Człowiek, który mógł zostać wynalazcą, zdolny, ale niedoceniony – na emeryturze złamał system i skutecznie wymykał się śledczym. Najgorszy, najsympatyczniejszy i na starość najbardziej wygrany fałszerz w historii – Emerich Juettner.
Istnieją, zdaje się, tylko sądowe zdjęcia Emericha Juettnera. Spogląda z nich miły staruszek, bezzębnie uśmiechnięty, biedny, zapadnięty w zbyt wielkim ubraniu, trochę brudnym. Spędził swoje trudne, pracowite życie jako dobry towarzysz swojej żony, Florence, z którą aż do jej śmierci mieszkał w suterenie w Upper East Side, w Nowym Jorku. Owdowiał, mając 61 lat. Samotny, emerytowany dozorca, ściągający z okolicy wszystkie śmieci, które mu tylko w ręce wpadły.
I fałszerz.
Perła przed wieprze
Emerich Juettner miał 13 lat, gdy opuścił dom rodzinny i udał się w długą i daleką podróż do Ameryki. Był 1890 rok – Emerich uniknął wojny i biedy, a potem Hitlera i anschlussu. Ameryka go przywitała, dała pracę, schronienie, a żonę wziął już sobie sam. Młody Emerich był niezwykle zdolny, spędzał całe noce na rozrysowywaniu wynalazków, takich jak nowatorski typ aparatu fotograficznego (Kodak odrzucił ten projekt) lub specjalny rodzaj żaluzji weneckich (projekt również odrzucony).
Wygląda jednak na to, że niepowodzenia te nie sprawiły, by czuł się przegrany – swoje szczęście znalazł w życiu rodzinnym. Pracował jako dozorca i konserwator w jednym z budynków Upper East Side, a skromne lokum w piwnicy tego domu mógł zamieszkiwać za darmo. Wychował z żoną dwoje udanych dzieci i zapowiadała mu się miła, spokojna starość u boku kochanej Florence. I wtedy, w 1937, żona nagle zmarła. Sam jak palec, mając w podziemiach Upper East Side za jedynego towarzysza terieropodobnego kundelka, zdziwaczał, gromadząc w swoich czterech kątach coraz więcej śmieci.
Mylił się jednak ten, kto w sympatycznej twarzy pod błyszczącą łysiną widział tylko starca, dokonującego groszowych biznesów na uzbieranych resztkach. Emerich Juettner zbierał elementy, które miały mu się przydać w pracy. Znał się na grawerowaniu metalu – jego pierwsza praca w Ameryce polegała na zdobieniu metalowych ramek do zdjęć. Był też autorem projektu aparatu fotograficznego i znał się na fotografii. Łazikując po NYC, zbierał to, co pozwoliłoby w pełni wykorzystać jego wiedzę. Znosił do domu złom, szczególnie cynkowe elementy, które pozwoliły na wytopienie gładkich płytek. Ściągał stare chemikalia i części samochodowe – tak jak np. akumulatory. Gromadził sprężyny, paski, druty różnego rodzaju.
Mając cały ten chłam pod ręką, przez rok po śmierci żony powoli i wytrwale składał skromną linię drukarską, a gdy była już kompletna, wykonał fotokopię banknotu jednodolarowego. Zdjęcia przeniósł na płytki cynkowe, wytrawiając je kwasem z akumulatorów, a następnie ręcznie uzupełnił brakujące elementy. I produkcja ruszyła.
„Wahsington”
Co można było dostać za 1 dolara tuż przed II Wojną Światową? Raymond Chandler w „Bay City Blues” opisuje, że dokładnie tyle odźwierny w nocnym klubie wziął za wpuszczenie do środka osoby bez karty członkowskiej. Szatniarka wzięła hojny napiwek w wysokości 25 centów. Znaczek pocztowy kosztował 3 centy. Całkowite wydatki tygodniowe skromnego staruszka z Upper East Side wynosiły 15 dolarów. A dokładniej 15 jednodolarowych banknotów.
To były brzydkie banknoty i Emerich o tym wiedział. Nie chciał łamać systemu, nie zamierzał zdobywać fortuny – wszystko, co go interesowało, to trzy skromne posiłki na dzień i może czasem odrobina tytoniu. Zamierzał ostrożnie wprowadzać swoje produkcje do obiegu, nie więcej niż jeden banknot naraz – tyle, by nie zostać zdemaskowanym oraz by nikogo nie skrzywdzić.
Banknoty były robione niechlujnie. Przede wszystkim były drukowane na zwykłym papierze, w niczym nieprzypominającym oryginalnego. Być może właśnie dlatego Emerich Juettner nie przyłożył się za bardzo do reszty pracy. Numery seryjne były niewyraźne i nierówne. Podobizna pierwszego prezydenta Ameryki niestaranna, na ogół z zalanymi na czarno oczami, jakaś taka wykrzywiona. No i podpis pod podobizną – ojciec-założyciel Stanów Zjednoczonych Ameryki zwał się na banknocie Emericha „Wahsington”.
Fałszywki łatwo wpadały w oko, ale w zadziwiający sposób stawały się niewidoczne w trakcie transakcji w sklepach. Zapewne mikry, łysy, brudny staruszek, kupujący groszowe towary za jednodolarowy banknocik, nie zwracał uwagi ekspedientów w kolejnych sklepach. Juettner najwyżej raz wracał w to samo miejsce ze swoim „produktem”. Można też przypuszczać, że wyczekiwał odpowiedniego momentu na transakcję – gdy kasjerzy byli rozproszeni rozmową z klientami lub kierownikiem. Może takiego jak w tej scenie.
Mister 880
Jaki profesjonalista wziąłby się za podrabianie banknotu dolarowego? Wprowadzenie fałszywek na rynek zajęłoby masę czasu i byłoby równie kosztowne jak produkcja i puszczenie w obieg znacznie wyższych nominałów. Agenci Secret Service ze zdziwieniem odnotowywali śmieszne kwoty pojawiające się w obrocie w coraz to nowych miejscach. W połowie 1938 roku śledczy zgromadzili „aż” 585 dolarów, co obrazowało idiotycznie niską skalę przedsięwzięcia.
Dziwacznego fałszerza nazywano „Mister 880” – taki właśnie numer miały akta tej sprawy. Jego działania budziły bardziej ciekawość i sympatię niż gniew organów ścigania i opinii publicznej.
Lata mijały i groszowy fałszerz stał się bohaterem najdłuższego i najdroższego śledztwa tego typu. Przez 10 lat kolejni agenci Secret Service na wielkim planie miasta oznaczali czerwoną szpileczką miejsce każdego znalezionego banknotu. Dotarli do 10 tysięcy nowojorskich sklepów. Rozmawiali z każdym ekspedientem, z każdym kasjerem w sklepach, w których znaleziono fałszywki. Przesłuchiwali każdą osobę, która mogła posługiwać się lewym banknotem. W całym Nowym Jorku znajdowało się 20 tysięcy tabliczek ostrzegawczych z instrukcją, jak rozpoznać falsyfikaty.
A Mister 880 wciąż pozostawał nieuchwytny. Przez 10 lat, do 1947 roku, w obiegu pojawiło się 7 tysięcy fałszywych jednodolarówek.
Wreszcie u progu 1948 bawiące się na zagraconym podwórzu dzieciaki odkryły w złomie coś dziwnego – dwie cynowe tabliczki i plik śmiesznych, zabawkowych jednodolarówek. Dzieciaki nie miały wątpliwości, że to nie są prawdziwe pieniądze – to były według nich po prostu zabawne papierki, nieźle imitujące prawdziwe pieniądze. Chłopaki zarekwirowały znalezisko i sprawiedliwie podzieliły między siebie. Dalej było jak zwykle w takich sprawach – ojciec jednego z chłopców z oburzeniem nakrył syna na graniu w pokera i skonfiskował mu i karty, i pieniądze. Po czym przyjrzał się banknotom i pobiegł na policję, bo z pieniędzmi coś było nie tak.
W ten sposób agenci Secret Service trafili na kupę złomu na zapomnianym podwórzu i dowiedzieli się, że to wyposażenie jednego z lichych mieszkanek w okolicy, wyciągnięte na światło dzienne przez strażaków, którzy gasili tam pożar. Mieszkanko, a raczej zaniedbana nora, było zamieszkiwane przez emerytowanego stróża, samotnego zbieracza wszelkich śmieci, Emericha Juettnera.
And the Oscar goes to…
Emerich Juettner podczas przesłuchania był uśmiechnięty, rozmowny i najwyraźniej nie zamierzał niczego ukrywać. Przyznał się do wszystkiego, udzielił wszelkich wyjaśnień. Również materiał dowodowy jednoznacznie świadczył przeciwko niemu. Przed sądem odpowiadał za trzy przestępstwa, każde zagrożone karą do 10 lat więzienia: posiadanie narzędzi umożliwiających fałszowanie pieniędzy, wytwarzanie ich oraz wprowadzanie w obieg fałszywych banknotów. Ale sędzia wyraził zrozumienie dla biedaka, który muchy by nie skrzywdził i odwołując się do jego wieku, współpracy z organami ścigania oraz podliczając wartość sfałszowanych banknotów, skazał Juettnera na karę więzienia 1 roku i 1 dnia, z możliwością zwolnienia warunkowego po 4 miesiącach. No i na grzywnę – 1 dolara.
Emerich Juettner, uśmiechając się skromnie i uroczo, stał się bohaterem cyklu artykułów St. Claira McKelwaya w New Yorkerze , a następnie scenariusza filmowego. Film „Mister 880” został nagrodzony Złotym Globem dla najlepszego aktora drugoplanowego, Edmunda Gwenna, za rolę „Skippera” Millera (alter ego Juettnera). Gwenn dostał też nominację Akademii Filmowej do Oscara.
I tu ma miejsce krótki triumf niedocenianego przez lata naszego małego bohatera – Juettner na tym filmie dobrze zarobił. Po odsiadce żył w dostatku jeszcze 5 lat, a na pytania dziennikarzy, czy nie miałby ochoty wrócić do swojego emerytalnego fachu, odpowiadał z nieustającym uśmiechem, że nie, bo za mało na tym zarabiał.
Tekst powstał na podstawie artykułu The 70-year-old retiree who became America’s worst counterfeiter oraz Little Old Moneymaker. Pozostałe źródła zalinkowano w tekście.
Komentarze
Bardzo ciekawy artykuł :) Oby takich więcej.
Fajne, za takie historyjki lubię ten portal :)
ojej, jaka sympatyczna sprawa :))
bardzo sympatyczny i pokrzepiający tekst :)
U nas był gość Krzysztof W. co piątki podrabiał i to prawie idealnie.. Zdążył ich w 8 lat (2000-2008) naprodukować ponad 85 tysięcy : )
Jeśli dobrze kojarzę, to był specjalista (doktor albo doktorant) z AGH od materiałoznawstwa. Robił te monety bardzo dobrze, waga i wymiary zgadzały się idealnie. Ale w końcu wpadł, tak jak wpada każdy hurtownik.
Był w Polsce gość który ręcznie fałszował bodajże stare banknoty 1000 złotowe. Po prostu je przerysowywał. Wykonanie jednego zajmowało mu 3 – 4 miesiące. Hobbysta.
oby więcej takich złodziei
Dzięki za interesujący materiał!!!!
1. Banknot opisany w artykule nazywa się „One Dollar Silver Certificate blue seal”. „Washington D.C.” to nie nazwisko osoby, której wizerunek jest umieszczony na środku (wizerunek jest podpisany drobną czcionką u dołu owalu, nad literami DOL), tylko nazwa miasta, w którym jest siedziba Departamentu Skarbu, którego pieczęć jest umieszczona pod tym napisem.
2. Za dzieciaka, z blachy ołowianej wycinałem nożyczkami krążki wielkości ówczesnej monety 10-złotowej, celem spożytkowania ich w budzie z flipperami. Proceder trwał do czasu namierzenia mnie przez właściciela budy, który wziął mnie do kantorka i pokazał garść takich krążków. Najśmieszniejsze, że tych krążków było dużo więcej, niż sam łącznie wyprodukowałem.
„Przez 10 lat, do 1947 roku, w obiegu pojawiło się 7 tysięcy fałszywych jednodolarówek.”
Ciekawe jakie były koszty całego śledztwa :)