Voodoo, Foutanga Babani Sissoko i dolary. Bardzo dużo dolarów

dodał 17 marca 2018 o 21:04 w kategorii Prawo  z tagami:
Voodoo, Foutanga Babani Sissoko i dolary. Bardzo dużo dolarów

Dżiny. Duchy. Czarna magia. Islam. Przesądna Afryka. Biała Ameryka. Rozum i racjonalizm. Mercedesy i jaguary. Żona. Żony. Dużo żon. Myślicie, że to historia z czasów kolonialnych? Ratujcie swoje dusze, pilnujcie portfeli, to voodoo.

Republika Mali – niecałe 18 milionów mieszkańców, PKB nominalne – niecałe 900 dolarów na osobę. Dla porównania w Polsce PKB wynosi ok. 12,3 tysięcy dolarów na mieszkańca. Mali to kraj rolników i rybaków, w rolnictwie pracuje 80% społeczeństwa. Mali jest co prawda trzecim w Afryce producentem złota, ale jednocześnie jest to jeden z najsłabiej rozwiniętych krajów świata. Malijczycy są bardzo religijni i niechętni postawom ateistycznym. 90% to wyznawcy islamu, pozostali deklarują wiarę w religijne systemy plemienne, animizm i jest też drobny procent chrześcijan.

Czary-mary

W islamie wiara w gusła, czary, duchy, dżiny jest, delikatnie rzecz ujmując, dyskusyjna. Światły, wierny muzułmanin odrzuca przesądy, choć uznaje istnienie aniołów i dżinów ognia. Istoty te mogą mieszać w ziemskich poczynaniach człowieka, czasem pomagać mu w dobrych, a czasem w złych sprawach. Praktyki magiczne są surowo zabronione, jak i wszelkie konszachty z dżinami.

Dla mieszkańca Europy Środkowej w drugiej dekadzie XXI wieku czary i duchy to po prostu zabobon. Z reguły religijność nie zmienia podejścia przeciętnego Europejczyka do tych spraw – zasady religijne powszechnego w Europie chrześcijaństwa odrzucają kuglarstwo. Wykształceni ludzie śmieją się z wierzeń w zjawy, zwidy, uroki i wróżby. Czasem ktoś z nas najwyżej odpuka w niemalowane lub splunie przed siebie – ot, na psa urok. Niemowlęta miewają czerwone kokardki na wezgłowiach kołysek, bo teściowa się upiera, żeby zabezpieczyć je tak od złego spojrzenia. Niewinny zwyczaj, nikomu nie szkodzi. Polska zresztą, jak całe pokolenia uczniów edukowano na lekcjach historii, jest krajem światłym, tolerancyjnym, w Polsce stosy czarownic płonęły rzadko, a procesy o czary nie były częste. Zresztą, kiedy w Polsce ostatni raz mógł mieć miejsce taki proces? W XVIII wieku?

W 2015 w Białymstoku. Wtedy to wróżka Edyta za pomocą czarów wyłudziła ponad pół miliona złotych. Miała magią chronić przed chorobami i złem. Do sądu podali ją poszkodowani, ci, którym zdrowie – mimo czarów – sypało się. W 2003 pewna kobieta rozpowiadała o sąsiedzie, że ten czarami zabrał jej krowom mleko. Sąd uznał, że skoro w społeczeństwie wciąż można spotkać osoby wierzące w czary, to takie pomówienia mogą być krzywdzące. Nieco wcześniej WORD w Łodzi wycofał z procedury egzaminacyjnej auto numer 13 – miało przynosić pecha egzaminowanym.

Szast-prast

Foutanga Babani Sissoko nie mieszka w Białymstoku ani Łodzi. Sissoko mieszka w Mali, biednym kraju, w którym ulice pokrywa czerwony pył, a całkiem niezłym odpowiednikiem półciężarówki jest wysłużony motor. W biednym, skromnym Mali, w którym około półtora miliona ludzi wierzy w szamanizm, duchy wędrujące między ciałami ludzi i zwierząt oraz czary. Magic people.

Sissoko też wierzy. Ponoć gdy jego matka go urodziła, wioski wokół stanęły w płomieniach, a ludzie zaczęli krzyczeć, że oto chłopiec się narodził. Sissoko dzieli się swoją wiarą. Przekonuje i oddziałuje na ludzi. Robi to od ponad 20 lat i choć w tym czasie przez jego ręce przeszło ponad – jak sam twierdzi – 400 milionów dolarów, jest ubogim człowiekiem. Kompletnie nie zależy mu na pieniądzach.

Pierwsze magiczne zdarzenie z udziałem Foutangi odnotowano w sierpniu 1995 roku. Udało mu się wtedy przekonać kierownika działu kredytów w głównej siedzibie Dubai Islamic Bank, że na jego oczach, dzięki pomocy życzliwych duchów, podwoi on dowolną kwotę.

To właściwie nic – Sissoko sprawił, że trzeźwo myślący manager z dubajskiego banku, pobożny muzułmanin, który dyskretnie, ale bez wstydu odprawiał pięć razy dziennie, również w trakcie pracy, przewidziane Koranem modły, uwierzył, że podróż pomiędzy Emiratami a wioską w Mali odbył dzięki magii swojego przyjaciela. Mohammed Ayoub „zjawił się” więc w Mali na kolację wraz z pewną sumą pieniędzy, o którą Sissoko aplikował na zakup samochodu. W domu gospodarza znajdował się pokój mówiącego dżina (nie śmiać się, drodzy Państwo, nie chodzi o wydawanie dźwięków pod wpływem dżinu) i manager zostawił w tym pomieszczeniu swoje pieniądze dla owego niezwykłego pomnożenia. Potem błysnęło, trzasnęło, buchnęło dymem, zaszeptały duchy… i pieniądze się rozmnożyły.

Mohammed Ayoub, poważny bankowiec, może by nie dał się na to nabrać, ale w drzwiach domu w Mali stanął skołowany, oszołomiony, niewiedzący, jak i kiedy przemieścił się 9 tysięcy kilometrów, jak przekraczał strefy czasowe i jakich środków transportu użył. Szast-prast – Mali. Szast-prast – dżiny. Szast-prast – gotówka. Arab musiał być pod ogromnym wrażeniem słów, gestów i poczynań swojego klienta, urokliwego mężczyzny o łagodnym uśmiechu. Do 1998 roku przesłał mu miliony dolarów na rachunki na terenie całego świata. Kwoty były tak ogromne, że bankiem zatrząsł potężny kryzys i przed upadkiem, a zarazem narażeniem klientów banku na bolesne straty, Dubai Islamic Bank poratował rząd Emiratów.

Teraz, Czytelniku, uśmiechnij się z wyższością, powiedz sobie, że wróżki Edyty to specyfika naiwniaków, a wiara w duchy charakteryzuje ludzi słabych, zabobonnych i – wygodnie rozsiadłszy się – czytaj dalej. Czytaj o tym, jak kilka dni po opisywanym wyżej szast-prast Foutanga Sissoko odwiedził Stany Zjednoczone Ameryki, a dokładnie Nowy Jork, a jeszcze dokładniej Citibank, bardzo znaną i racjonalną instytucję finansową. W tej instytucji pracują wysoko wykwalifikowani bankowcy, kompletnie nieprzesądni, silni i niezabobonni i choć co dnia patrzą na dewizę „In God we trust”, to większą ufność pokładają w obiekty, na których jest umiejscowiona.

Racjonalny świat

Foutanga znalazł  się w Nowym Jorku, nieumówiony wszedł do banku, rozpoczął rozmowę z urzędniczką i… oczarował ją. Natychmiast wzięli ślub. Nie ma wprawdzie śladu po zawarciu małżeństwa w żadnych rejestrach czy miejscowych kościołach – w każdym razie kobieta z miejsca uwierzyła, że jest jego żoną. Nie zamierzała być małostkowa, nie przeszkadzało jej, że na całym świecie w różnych domach żyje wiele pań Sissoko. Natychmiast pomogła mu założyć konto, przez które miało przepłynąć nieco środków. Z banku z Emiratów na konto w Citibanku przepłynęło dokładnie 151 milionów dolarów bez odpowiednich zezwoleń, a Foutanga uhonorował swoją wierną żonę upominkiem w wysokości pół miliona za pomoc.

Pieniądze pozwoliły naszemu bohaterowi na zakup samolotów potrzebnych do otwarcia linii lotniczej, o której marzył od dawna. W przeciwieństwie do wielu dzisiejszych Robin Hoodów, zabierających bogatym i dających głównie sobie, nie miał w planach zarabiania kokosów na tej linii. Air Dabia (od nazwy rodzinnej wioski) przez krótki okres działania pomagały uciekać malijskim uchodźcom z krwawej wojny domowej w Brazzaville oraz transportowały pielgrzymów do Mekki. Boże dzieło.

Kłopoty przyniosła mu próba dokupienia dwóch helikopterów Huey z wietnamskiego demobilu. Ponoć intencją Sissoko było przerobienie ich na latające karetki, jednak o wiele łatwiej byłoby je przerobić na ziejące ogniem latające fortece, a to mogło zaniepokoić amerykańskie urzędy. Sissoko to rozumiał i aby nie przechodzić żmudnej procedury wywozowej, wręczył dyskretnie celnikowi łapówkę, niedużą, 30 tys. dolarów. Pech chciał, że Ameryka na takie praktyki nie wyrażała zgody, nawet jeśli mowa była o szlachetnym celu i niewielkich kwotach. Szast-prast – i celnik aresztowany. Szast-prast – i Interpol wydaje międzynarodowy list gończy za Sissoko. To nieprzyjemne, zwłaszcza gdy porządny człowiek chce w tym czasie otworzyć zacne konto w Genewie.

Szwajcaria to miły, cywilizowany kraj, gdzie uzbrojeni po zęby cisi obywatele rozumieją potrzebę prywatności w obrocie posiadanymi środkami. Więzienia też są tam przyzwoite. Foudanga Sissoko miał dostęp do swoich prywatnych pieniędzy, którymi dysponował w taki sposób, by co wieczór on, jego towarzysze niedoli oraz zespół strażników otrzymywali bez zbędnych przeszkód pożywne i smaczne posiłki z w miarę comme il faut restauracji w Paryżu. Ponoć naczelnik więzienia naprawdę cenił sobie takie wsparcie żywnościowe, jednak ku jego zmartwieniu dodatkowe racje szybko się skończyły, bo biznesmena odesłano do Stanów. Złe Stany, złe.

Good man

Na rozprawie wstępnej sędzia otworzył ze zdumienia oczy, rejestrując, ilu nieoczekiwanych gości na procesie deklaruje współpracę przy obronie Foutangi Babani Sissoko. Ówczesny reprezentant banku, Alan Fine, zadaje sobie pytanie: „Dlaczego ktoś miałby się tak angażować dla obcokrajowca, który nie ma żadnej wartości dla Stanów Zjednoczonych?”. Bez odpowiedzi.

Sissoko zostaje zwolniony za rekordową kaucją 20 milionów dolarów. Wpłaca ją.

„Baba” – jak mówił o nim jego adwokat – na wolności żył pełnią życia. Miał chęć wydawać pieniądze i uszczęśliwiać ludzi. Kupował nawet po kilka samochodów dziennie, a sprzedawcy z zachwytem przeliczali swoje prowizje. Nabywał biżuterię, a także kilka krawatów czy garniturów, nawet jeśli te kilka sztuk odzieży mogło kosztować np. 150 tys. dolarów. Prawników, którzy go reprezentowali, obdarzał hojnie a to mercedesem, a to jaguarem, a to jakimś gustownym drobiazgiem. Żenił się kilkukrotnie, niespecjalnie przejmując się amerykańskim prawem, które zakazuje bigamii. Żony nie skarżyły się – żyły w dość porządnym otoczeniu, w zacnie urządzonych nieruchomościach, nie martwiąc się ani o dziś, ani o jutro, a Foutanga wpadał do nich zawsze radosny i z pięknymi prezentami w dłoniach… oraz w dłoniach tragarzy i kurierów, którzy donosili to i owo ze sklepów. To dziwne, ale nie przychodziło im nawet do głów, by wyrażać zazdrość. Nie żałował grosza dla potrzebujących: dla biednych, bezdomnych, chorych, pobożnych, a nawet dla dzieciaków, którym brakło na wycieczkę szkolną. Nie wpłacał pieniędzy na żadne fundacje czy stowarzyszenia – zwyczajnie wyjmował portfel i dawał tyle, ile człek potrzebował. Oblicza się, że rozdał bez żalu około 14 milionów dolarów w 10 miesięcy.

14 milionów dolarów w 1996 roku to była kupa forsy. To nawet dziś jest kupa forsy.

Niechętni mu ludzie twierdzili, że to wszystko dla PR-u. Możliwe. Tylko że przed sądem Foutanga po prostu z uśmiechem przyznał się do winy. Nie stała mu się krzywda – został skazany na 43 dni w więzieniu i grzywnę ćwierć miliona dolarów. Grzywnę zapłacił zań Islamic Dubai Bank. Foutanga odsiedział 20 dni i wpłaciwszy w dowód dobrej woli milion dolarów na schronisko dla bezdomnych, udał się do Mali, by tam odbyć w areszcie domowym resztę kary. Mieszkańcy Miami pewnie płakali, gdy dobry pan Baba machał im ze stopni samolotu.

Wiara w voodoo to nonsens

W tym miejscu wraca sprawa naszego Mohammeda Ayouba, który był inicjatorem zapłacenia owej ćwierci miliona kary. Ayoub zaczął się bowiem robić nerwowy, jako że poprzez ufność w zdolność pomnażania pieniędzy przez rządzone twardą ręką Foutangi dżiny malijskie zaczął przebijać nieprzyjemny dźwięk alarmów. Sygnalizujących, że w banku brakuje pieniędzy. Żeby tak precyzyjnie to ująć – brakuje 890 milionów dirhamów, co stanowi równowartość 242 milionów dolarów amerykańskich.

242 miliony dolarów to bardzo duża kupa forsy. W 1996 czy teraz – ekstremalnie duża kupa forsy.

Mohammed, dobry muzułmanin, wyznał swe grzechy, został zwolniony z pracy i ukarany surowo trzyletnim więzieniem. Najważniejsze – został wyegzorcyzmowany: tak bardzo przysięgał, że wszystko to stało się za sprawą czarnej magii, że przyzwoici wyznawcy islamu nie mogli tego znieść. Zły duch go opętał, nieszczęście na jego głowę, nieszczęście na nasze głowy. Mohammed odsiedział swoje, bank, jak wiemy z początkowej części opowieści, wyszedł na prostą, klienci zachowali swoje pieniądze. Sissoko także został skazany, ale zaocznie, za oszustwo i uprawianie czarnej magii. Również na trzy lata – ale nigdy kary nie odbył. Nie pojawił się też na procesie w Paryżu ani na żadnym innym, które w różnych krajach inicjowano, gdy ruchy finansowe na jego kontach okazywały się podejrzane.

Foutanga nie zamierzał nigdzie się pokazywać, bo był zajęty. Po pierwsze – przez 12 lat, do 2014 roku, był parlamentarzystą w Mali, miał immunitet, działał dla dobra wspólnego i nikt by uczciwego Malijczyka nie wydał np. Francuzom.

Po drugie – Mali w sumie nie ma umowy ekstradycyjnej z żadnym państwem. W sumie po co? Zresztą może gdyby chodziło o jakiegoś zbrodniarza, rzezimieszka, bandytę, złodzieja. Ale – jak podkreślają zgodnie wszyscy, którzy kiedykolwiek mieli do czynienia z Foutangą Babani Sissoko – ścigany za jakieś irracjonalne dla przeciętnego Malijczyka przestępstwa finansowe człowiek nigdy muchy nie skrzywdził. Zawsze płacił aż nadto dobrze za świadczone mu usługi, rozdawał obfite napiwki, nie marudził, nie podważał jakości dostarczanych towarów, chwalił i pozwalał czuć się doskonale. Dawał prezenty nawet obcym, bo to go uszczęśliwiało.

„Baba” mieszka dalej w swojej Dabii, w domu pilnowanym przez uzbrojoną ochronę – ostatecznie czasy mamy niespokojne. Wioska ponoć jest ładnie odbudowana, wszystko dzięki staraniom Foutangi. Foutanga zapewnia, że dziś jest biednym człowiekiem. Pytany o Islamic Dubai Bank, uśmiecha się i mówi, że cała historia jest doprawdy nonsensowna – wszak w takim banku jeden manager, nawet tak kompetentny jak Ayoub, nie zatwierdza przelewów sam, zwłaszcza tak dużych. Ayouba, owszem, poznał – brał u niego kredyt na mały, japoński samochód, to wszystko. A czarna magia? Czyż człowiek, który umie czarować, musiałby kiedykolwiek pracować? Przecież mógłby kraść na wielkie odległości, z całego świata, no, co za pomysł. To wszak by oznaczało, że na kontach w wielu bankach świata przewijają się niewiadomego pochodzenia pieniądze, którymi potem taki czarownik może płacić za mercedesy, jaguary i żony. Irracjonalne, no. Co za pomysł…

The voodoo. The voodoo.