Lubicie opisywane przez nas historie? To macie kolejną. Tym razem chińskich hakerów zastąpi agent FBI w roli zatroskanego ojca, dyrektor szkoły w roli pedofila oraz szkolny netbook w roli głównego bohatera afery. Zapraszamy do lektury.
Joseph Auther, jak większość rodziców, martwił się tym, na co jego dwunastoletni syn może trafić w sieci. Kiedy więc syn otrzymał od swojej szkoły netbooka, przezorny tatuś zainstalował na nim profesjonalne oprogramowanie szpiegujące każdą aktywność użytkownika. eBlaster, bo tak nazywa się to cudo techniki, nie tylko monitoruje wszystkie odwiedzane strony www, ale także nagrywa wszystkie czaty oraz emaile i przesyła regularne informacje o aktywności użytkownika na wybrany adres email.
Joseph wiedział, jak ważny jest regularny monitoring – był w końcu agentem FBI. Co prawda stacjonującym prawie na końcu świata – bo trudno inaczej określić Mariany Północne, terytorium zależne USA (tak, to tu), ale jednak co FBI, to FBI. Kiedy w czerwcu tego roku Joseph dowiedział się, że firma przenosi go na placówkę w Denver, postanowił uregulować swoje zobowiązania, w tym również zwrócić szkole Szepczących Palm w Saipanie, do której uczęszczał jego syn, wypożyczony komputer. Przed zwrotem komputera oczywiście chciał go wyczyścić z danych. Najpierw poprosił o pomoc kolegów z biura, ale najwyraźniej placówka FBI na Marianach Północnych nie jest zbyt silnie obsadzona, ponieważ nie poradzili sobie z tym zadaniem. Joseph udał się zatem do lokalnej firmy komputerowej, która dane usunęła. Komputer oddał na ręce swojego znajomego, dyrektora szkoły, Thomasa Weindla.
Tydzień później zaskoczył go email, wysłany przez program eBlaster. Okazało się, że firma, usuwająca dane, nie poradziła sobie z oprogramowaniem szpiegowskim, które ciągle działało i rejestrowało wszystkie operacje, wykonane na komputerze. Ku swojemu zdziwieniu Joseph zobaczył, że nowego użytkownika komputera interesuje pornografia dziecięca oraz zdjęcia młodych Azjatek, uprawiających seks ze starszymi mężczyznami. Jego podejrzenia padły na 67-letniego dyrektora Weindla, który rok wcześniej ożenił się z Koreanką, matką 11-latki.
Zamiast jak na agenta FBI przystało rozpocząć oficjalne śledztwo, Joseph zadzwonił do Weindla by zapytać, co stało się z laptopem. Dyrektor szkoły poinformował go, że laptop trafił do organizacji, zajmującej się wypożyczaniem sprzętu uczniom. Joseph nie do końca uwierzył tym tłumaczeniom i osobiście, machając legitymacją FBI, sprawdził, że netbook nie został zwrócony. Próbował także ustalić dane posiadacza adresu IP, który znalazł w emailu, jednak lokalny operator telekomunikacyjny odmówił ujawnienia informacji. Joseph zadzwonił zatem ponownie do dyrektora i podzielił się z nim swoimi obawami co do stron przeglądanych za pomocą netbooka (przykład prawdziwie profesjonalnie prowadzonego śledztwa). Kiedy dyrektor zrzucił winę na organizację zarządzającą laptopami, Joseph w końcu opowiedział o sprawie kolegom.
Kiedy już jako nie tylko z zatroskany ojciec, ale także agent FBI, odwiedził szkołę, dyrektor przyznał się, że mógł przeglądać strony z pornografią dziecięcą, a netbooka zutylizował rozrzucając w kawałkach po okolicznej dżungli. Weindl został aresztowany, a szkoła otrzymała nowego dyrektora. Obecnie Weindl walczy z zarzutami, podnosząc, że monitorowanie jego aktywności było nielegalne (w USA dowody zdobyte nielegalnie nie mogą być brane pod uwagę). Sąd na razie nie zgadza się z jego argumentacją, ponieważ oprogramowanie szpiegowskie nie było zainstalowane rozmyślnie, a jedynie zostawione przez przypadek, a komputer formalnie nie należał do dyrektora. Jak ładnie podsumował sędzia, nie można oczekiwać prywatności pracując na kradzionym sprzęcie – i ten wniosek niech podsumuje całą historię.
Komentarz
Hmm… ciekawa sprawa, znowu przypadek sprawia że złe rzeczy wychodzą z ukrycia.
Natomiast, mając już logi na miejscu Auther’a – od razu dałbym go kolegom z FBI niźli bawił się na własną rękę – tak to by mieli netbooka w całości ;>