Cosa Nostra czy nobliwy chasyd w chałacie? Grupa cwanych włamywaczy czy oszustwo ubezpieczeniowe? Głupota, nieostrożność, dziury w systemie zabezpieczeń? Gdzie są zleceniodawcy? Czy ktoś widział diamenty?
Sporo pytań, ale trudno ich nie zadać, gdy szacuje się wartość skarbu skradzionego pewnej nocy z Antwerpskiego Centrum Diamentów.
Diamenty są wieczne – jak pragnienie ich posiadania. Wiemy, kto chciał je ukraść, wiemy z grubsza, jaki przebieg miało włamanie. Włamywacz został złapany, skazany i odsiedział swoje. Ale nie wiemy, gdzie są diamenty warte 100 milionów dolarów. I czy były warte 100 milionów? Właściwie nie wiemy też, czy pracował sam, czy na czyjeś zlecenie. Bohater tej opowieści w 2009 roku z detalami opisał napad i zadeklarował, że za jego działaniami stał potężny, prywatny zleceniodawca. To może być prawda. Tak, to może mieć sens. Sens może mieć też założenie, że stał za nim np. wywiad silnego państwa, sprawna organizacja mafijna lub że całość zorganizowała grupa narwańców. Sens może mieć pytanie, po co, u diabła, włamywacz miałby komukolwiek mówić prawdę, zwłaszcza łasemu sensacji dziennikarzowi. Chcecie więcej zagadek? Czytajcie.
Zgubny skutek wyrzucania śmieci do lasu
Leonardo Notarbartolo został aresztowany w lutym 2003, po tym jak upierdliwy belgijski emeryt kolejny raz zrobił piekło o wyrzucanie byle gdzie śmieci. Pan Van Camp postawił sobie za szczyt honoru namierzyć każdego, kto zaśmiecał mu jego las. Znalezione odpadki przeszukiwał z zacięciem, poszturchując kijkiem wszystko, co pomogłoby mu zidentyfikować sprawcę. Worki, które znalazł po raz kolejny i do których triumfalnie wezwał policję, zawierały cenny ślad – nadgryzioną kanapkę. Nie, nawet w praworządnej Belgii policja nie identyfikuje niechlujów, badając ich kody DNA. Ale akurat tego dnia policjanci szukali włamywaczy, którzy ukradli 100 milionów dolarów z Centrum Diamentów. Obywatelski sygnał sprawił, że wyzbierano skrupulatnie wszelkie śmieci i zbadano każdy ich fragment. Starszy pan się cieszył – las był wreszcie czysty. Policjanci też się cieszyli – nadgryziona kanapka należała do pewnego Włocha, którego dało się powiązać z kradzieżą w Antwerpii.
Diamentowy świat
W Antwerpii rządzi diament. Diament jest najtwardszym minerałem występującym w przyrodzie. Jest odporny na zniszczenia, ale choć twardy, to kruchy, przez co trudny w obróbce. Spotyka się go ekstremalnie rzadko. Dla pozyskania kilku kryształków o niewielkiej wartości należy przewalić przynajmniej metr sześcienny złóż. Zanim zostanie oszlifowany, oprawiony i umieszczony na wystawie u jubilera, zanim obróci go na palcu i skryje w dłoni elegancka dama, ryć będą w niebezpiecznych szybach, w brudzie i gorącu najbiedniejsi górnicy świata – w RPA, Demokratycznej Republice Konga czy Sierra Leone. W najlepszym razie co piąty kryształ zostanie użyty do wyrobu biżuterii i stanie się brylantem. Większość brylantów znajdzie się w Antwerpii.
W tym mieście pracują najlepsi światowi specjaliści, którzy wiedzą, jak ocenić diament. Kolor, czystość, szlif, masa – kryształ powinien otrzymać certyfikat, który każdemu, również laikowi, dokładnie powie wszystko o klejnocie. Antwerpia to jedyne miasto Europy, w którym na ulicach mija się ortodoksyjnie ubranych Żydów i gdzie w lokalnej kafeterii obsługa mówi w jidish. To żydowscy specjaliści najlepiej znają się na diamentach, to oni od wielu wieków tworzą diamentową stolicę.
Ich działania opierają się na tradycji i zaufaniu. Ważna jest nienaruszalna wewnętrzna struktura i własny system kontroli. Cały legalny handel diamentami jest skupiony wokół Hoge Raad voor Diamant (HRD), czyli Wysokiej Rady Diamentowej. HRD oficjalnie stara się ograniczyć obrót krwawymi diamentami. Jednak tam, gdzie dużo diamentów, tam również wiele tych nielegalnych. W rozbłyskach fasetek nie widać krwi, a gdyby była, kto wie, czy wtedy niezwykła barwa nie przyciągnęłaby amatorów…?
Belgijskie Centrum Diamentów ma siedzibę zlokalizowaną w sercu diamentowej dzielnicy. W sąsiedztwie mieści się około 1500 firm zajmujących się obrotem szlachetnymi kamieniami. Każdy z obecnych tam podmiotów, małych i dużych, uważnie pilnuje bezpieczeństwa swojego biznesu. Strażnicy, monitoring, liczne zabezpieczenia. Tuż obok znajdują się dwa komisariaty. Uzbrojeni policjanci patrolują rejon. Nie ma możliwości wjazdu tam bez autoryzacji pojazdem innym niż motorower – ulica jest specjalnie zabezpieczona metalowymi, ruchomymi słupkami.
Centrum ma własnych, uzbrojonych strażników, którzy non stop poruszają się po budynku. Sejf centralny otwierany jest unikalnym kluczem, którego dwie części, obie niezbędne do otwarcia sejfu, znajdują się w dwóch skrajnych częściach obiektu. Klucza, oczywiście, nie wystarczy przekręcić w zamku, istnieją dodatkowe zabezpieczenia, m.in. kod o milionie możliwych kombinacji. A ponadto: detektory ruchu, czujnik ciepła na podczerwień, czujnik światła. Istnieje też czujnik drgań, wykrywający potencjalne próby podkopu, podłożenia ładunków wybuchowych czy innego naruszenia stabilności konstrukcji. Znajdujące się w sejfie skarby są zamknięte dodatkowo w pancernych skrytkach zaopatrzonych w cyfrowe zamki. Tam się nie da wejść niezauważonym, a już na pewno nie da się wyjść. Kto chce spróbować – mazeł tow!
Włoska robota
Leonardo Notarbartolo ma bogatą kartotekę. To, co umie, to kraść. Urodził się z powołaniem. Ponoć pierwszej kradzieży dokonał, mając lat 6. Uczył się fachu podprowadzając gotówkę wychowawcom szkolnym, potem zajął się samochodami, wreszcie wyspecjalizował w biżuterii. Obszerne dossier we włoskiej policji kieruje uwagę na powiązania z mafią. W 1997 zaczął pracę w Antwerpii, biorąc na cel jeden z pomniejszych salonów diamentowej dzielnicy. Osoby, które miały z nim kontakt, w tym Joshua Davis, autor wywiadu udzielonego przez Włocha na wyłączność, podkreślają, że w Leonardzie nie ma nic ze złodzieja. Jest urokliwy, pogodny, zawsze nosił się elegancko i z klasą – nawet w więzieniu. Lubi swoją pracę, zna się na ludziach, łatwo ich oczarowuje.
Odsiedział wyrok za włamanie do Centrum Diamentów. Notarbartolo mimo obciążających go poszlak konsekwentnie cały czas szedł w zaparte. Nigdy nie włamywał się do Centrum, nie ma zielonego pojęcia, o czym mowa, niczego nie kradł. Podtrzymywał swoją wersję przed sądem, wobec prawników oraz wobec dziennikarzy. Zaczął mówić po 6 latach.
Leonardo Notarbartolo pracował nad planem włamania od roku 2000. Do Centrum Diamentów dostał się jak najbardziej legalnie – wynajął tam małe biuro. Przedstawił się jako importer z Turynu, kupował małe kamienie, płacił gotówką, zauroczył sąsiadów. To była jego oficjalna działalność. W tej mniej oficjalnej dokonywał niewielkich kradzieży.
W 2001 roku – jak twierdzi – otrzymał bardzo atrakcyjną ofertę handlową od jednego z chasydzkich kupców. Człowiek w jedwabnym chałacie płacił z góry za kompetentną odpowiedź na pytanie, czy dałoby się obrabować skarbiec w Antwerpskim Centrum Diamentów. Zapłata była uczciwa: proponował 100 tys. euro. Leonardo przyjął ofertę, choć w głębi duszy wzruszył ramionami: „Drogi panie, nasz klient – nasz pan! Biorę i odpowiem”. Easy money, pomyślał. Miał biuro w Centrum, wiedział, że główny skarbiec jest nie do ruszenia.
Do zadania przygotował się profesjonalnie. Zakupił specjalistyczny sprzęt umożliwiający wykonywanie dokumentacji fotograficznej mimo obowiązujących w obiekcie zakazów fotografowania. Skoro szpiedzy w trakcie II wojny światowej mogli używać obiektywów schowanych w guziku lub broszce, to u progu XXI wieku profesjonalista od włamów może korzystać z miniaturowej kamery wbudowanej w długopis. Notarbartolo dokładnie obfotografował kolejno budkę policyjną na Schupstraat, ulicy prowadzącej do Centrum, potem sterczące z niej kamery wideo i metalowe zabezpieczenia blokujące wjazd na ulicę. Do głównego budynku nie może wejść osoba nieupoważniona – Notarbartolo skwapliwie więc fotografował strażników, portiernię, wejścia. Dalej – windę, którą zjechał do przedsionka skarbca. Drzwi sejfu – 3 tony stali wpuszczone w zbrojony beton. Zamek w kształcie koła, dający możliwość wprowadzenia 100 milionów kombinacji. Tylko jedna ze stu milionów była tą właściwą, by otworzyć sejf.
Drzwi do skarbca są tak skonstruowane, by wytrzymać 12 godzin wiercenia. Zanim jednak minęłyby pierwsze sekundy, włączyłby się alarm wykrywający drgania. Dodatkowo zabezpiecza je pole magnetyczne. Aby je wyłączyć, trzeba wpisać kod w klawiaturę znajdującą się w pobliżu. No i zamek – otwierany opisywanym już powyżej dwuczęściowym kluczem. W dzień sejf był pilnowany przez uzbrojonych strażników, na noc strażnicy opuszczali budynek, uprzednio go zamykając. Osoba upoważniona – tak jak najemca jednego z biur handlu diamentami – mogła wejść do skarbca w dzień. W środku skarbiec został wyposażony w detektory ruchu. Detektory uruchamiały kamery, które rejestrowały znajdującą się w skarbcu osobę. Człowiek w skarbcu mógł oczywiście otworzyć skrytki z depozytami, ale tylko te, do których posiadał klucz oraz szyfr. Każda skrytka była wyposażona w zamek cyfrowy dający możliwość wprowadzenia 17.576 możliwych kombinacji. Skrytki stalowe: wyłamanie w nich drzwiczek czy wybicie zamka nie było możliwe.
Notarbartolo uczciwie zapracował na swoje honorarium. Zamknął skrytkę, do której otwarcia był upoważniony, poprawił długopis w kieszonce marynarki, pomachał do strażnika i wyszedł. Dobrze wykonana praca. Arrivederci. Finito.
Drodzy Państwo, skarbiec został okradziony
Włamanie miało miejsce z 15 na 16 lutego 2003. 16 lutego włoska ekipa, z wyjątkiem Leonarda i jego przyjaciela o ksywce Speedy, pojechała pod Mediolan, by sprzedać łup. Dwóch najbliższych współpracowników miało jechać osobno i po drodze spalić worki z pozostałościami po napadzie. Wśród owych pozostałości były m.in. nagrania z kamer ochrony Centrum, jakieś papiery, opakowania, resztki. Leonardo i Speedy po drodze do Włoch zjechali z autostrady, Notarbartolo poszukał odpowiedniego miejsca, a Speedy miał wziąć worek ze śmieciami i zanieść go do spalenia. Niestety, Speedy’emy wydało się, że ktoś nadchodzi, spanikował i zamiast zrobić swoje, zaczął rozrzucać wokół śmieci: taśmy na drzewa jak serpentyny, papiery na ziemię niczym brudne confetti, jakaś kanapka, wszystko w błoto. Notarbartolo wściekły kazał zostawić wszystko tak jak jest, wychodząc z założenia, że w wyleniałym lasku na uboczu autostrady nikt w śmieciach grzebać nie będzie. Jak wiemy już – nie doceniał miejscowego seniora, wściekłego, że wciąż mu ktoś śmieci w miejscu jego spacerów zostawia.
17 lutego, w poniedziałek, wykryto kradzież. Zabezpieczenia okazały się nic niewarte, sejf bowiem został doszczętnie złupiony. To znaczy – zostałby złupiony, gdyby złodzieje nie spotkali się z klęską urodzaju i część skarbów po prostu nie zostawili w środku, nie dając sobie rady z wyniesieniem wszystkiego. Strażnicy, wchodząc do pracy, ujrzeli szeroko otwarte drzwi skarbca, 2/3 otwartych skrytek, podłogę zasłaną biżuterią, kamieniami, kryształami i gotówką. Blady strach, pot na czole.
Sprawę przejęła ekipa Diamond Squad, pierwsza na świecie wyspecjalizowana policja diamentowa, czyli panowie Patrick Peys i Agim De Bruycker. Zaczęli od sprawdzenia alarmów podłączonych pod Centrum. Pierwsze zaskoczenie: operatorzy zabezpieczającej Centrum firmy Securilink byli ciężko zdziwieni informacją, że miało miejsce włamanie – system nie drgnął, nie wykazał ani przez chwilę nieprawidłowości, nie wskazał niczego niepokojącego.
Ten scenariusz kupuje Hollywood
Notarbartolo zrobił zdjęcia i wyszedł ze skarbca. Skontaktował się z chasydzkim kupcem. Nie, panie kupiec, nie da się przejść tych zabezpieczeń. Proszę bardzo, oto dokumentacja fotograficzna. Tak, zmierzyłem odległości. Tak, sprawdziłem wszystko. Tak, biorę 100 tys. euro. Polecam się.
Chasyd zadzwonił po 5 miesiącach: „Pan się nie zapiera tak, panie Notarbartolo, pan przyjedzie, pan popatrzy, się porozmawia, się zobaczy”. Notarbartolo przyjechał na spotkanie do magazynu pod Antwerpią. Byle jaka okolica, byle jaki budynek, byle jakie drzwi.
W środku idealnie odtworzone było wnętrze piwnic Centrum Diamentów, wejście i skarbiec. Skarbiec wyposażony był w zabezpieczenia, które Włoch tak dobrze znał. Chasyd, przedstawił Leonardowi specjalistów, których postanowił zatrudnić. Jeden z nich, ksywa Potwór, był specem od zamków, elektrykiem, mechanikiem i kierowcą od zadań specjalnych. Był bardzo silny, przystojny, budził respekt. Drugi – Klucznik, safandułowaty starszy mężczyzna, doskonały ślusarz, precyzyjny w każdym ruchu – to on miałby skopiować specjalny klucz do skarbca. I Geniusz, specjalista od zabezpieczeń elektronicznych. Teraz projekt okradzenia skarbca nie wydawał się już nierealizowalny. „Potrzebujemy już tylko dobrego zdjęcia klucza, Leonardo, załatwisz to, prawda?”
…
Tak przynajmniej opowiada Leonardo Notarbartolo, oszust, złodziej, włamywacz, socjopata. Taka jest jego wersja. Taką wersję kupiło Hollywood i taką będzie ekranizować. Można mu wierzyć, nic nie stoi na przeszkodzie, w końcu to, że nikt nie widział Chasyda, inicjatora całej akcji, ani też repliki skarbca – nic nie znaczy, prawda? Chasyd rozpłynął się w powietrzu i w pewnym momencie też zniknął z opowieści. Był albo go nie było.
…
W każdym razie we wrześniu 2002 roku Włoch znalazł sposób, by umieścić kamery przy wejściu do skarbca. Jedna z nich znalazła się w gaśnicy zawieszonej w przedsionku. Sprzęt rejestruje kombinację cyfr i klatka po klatce wygląd klucza. Obraz zostaje przekazany do fachowców zatrudnionych przez Chasyda. Klucznik pozytywnie opiniuje jakość – będzie z tego dobra kopia. Koniec transmisji.
13 lutego 2003 do Centrum Diamentów wjeżdża opancerzona ciężarówka z diamentami. To miesięczna dostawa koncernu De Beers, firmy kontrolującej ponad 50% światowego rynku diamentów. Uzbrojona ochrona lustruje okolicę. Pojazd wjeżdża przed Centrum, na ulicy za nim wyrastają z ziemi metalowe słupy, blokujące drogę. Ochroniarze tworzą szpaler, ładunek wnoszony jest do budynku. Wyściełane aksamitem pudełka z diamentami trafiają do skarbca, a w nim do skrytek. Dostawa zakończona.
14 lutego 2003 Leonardo Notarbartolo, pracowity kupiec, właściciel małej firmy jubilerskiej, zjeżdża do skarbca, by zajrzeć do swojej skrytki. Pozdrawia strażników i wchodzi do środka. W kieszeni trzyma lakier do włosów. Strażnik powinien go obserwować, ale Włoch pojawia się w skarbcu jak zwykle, z zadaniem jak zwykle, rozpromieniony, elegancki i dowcipny jak zwykle. Praca strażnika może być strasznie nudna i można nie chcieć wciąż od nowa obserwować tego samego kupca, wykonującego te same czynności. Dlatego strażnik nie patrzy. A Notarbartolo – i to pokazują później nagrania z kamer przejrzane przez policjantów – wyjmuje sprej i spryskuje lepką mgiełką czujnik ruchu i ciepła. Chowa puszkę do kieszeni. Potem zajmuje się swoją skrytką. Zamyka ją. Wychodzi.
Alarm włączający się, gdy wykrywa ciepło i ruch, zostaje unieszkodliwiony. Zapewne na krótko, zaledwie kilka minut od wejścia fachowców do środka do momentu przełączenia przez nich systemów tak, by w ogóle nie reagowały na ich obecność. Policja nigdy nie będzie mieć pewności na jak długo lakier ogłupia system, a Leonardo nie okaże się tu pomocny.
15 lutego, późny wieczór. Miasto odpoczywa – turniej tenisowy, weekend, imprezy, szabas, święto. Dzielnica diamentów jest niemalże pusta, jej bezpieczeństwa pilnują wszechobecne kamery. Grupa specjalistów od włamów wchodzi do niestrzeżonego starego biurowca przy Centrum. Leonardo zostaje w samochodzie: monitoruje skaner alarmów policyjnych, obserwuje, czeka na meldunki. Pozostali przechodzą na drugą stronę budynku i wchodzą z biurowca do ogrodu na tyłach Centrum Diamentów. Trudno uwierzyć, ale ten rejon nie jest objęty monitoringiem. Drabina – włamywacze wspinają się na taras na drugim piętrze Centrum. Na tarasie jest czujnik podczerwieni. Pierwszy z włamywaczy podchodzi powoli do czujnika, kryjąc się za dużą, poliestrową tarczą. Poliester ma niską przewodność cieplną. Można zdezaktywować czujkę. Włamywacze pozostają niewidoczni dla systemów alarmowych. Wchodzą przez okno. Wchodzą na klatkę schodową. Docierają do przedsionka skarbca. Zakrywają kamery czarnymi, plastikowymi workami. Już.
W każdym razie taka jest wersja przedstawiona przez Notarbartolo, taką wersję będzie zawierać scenariusz filmu, jeśli w końcu pójdzie do realizacji.
Bo policja tej wersji nie potwierdza. Tak naprawdę nie przedstawia też żadnej innej. Wiadomo tylko, że włamywacze dostali się do jednego z najlepiej zabezpieczonych budynków świata i że nikt tego nie zauważył. W ogóle.
Pole magnetyczne na pewno unieruchomiono za pomocą odpowiednio spreparowanego kawałka aluminium. Złodzieje ten element pozostawili po sobie i pozwolili policjantom sprawdzić, jak ten prosty patent zadziałał. Pozostało najważniejsze – otwarcie zamka…
Wszystkie bożki złodziejskiego fachu postanowiły pobłogosławić włamywaczom w pracy. Genialny ślusarz miał w tym momencie użyć swojej podróbki klucza. Wszyscy gryźli palce z emocji, czy podróbka nie okaże się na nic. I oto zdarzył się największy z łajdackich cudów – w przedsionku skarbca, wbrew wszelkim procedurom bezpieczeństwa, znajdował się klucz. TEN klucz. Jedyny, niepowtarzalny, oryginalny, ten, którego dwie części powinny znajdować się w dwóch odległych od siebie salach Centrum. Wystarczyło go użyć. I wprowadzić kod. Gotowe. Zgasili światła, by nie włączyły się systemy wykrywające światło – i – otworzyli drzwi skarbca. Bez dźwięku. Łagodnie. Płynnie. Szeroko. Gościnnie.
Speedy, zaufany, wieloletni współpracownik Leonarda, wychodzi na chwilę ze skarbca i dzwoni do przyjaciela – weszli. Klucznik otwiera kratę zabezpieczającą. Potwór szybko, po ciemku przełącza systemy bezpieczeństwa – ponoć ćwiczył to wielokrotnie w replice skarbca: 11 kroków od wejścia do środka, sięgnięcie do sufitu, demontaż panelu, zsunięcie izolacji z przewodów, wstawienie dociętego kawałka drutu między odsłonięte przewody. Neutralizacja systemu.
Dla pewności zakładają na czujnik ciepła i ruchu styropianowe pudło i zakrywają wykrywacz światła taśmą. Teraz można zabrać się za otwieranie skrytek.
W skrytkach znajdują się worki z mnóstwem złotych sztabek, dolary, franki szwajcarskie, euro, funty i oczywiście izraelskie szekle. Ach – i torby z diamentami. Pracują nad wydobyciem łupu do godziny 5:30. Otwierają 109 skrytek. Na dworze świta – pora kończyć. Speedy mokry od potu wychodzi jako pierwszy i znów dzwoni do Leonarda z meldunkiem: koniec, wychodzą. Ponoć wytarganie wszystkiego tą samą drogą zajęło im kolejną godzinę.
Rozmawiając z dziennikarzem, Leonardo opowiada, że przeglądali łup w jego wynajętym mieszkaniu. Zgadzała się gotówka i sztabki, ale diamentów było o wiele mniej niż się spodziewali. Większość toreb, które powinny były zawierać diamenty, okazała się pusta. Doświadczeni i doskonale przygotowani do pracy fachowcy w pocie czoła okradli pusty sejf. No, prawie pusty, ale powinno w nim być 100 milionów dolarów w diamentach, a było może 20% tej sumy.
Potem część ekipy pojechała do Włoch, a Leonardo ze Speedym mieli tam dotrzeć, uprzednio pozbywając się worków ze śladami po łupach. Tę część już znacie – lasek, opuszczone miejsce, spanikowany Speedy, rozrzucanie śmieci, zdenerwowany Van Camp wzywający policję do śmietniska w jego lesie. W jego własnym lesie, w którym wciąż ktoś mu palił, śmiecił i przeszkadzał w spędzaniu czasu na świeżym powietrzu! Policjanci zlekceważyliby jego kolejny już telefon ze skargami, gdyby nie to, że gość nie chciał się rozłączyć i postanowił dokładnie opisać śmieci, w tym koperty z napisem „Antwerpskie Centrum Diamentów”. Belg musiał być bardzo zadowolony, gdy do lasu wpadła największa, jaką było mu dane oglądać, ekipa techników policyjnych i wyzbierała wszystkie śmieci, z nadgryzioną kanapką włącznie. Wreszcie czysto, cholerne dzieciaki!
Wśród śmieci – co wydaje się naprawdę idiotyczną wpadką – znalazła się imienna faktura na wystawiona na Notarbartolo za zakup systemu monitorującego dedykowanego do słabych warunków oświetleniowych. Była też wizytówka Elio D’Onorio, włoskiego eksperta od elektroniki, powiązanego z wieloma napadami. D’Onorio – jak się okaże – to Geniusz.
No i kanapka z salami. Sprawdzono mieszkanie Włocha i znaleziono w nim takie samo salami. I kwit na zakup takowego z dnia poprzedzającego włamanie. Policjanci okazali się skrupulatni do bólu – sprawdzili nagrania wideo ze sklepu z godziny, w której wydano paragon na salami i zobaczyli wysokiego, muskularnego południowca – czyli Potwora – Ferdinando Finotto.
We Włoszech ekipa miała spotkać się z paserem, który przejąłby od nich towar i wypłacił dolę. Liczyli na udziały w wysokości wielu milionów dolarów na każdego, ostatecznie wyszli z kwotami około 3 milionów na głowę. Wciąż dużo, ale mniej niż sądzili. Paser nie pokazał się. Nie pokazał się też Speedy. Panowie, rozjeżdżamy się, miło było.
Leonardo miał plan, by wrócić do Antwerpii, oddać do wypożyczalni samochód i jak gdyby nigdy nic pokazać się w swoim biurze. Nie wiedział, że w jego mieszkaniu czekają nań policjanci. Jego syn dzwonił do niego, próbując zaalarmować ojca, ale ten pechowo miał wyłączony dźwięk w telefonie. Jechał przez Europę z błyskającym w kieszeni telefonem, całkiem nieświadom tego, że jedzie wprost w objęcia śledczych. Aresztując Notarbartolo, policjanci przechwycili karty SIM, które wykorzystywano prawie wyłącznie do połączeń pomiędzy trzema Włochami: Elio D’Onorio, aka Geniusz; Ferdinando Finotto, aka Potwór, oraz Speedym, przyjacielem Notarbartolo – Pietro Tavano. W wyniku dalszych przeszukań znaleziono drobne diamenty zaplątane we włókna dywanu z mieszkania Włocha, a we Włoszech odzyskano 17 (słownie: siedemnaście) diamentów z certyfikatami świadczącymi o pochodzeniu z włamania.
Notarbartolo został skazany na 10 lat, twardo szedł w zaparte. Finotto skazano za współudział na podstawie dowodów, jakimi były banknoty (zaledwie 100) pochodzące z Centrum, a znajdujące się w jego domu oraz śladów DNA na kanapce. D’Onorio przyznał się, że zainstalował kamery bezpieczeństwa w biurze Notarbartolo, ale nie potwierdził żadnego z pozostałych zarzutów. Został skazany na podstawie dowodu, jakim było jego DNA znalezione na elemencie neutralizującym pole magnetyczne. Tavano również odmówił jakichkolwiek zeznań. Fachmana o ksywie Klucznik nie namierzono nigdy. Może nie istniał.
Sens
Odpowiedzi na pytania, kim był – jeśli istniał – zleceniodawca Włochów, jak właściwie dostali się do wnętrza budynku i ile było diamentów w skarbcu, nie ma. Zanim jednak rozłożymy bezradnie ręce, dodamy jeszcze kilka faktów i rzucimy dodatkowe światło na kontekst.
Uno – Notarbartolo jest Sycylijczykiem. Całe jego życie naznaczone jest kontaktami z Cosa Nostra; kuzyn, Benedetto Capizzi, jest mafijną szychą. Oskarżenie o działanie na zlecenie mafii nie jest pozbawione sensu. Nie, nie ma na to dowodów, tak jak też nie ma dowodów na istnienie żydowskiego kupca stojącego za zleceniem włamania. W każdym razie mafia od dawna nie zajmuje się pobieraniem opłat od chłopów za korzystanie ze studni i dobrze zorganizowany napad na diamentowy raj zasiliłby mafijną kasę. Świat się zmienia, antwerpscy chasydzi od lat są wypierani z rynku przez nową europejską konkurencję. O, tak, to ma sens.
Due – napad na prawie pusty skarbiec może się okazać bardzo pożyteczny dla poszkodowanych. Zarówno diamenty, jak i pozostała zawartość skarbca były, są i będą wysoko ubezpieczone. W skarbcu przechowywane były przedmioty należące do różnych podmiotów, nieponoszących odpowiedzialności za ewentualne błędy ochrony. Jest kradzież – jest odszkodowanie. A ile skradziono? To już wynika tylko z oświadczenia poszkodowanego wobec ubezpieczyciela. Zatem mogło się zdarzyć, że kupcy usunęli swoje diamenty ze skarbca, zgłosili jednak kradzież, a łupem złodziei padły zasoby postronnych handlarzy. Mogło tak być. Do dziś nie jest jasne, jak złodzieje weszli do budynku. Nikt nie ma pojęcia, dlaczego zaniedbano podstawowej procedury rozmontowania klucza i schowania go poza skarbcem. Ktoś mógł mieć interes, by gościnnie otworzyć drzwi paradiso i ten ktoś mógł nosić jedwabny chałat.
Tre – „diamentowi policjanci” przyznają, że handel diamentami to bardzo mętna branża. Krwawe diamenty, wspomniane na początku, są pozyskiwane za cenę zdrowia, życia i godności tysięcy ludzi, ale pod lupą jubilera warte są dokładnie tyle samo, ile te z certyfikatami. Carat, clarity, color, cut – to podstawowe kryteria oceny diamentu, a dodane dla PR-u przez Hoge Raad voor Diamant kryterium CERTIFICATION tak naprawdę nie ma znaczenia. To oznacza, że jeśli towar jest zabrudzony krwią, to handel nim odbywa się pod stołem. A zatem jeśli poszkodowani zgłaszają np. 10 milionów strat w wyniku kradzieży, to może się okazać, że w rzeczywistości skradziono 3 razy więcej, a Włosi przysięgający, że wszystkiego było może 20 milionów, wynieśli ich stamtąd 100 lub więcej. Nikt nie wie i się nie dowie, co oraz ile skradziono.
Quattro – Notarbartolo całe swoje życie kradł i oszukiwał. To, co naprawdę dobrze robi, to kradnie – tylko to naprawdę umie i tylko tak potrafi żyć. Jeśli oszust mówi, że jest południe, i pokazuje nam zegarek na dowód, że nie kłamie, należy dobrze wychylić się przez okno, by sprawdzić, czy słońce świeci. Nagła potrzeba, by zacząć opowiadać dziennikarzowi o włamaniu, gdy wcześniej milczało się jak głaz, tak bardzo wzbudza zaufanie jak kobra przekonująca pisklę, że go nie ukąsi. Notarbartolo przedstawił swoją, „hollywoodzką” wersję, a wiemy tylko, że ukradł dość, by nie przejmować się diamentowym drobiazgiem wplątanym w dywan w swoim mieszkaniu. Ile tego było? Co to było? Mimo wyroków, procesów, śledztw i mozolnej pracy policji z kilku krajów nikt nie wie, gdzie podziały się łupy ze skarbca.
Gone with the wind.
Komentarze
i prawda, to napad stulecia, nauczka dla policji, osłupienie dla ubezpieczyciela, zdumienie dla bankiera
fajny artykuł
Świetny artykuł, niby znałem historie ale i tak dobrze się czyta :)
Dobry tekst. Jedna uwaga – diamenty to wegiel a wiec bardzo powrzechnym mineralem I sa praktycznie bezwartosciowe.
udowodniłeś to – wystarczyło jedno słowo
Kolega ma po części rację, diamenty to „tylko” albo „aż” odmiana alotropowa węgla, pierwiastka chemicznego o liczbie atomowej 6, niemetalu.
Wysoką wartość nadaje mu jednak jedno z podstawowych praw ekonomii – rzadkość. W warunkach naturalnych diamenty powstają bardzo rzadko, potrzeba do tego ogromnego ciśnienia i temperatury, a laboratoryjnie koszt wytworzenia diamentu kilkukrotnie przekracza wartość uzyskanego efektu.
Dziwne ze nikt do piwnicy z weglem sie nie wlamuje :-D
zalatw mi tone TEGO wegla….;-)
„D’Onorio – jak się okaże – to Geniusz.”
Przeczytałem do końca i nie rozumiem tego zdania, gdzie okazało się, że to Geniusz?
Ksywa, pseudo, as know as :)
Chyba miało być „also known as”…
Tak :)
Z jidish to autorka przesadziła. Ten język został zamordowany po powstaniu Izraela gdzieś w latach 1950tych. Wydaje mi się, że chodziło o hebrajski.
Liczbę obecnie mówiących w jidysz szacuje się na 3–4 miliony. https://pl.wikipedia.org/wiki/Jidysz :)
„m.in. kod o milionie możliwych kombinacji”
proponuję zmienić na „kod o liczbie kombinacji odpowiadającej powierzchni 130 boisk piłkarskich w metrach”, będzie jeszcze bardziej obrazowo i sensacyjnie
dobre :D
Dalej w tekście jest Zamek w kształcie koła, dający możliwość wprowadzenia 100 milionów kombinacji więc to tego „miliona” nie przywiązywałbym takiej wagi
Dobry tekst.
„Antwerpia to jedyne miasto Europy, w którym na ulicach mija się ortodoksyjnie ubranych Żydów”
Leżajsk i tamtejszy grób cadyka Elimelecha to co?
Co za bełkot. Nie dało się w swóch akapitach zmieścić!
Zakup pani Agnieszki Wesołowskiej do druzyny Z3S byl bardzo dobrym posunieciem transferowym, solidnie podniosla wartosc zespolu.
Czy dałoby radę załatwić tłumaczenia artykułów tej Pani na „ludzki”? Wieczór wolę poświęcać na coś innego, niż brnięcie w każdy możliwy wątek poboczny. Wiem, co to są diamenty, nie potrzebuję ich historii, nie potrzebuję historii sklepikarza, który sprzedał łom, nie potrzebuję informacji, w jakim sklepie kupiono szynkę do tej kanapki.
Kurcze, pominela sklepikarza z lomem! I nie dała adresu sklepu z szynka! Pani Agnieszko, kolega zwraca uwagę na braki!
Wypada polecić film Flawless / Plan bez skazy z 2007 roku. W głównej roli złodzieja okradającego londyńską giełdę diamentów sam Micheal Caine.
„Antwerpia to jedyne miasto Europy, w którym na ulicach mija się ortodoksyjnie ubranych Żydów”
Zapraszam na Stamford Hill w Londynie.
Widze luke w metodzie neutralizacji systemu. Z opisu mozna wnioskowac, ze zwarcie przewodow docietym drutem mialo za zadanie blokade sygnalu z czujek do centrali. Tyle, ze tego sie nie da zrobic w obecnych systemach(dobrze i fachowo wykonanych). I rowniez w tamtym opisywanym okresie. Systemy z liniami NC(normalnie zwarte) byly stosowane z 30 lat temu. A juz od dawna(na pewno juz w 2003r.) stosuje sie tzw. podwojny parametr(dwoma rezystorami na koncu linii) ktory uniemozliwia unieszkodliwienie linii poprzez zwarcie lub rozwarcie(przeciecie przewodow) linii.
Dokładnie tak – również opowieść o tym, że specjalista od alarmów ćwiczył to wcześniej na sucho, w atrapie skarbca, wydaje się idiotyczna, bo owszem, można uwierzyć, że sejf obfotografowano celem zrobienia repliki, ale układu kabli, nawet jeśli system był znany, nie można było skopiować. Chyba, że obejście systemu zrobiono po to, by zabić podejrzenia współudziału kogoś z wewnątrz, neutralizacji systemu pilnował ktoś poza skarbcem, a cały skok był humbugiem. :)
A może tam faktycznie były tylko puste skrytki ale ubezpieczone tak jak by były pełne. Skok był na zlecenie posiadaczy i wszystko jasne. Tyko ubezpieczyciel w głębokiej d….
Rewelacyjny opis historii tego włamu!