał, by jego dziecko studiowało na Uniwersytecie Yale’a czy Stanforda? Parę osób uznało, że ich dzieci powinny trafić na prestiżowe uczelnie, a brak zdolności zastąpiono systemem rekrutacji, który okazał się jednym z większych oszustw Ameryki.

Na początku marca 2019 Biuro Prokuratora Generalnego USA w Massachusetts podało do wiadomości publicznej, że prowadzi postępowanie w sprawie 50 osób, które utworzyły największy w historii oszukańczy system, mający na celu złamanie zasad rekrutacji na uczelnie wyższe i umożliwienie niezbyt zdolnym uczniom dostanie się na prestiżowe amerykańskie uczelnie. Media z zachwytem podchwyciły temat, bo wśród nazwisk wplątanych osób znalazły się nawet gwiazdy telewizji i filmu. My przyjrzymy się mechanizmowi oszustwa, pomijając kwestie celebryckie, ale nie lekceważąc tła społecznego.

Prestiż ma wysoką cenę

Możliwość studiowania na dobrej amerykańskiej uczelni oznacza wydatki i to spore. Na początku drugiej dekady XXI wieku, przeciętne czesne w USA wynosiło 28 tys. dolarów rocznie. Do tego należy doliczyć koszty materiałów, zakwaterowania, wyżywienia, a gdy weźmie się pod uwagę, jak cenią się największe uniwersytety, kwota wyjdzie zdecydowanie wyższa niż wspomniane 28 tys. Na Uniwersytecie Yale’a, jednej z najbardziej znanych uczelni na świecie, rocznie na studia należy przeznaczyć około 75 tys. dolarów – uczelnia ma tę informację na swojej stronie.

Jednak posiadanie środków na studia nie daje gwarancji dostania się na te najlepsze. Uniwersytety z tradycjami przyjmują tylko najwybitniejszych absolwentów szkół średnich. Liczą się wyniki w nauce, a także aktywności dodatkowe, szczególne uzdolnienia, dorobek sportowy etc. Im zdolniejszy uczeń, tym chętniej zostanie przywitany w murach uczelni, wtedy też może liczyć na stypendium, które częściowo, a nawet całkowicie pokryje koszty nauki. Najzdolniejsi nie pozostaną anonimowi – uniwersytety dbają o takich studentów, promują, otaczają szczególną opieką.

Oszukańczy system opracowano, by wspomóc nienajmądrzejsze czy też niespecjalnie pracowite dzieci wpływowych rodziców, którzy marzą, by ich pociechy mogły w towarzystwie chwalić się dyplomami Georgetown lub Stanforda. Chodziło o prestiż, gdyż nic nie stało na przeszkodzie, by ten czy ów student po prostu zapłacił bardzo wysokie czesne za studia w miejscu mniej szanowanym, które kieruje się wysokością opłaty, a nie zdolnościami młodego człowieka (bowiem i tak proces nauczania zweryfikuje, kto się do wiedzy garnie, a z kogo tylko chcą być dumni rodzice).

Bogaci byli gotowi płacić, musiał się więc znaleźć ktoś, kto by wziął te pieniądze i odpowiednio wykorzystał.

Argument do ręki

W śledztwie dotyczącym oszustw rekrutacyjnych udokumentowano, że rodzice zainteresowani rozwojem intelektualnym swoich dzieci płacili od 15 tys. do nawet 1,2 mln dolarów (w sumie prokuratura doliczyła się 6,5 mln dolarów łapówek), by zapewnić latoroślom miejsce na uczelni.

Dla porównania, średni roczny koszt czesnego i opłat w prywatnym czteroletnim college’u wynosi 29 478 dolarów, jak wynika z raportu amerykańskiego Departamentu Edukacji, na który powołuje się CNN. Troskliwi rodzice celowali w Yale, Stanford, Georgetown, Uniwersytet Południowej Kalifornii, Uniwersytet Kalifornijski, Uniwersytet w San Diego, Uniwersytet Teksański, Wake Forest.

Źródło: Youtube, CBS This Morning

Mechanizm oszustwa powstał m.in. dzięki zaangażowaniu w przedsięwzięcie trenerów sportowych, którzy pomagali wprowadzać na uczelnie „młodych, zdolnych” sportowców. Wśród podejrzanych znaleźli się m.in. trenerzy piłki nożnej kobiet (soccer) w Yale, żeglarstwa w Stanford, siatkówki na Uniwersytecie Wake Forest. To oni pomagali fałszować historię osiągnięć sportowych kandydatów na studia, nie tylko koloryzując informacje o faktycznych osiągnięciach młodzieży, ale i uczestnicząc w tworzeniu fałszywych dyplomów, zaświadczeń i referencji. Dochodziło do sytuacji, w której np. kandydatka z dorobkiem w dziewczęcej piłce nożnej przedstawiała dokumenty z klubu, gdzie takiej drużyny w ogóle nie było. Pewni ambitni rodzice zapłacili 1,2 mln dolarów, aby córka została zaprezentowana jako kapitanka znanej kalifornijskiej drużyny piłkarskiej.

Rodzice płacili również za sfałszowanie wyników testów SAT (Scholastic Assessment Test, odpowiednik naszej matury). Maksymalny wynik, jaki można z niego obecnie uzyskać, to 1624 punkty. Jedna z oskarżonych o łapówki aktorek zapłaciła 15 tys. dolarów za to, by wynik testu jej córki został poprawiony o 400 punktów. Jak to było możliwe? To proste – dziewczyna pisała test po raz pierwszy w 2017 i otrzymała wtedy wynik 1020 punktów. Drugi test przeszedł po prostu przez innego administratora danych i wynik zmienił się na 1420 punktów. Łapówka została wpłacona jako rzekoma donacja na fałszywą fundację Key Worldwide Foundation.

Właśnie ta fundacja stanowiła punkt kontaktowy. Założył ją William Rick Singer, osoba z doświadczeniem w pracy z amerykańskim systemem edukacji.

Źródło: ABC via Yahoo News!

Boczne drzwi na studia

Przez ostatnie dwie dekady Singer stał się ekspertem w rekrutacji. Z danych, które prezentował na stronie swojej fundacji (niestety w tej chwili na stronie nie ma nic), wynika, że pomógł ponad 90 tys. klientów w zdobyciu stopnia naukowego w szkolnictwie wyższym. Stworzył także online szkołę średnią, University of Miami Online High School, dla ponad 18 tys. studentów, z których każdy zapłacił czesne 15 tys. dolarów rocznie.

Zanim zdecydował się na karierę w systemie edukacji, pracował dla banków (m.in. First Union Bank) i zajmował się telesprzedażą. Jego Key Worldwide Foundation działała w ponad 80 amerykańskich miastach i pięciu innych krajach. Konsultacje odbywały się za pośrednictwem telefonu, poczty elektronicznej, wideokonferencji lub osobiście w domu klienta.

Singer opracował wspomniane dwie „ścieżki” rekrutacyjne – poprawę wyników egzaminacyjnych lub przedstawienie referencji sportowych. Sam Singer przepuścił przez konto swojej fundacji 25 mln dolarów, co wskazuje, że afera jest daleko poważniejsza niż nagłośnione łapówki w wysokości 6,5 mln.

58-letni Singer znalazł na kilku uczelniach sfrustrowanych swoją karierą trenerów sportowych i zaproponował wynagrodzenie za współpracę. W identyczną kooperację wszedł z administratorami danych egzaminacyjnych, którzy ręcznie poprawiali wyniki słabych uczniów. W swoich działaniach oparł się na czynniku ludzkim, budując sieć oddanych pracowników, chcących dorobić sobie w skostniałych strukturach systemu edukacji. Singer twierdzi zresztą, że kupowanie trenerów zdarza się często, a zatem może się okazać, że gdyby nie skandal z udziałem celebrytów, taki proceder trwający od dawna, mógłby trwać w spokoju kolejne lata. O ile wyniki egzaminu można było zmienić kliknięciem, o tyle legalizacja historii dziecka-sportowca wymagała więcej zachodu. Zdjęcia kandydatów na studia były specjalnie przygotowywane – twarze fachowo wmontowywano w sylwetki z prawdziwych zdjęć sportowców, dzięki czemu kandydat zyskiwał mięśnie, sprawność fizyczną i niepodważalny dowód licznych sukcesów. Tworzono dyplomy, wycinki z akt, listy referencyjne.

Singer nazywał to wprowadzaniem na studia bocznymi drzwiami.

Kochający rodzice

Linia obrony, jaką w tej chwili przedstawiają oskarżeni, jest prosta: „robiliśmy to, co każdy rodzic zrobiłby dla swojego dziecka”. Obecnie kochające dzieci swoich troskliwych rodziców idą w zaparte, zaznaczając, że nie wiedziały nic o oszustwie. 19-latka z dorobkiem jako youtuberka, instagramerka i influencerka przysięga, że rodzice zmusili ją do pójścia na studia, bo ona sama miała zamiar skoncentrować się na karierze w nowych mediach, a studia – naprawdę – kompletnie jej nie obchodzą.

Część studentów chce przeczekać i pozostać – jeśli to będzie możliwe – na studiach, część jednak już rezygnuje.

Uczelnie zareagowały stanowczo. Niektóre już wcześniej prowadziły własne wewnętrzne dochodzenia w sprawie rekrutacji. Trenerzy, którzy stanowili oś działań fundacji Singera, już tam nie pracują, ale okazuje się, że w odpowiednie przesuwanie dokumentów dzieci troskliwych rodziców zaangażowane były inne osoby, które – owszem – ciągle są uniwersyteckimi pracownikami.

Na razie nie wiadomo, w jaki sposób Singer docierał do zdesperowanych rodziców i jak nawiązywał z nimi współpracę. Tego jednak zapewne wkrótce się dowiemy, ponieważ areszt zastosowany wobec bogatych, wygodnie żyjących, grzejących się latami w świetle fleszy osób może otworzyć niejedne usta. Materiał dowodowy w postaci korespondencji elektronicznej jest na tyle bogaty, że nawet bez informacji, jak Singer pozyskiwał klientów, skala oszustwa jest łatwa do udowodnienia.

Źródło: https://www.instagram.com/p/Bu8QXQFAE7O/

Chętni mogą rozwiązać przykładowe testy SAT z ostatnich lat TUTAJ.